Mastodon

Ewolucja IT – wszystkiemu winne smartfony

1
Dodane: 11 lat temu

Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 6/2013

Jeszcze nie tak dawno smartfony były urządzeniami, które nierozerwalnie wiązały się z komputerami. Podłączanie kabla w celu synchronizacji danych stanowiło codzienność wielu użytkowników. W zaledwie kilka lat smartfony rozwinęły się na tyle, że mogą funkcjonować zupełnie niezależnie od komputerów. Co więcej, stały się samodzielnymi urządzeniami, wyznaczającymi kierunek, w którym rozwijać się będzie rynek wszystkich urządzeń elektronicznych.

Idea przyświecająca smartfonom była prosta – miały stanowić „przedłużenie” komputera, głównego elementu ekosystemu, w którym pracujemy. Oznacza to, że wszystkie zadania mieliśmy wykonywać na urządzeniu stacjonarnym bądź laptopie, natomiast z telefonu korzystać głównie w sytuacjach, gdy nie mamy dostępu do bardziej zaawansowanego sprzętu. Rozwój systemów mobilnych pozwolił jednak uniezależnić się od prymitywnego przerzucania plików metodą „chwyć i upuść” czy też aktualizacji oprogramowania smartfona z poziomu komputera. Właśnie, komputera. Urządzenia, które skupiało wokół siebie całą posiadaną przez użytkownika elektronikę. To się zmieniło – obecnie komputery stoją na równi z tabletami i smartfonami. Choć możliwości urządzeń mobilnych są faktycznie ograniczone, to pod względem samodzielności niczym nie różnią się od laptopów czy stacjonarnych PC. W końcu same stały się komputerami, i to dużo nowocześniejszymi od swoich starszych i większych braci.

Komputery upodobniły się do smartfonów i wcale nie mam tu na myśli wyglądu interfejsu czy rozwiązań związanych ze sterowaniem. Oczywiście, intuicyjność obsługi systemu jest bardzo ważna, jednak przełom, który dokonał się w branży IT, wiąże się z usługami chmurowymi. Te od dawna cieszą się ogromną popularnością, przy czym wynika to po części z ograniczeń technologicznych urządzeń mobilnych. Nie posiadają one pamięci o dużej pojemności (przynajmniej względem klasycznych komputerów), więc przetrzymywanie na nich większej ilości danych jest problematyczne. Właśnie dlatego korzystam z Dropboksa – w każdej chwili mam dostęp do swoich dokumentów, mimo tego, że naraz nie zmieściłyby się do pamięci iPhone’a. Pliki, które tworzę na telefonie i chciałbym udostępnić innym, również wrzucam do chmury i wysyłam link mailem. Jednocześnie oszczędzam transfer (bo dokument jest przesyłany do chmury tylko raz), miejsce w telefonie (bo usuwam to, co wysłałem), a ponadto znajomym jest wygodniej pobrać plik, bo czeka na nich w skrzynce odbiorczej w postaci linku. Tyle zalet, a wszystkie wynikają z tego, że mój telefon jest ograniczony. Rozwój technologii zniósł jednak inne bariery – prędkość transmisji danych równa się z tą, którą osiąga mój stacjonarny internet, a bateria pozwala mi na dzień pracy przy stałym połączeniu z siecią.

MacBook Pro z ekranem Retina, Chromebook Pixel czy też ultrabooki z Windowsem pokazują, że wielkość dysku twardego przestaje mieć tak duże znaczenie jak kiedyś. Przy obecnych pojemnościach chmur i prędkości połączeń internetowych użytkownicy są gotowi poświęcić dużą przestrzeń fizycznej pamięci na rzecz prędkości, choćby poprzez rezygnację z HDD na rzecz SSD. W pewnych zastosowaniach pojemność dysku jest nadal kluczowa, jednak tyczy się to przede wszystkim rynku profesjonalnego. Zwykły użytkownik będzie słuchał muzyki strumieniowanej z internetu, w ten sam sposób obejrzy ulubiony serial albo film. Choć w Polsce nie mamy dostępu do zbyt wielu usług tego typu, to biorąc pod uwagę ich popularność za granicą, wkrótce pojawią się i u nas. Drobne pliki oraz dane pokroju kontaktów trafiają do chmur takich jak iCloud czy Google. Wiążą one ze sobą mniejsze aplikacje, działające jednocześnie na smartfonach, tabletach oraz komputerach. To, z jakiego urządzenia korzystamy, przestaje mieć znaczenie – zawsze mamy bowiem dostęp do tej samej wersji pliku. Problem dostępu do najnowszej wersji dokumentu zostaje tym samym wyeliminowany, łatwiej więc skupić się na pracy.

Urządzenia mobilne mają coraz większy wpływ na całą branżę IT. Ich ograniczenia wymusiły na użytkownikach zmianę przyzwyczajeń, ostatecznie okazało się to jednak korzystne. I to na tyle, że obecnie rozwiązania ze smartfonów i tabletów przenoszone są do komputerów. Ewolucja sprzętu przestała opierać się wreszcie na kolejnych rdzeniach, calach czy megapikselach, skupiła się zaś na tym, co dla zwykłego użytkownika jest najważniejsze – na ułatwianiu życia.

Paweł Hać

Ten od Maków i światła. Na Twitterze @pawelhac

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 1

Tia… chmury są super… niestety niekiedy rozwiewa je wiatr i wówczas okazuje się, jak słaba jest ta technologia.

Najbardziej banalnym przykładem jest.. chwilowy brak dostępu do sieci. Rzeczywistość odbiega znacząco od świata reklam. Slogan głosi, że “Internet jest wszędzie” i OK, tak długo, jak długo jesteśmy w biurze/szkole/domu/knajpie z WiFi czy nawet na miejskim skwerku z zasięgiem sieci (lub 3G/4G) jest jako tako.. i Dropbox, czy strumieniowane audio/wideo są wspaniałym wynalazkiem. Ale zaraz… wystarczy wsiąść w auto, busik, pociąg.. wyjechać te 15 – 20 km za miasto i przestaje być tak różowo. Nie ma już WiFi, nie ma nawet 3G, a EDGE jest, albo i nie… i wówczas okazuje się, że 90% naszych zabawek staje się prawie bezużyteczna (ba.. aplikacje map, które nie umieją “keszować” map dla trybu “offline” okazują się zupełnie nieprzydatne, nie mówię już o multimediach z sieci czy choćby owym Dropboxie.

Jeśli przebywamy na – pardon “zadupiu” kilka godzin – to problem jest relatywnie mały (choć też nie w każdym przypadku). Gorzej, jeśli wynajęliśmy uroczy domek w lesie nad jeziorem na długi weekend czy cały urlop i… okaże się, że.. wychodząc na pobliską wydmę możemy wysłać SMS-a i to tylko, jeśli staniemy na palcach a smartfon będzie trzymany w wyciągniętej do góry dłoni… wówczas chmura znowu jest… nieprzydatna.

Inny aspekt sprawy to bezpieczeństwo. Wierzcie lub nie, ale nie wszyscy z nas chcą trzymać swoje notatki, dokumenty czy zdjęcia na obcych serwerach pozostających całkowicie poza naszą kontrolą. W takich przypadkach również korzystanie z chmury staje się… problematyczne. Tym razem niezależnie od dostępności (lub nie) samej sieci.

Dalej: awarie chmury. Tak, wbrew obiegowej opinii i wbrew zapewnieniom specjalistów od PR, poważne awarie zdarzają się nawet takim potentatom jak Google czy Amazon! Chmura, bądź jej część (np. storage) leży… i kwiczy. A my akurat mamy ważną, terminową robotę i choćby musimy pobrać ten konkretny plik, czy to konkretne zdjęcie. Niestety.. klienta nie obchodzi to, że akurat “padła nam chmura” – i w tym przypadku trzymanie istotnych danych “w chmurze” może okazać się źródłem problemów.

Last, but not least: chmura wyparuje… ostatni przykład – catch.com – doskonały serwis “notatnika online”, pod kilkoma aspektami lepszy od Evernote. Wszystko działało jak burza, doskonałe aplikacje mobilne, ciekawy, designerski UI i… i wtem… wszyscy użytkownicy dostali informację, że… właścicielom jest przykro, ale zmieniają biznes i.. zamykają serwis z końcem sierpnia 2013. Papa moi mili!

Epilog: Dlatego też uważam, że chmura, chmurą, sieć siecią… ale nie ma to jak własne archiwum danych na macierzy choćby RAID1 oraz smartfon czy tablet z na tyle dużym, wbudowanym storage, aby najważniejsze dane, które musimy mieć przy sobie w każdej sytuacji – spokojnie się tam zmieściły.

A bezpieczeństwo danych przechowywanych na urządzeniach przenośnych… to już temat na inny odcinek ;-)