Mastodon

Lifelogging — FitBit One, Jawbone Up, Moves

4
Dodane: 11 lat temu

Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 5/2013

„Lifeloggerzy zwykle noszą na sobie komputery, aby zapisywać całe swoje życie lub jego większość” – w życiu codziennym nazywamy je pedometrami lub urządzeniami do liczenia kroków, ale w rzeczywistości są to znacznie ciekawsze zabawki!

Prolog

Koncepcja zapisywania każdego zdarzenia z mojego życia jest mi obca i zawsze źle mi się kojarzyła, ale pomysł noszenia komputera na ręce, który będzie wykonywał określone pomiary, bardzo przypadła mi do gustu. W moim przypadku nie chodzi o to, aby rejestrować absolutnie wszystko, tylko to, ile zrobiłem kroków, jaki pokonałem dystans oraz jak się odżywiałem – nie jestem taki ciekawski jak Google. Wszystko zaczęło się od Nike+ w moim iPodzie, przez którego dokupiłem czujnik do butów, w których biegałem. Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że jest to zbyt toporne rozwiązanie, więc zacząłem korzystać z aplikacji, która w iPhonie korzystała z GPS-a i dokładnie wyznaczała trasę – na początku był to Nike+GPS, a później RunKeeper. Miałem również krótki romans z Endomondo. Zimą jednak korzystałem z bieżni, więc i to rozwiązanie nie było praktyczne, a poza tym chciałem również rejestrować spacery oraz sprawdzać, ile kroków czy kilometrów robiłem codziennie. Marzyłem wtedy o narzędziu, które będzie potrafiło samo dostosować się do odpowiednich warunków.

Był również okres w moim życiu, w którym korzystałem z bardzo ciekawej aplikacji o nazwie Sleep Cycle, której zadaniem jest pomiar jakości naszego snu. Ta konkretna jest akurat dla iOS, ale są odpowiedniki dla Androida. Działają one na zasadzie pomiaru drgań materaca w łóżku, a telefon zalecają wkładać pod prześcieradło lub kłaść na brzegu łóżka. To jednak ma dwie zasadnicze wady – po pierwsze grozi upadkiem telefonu, gdy walczymy w snach z przybyszami z innej planety, a po drugie nie działa tak jak powinno, gdy na tym samym materacu śpi więcej niż jedna osoba. Są na rynku oczywiście specjalne i profesjonalne urządzenia do takich pomiarów, jednak tego staram się unikać – wystarczą mi podstawowe informacje, ale chcę wszystko mieć w jednym urządzeniu. To tak jakbyśmy dzisiaj mieli nosić ze sobą Walkmana do słuchania muzyki, telefon komórkowy do rozmawiania, pedometr do liczenia kroków, nawigację samochodową do zwiedzania miasta i MID-a (Mobile Internet Device) do łączenia się z internetem. No i modem, żeby mieć do niego w ogóle dostęp. Co za dużo to niezdrowo, chociaż w tej konkretnej sytuacji takie objuczenie sprzętem zapewne pomagałoby spalać więcej kalorii.

Na początku 2012 roku, na urodziny rodzina sprawiła mi miłą niespodziankę w postaci wagi Withings, która potrafi rozpoznać, kto korzysta z wagi i wysłać te informacje na nasze konto w serwisie firmy. Do naszych danych mamy dostęp z poziomu WWW lub za pomocą aplikacji Withings Health Monitor na iOS lub Androida. To o tyle istotne, że dzisiaj nie wyobrażam już sobie ręcznego wprowadzania wagi w jakiejkolwiek aplikacji fitnessowej – powinna automatycznie pobierać informacje z mojego konta codziennie. W końcu technologia ma nam przecież ułatwiać życie.

W tym czasie na rynku pojawiały się różne urządzenia, przy czym największe zamieszanie zrobiły dwie firmy – FitBit oraz Jawbone. Alternatyw jest oczywiście mnóstwo, w tym kilka znacznie bardziej profesjonalnych (i znacznie droższych) rozwiązań, ale te dwie firmy pokazały urządzenia wykonujące praktycznie to samo, ale różniące się od siebie formą. Miały również różne możliwości, więc wybór dla mnie osobiście był bardzo trudny. Każdy z nas ma różne wymagania i oczekiwania, więc ostateczną decyzję zostawię w Waszych rękach, ale postaram się wytłumaczyć, na jakiej podstawie ja podjąłem swoją.

* * *

FitBit One 01

FitBit One

One od FitBita obserwowałem dłuższy czas i w pewnym momencie nawet podjąłem decyzję o jego zakupie. Na szczęście dowiedziałem się, że Norbert Cała ma takiego na swoim wyposażeniu. Zdecydował się go mi również pożyczyć. Byłem zachwycony – rzadko kiedy dane jest nam zweryfikować, czy coś nam przypadnie do gustu przed zakupem. Do dziś mu go jeszcze nie oddałem, ale ciiiii… Niech to pozostanie naszą tajemnicą.

FitBit One potrafi wiele, chyba najwięcej ze wszystkich dostępnych urządzeń na rynku w tej kategorii cenowej. Przede wszystkim ma Bluetooth Smart (4.0), który umożliwia bezprzewodową komunikację z komputerem lub smartfonem. W komplecie otrzymujemy dongle, który podłączamy do wolnego portu USB, a aplikacja chodząca w tle automatycznie synchronizuje się, gdy One jest w pobliżu. Podobnie rozwiązano kwestię w telefonie – wspierany jest zarówno iPhone i iPad (iPhone 4S i 5, iPad 3, 4 i mini, iPod touch 5G), jak i wybrane telefony z Androidem (Samsung Galaxy S III i Note II). Z jakiegoś jednak powodu aplikacja nie jest dostępna w polskim Play Store. Twórcy zostali o tym poinformowani, ale na razie trzeba kombinować z proxy. Całość jest o tyle ciekawa, że BT Smart działa tylko wtedy, kiedy iPhone inicjuje połączenie z danym urządzeniem, co następuje przy uruchomieniu aplikacji. W praktyce oznacza to, że Bluetooth nie jest włączony cały czas i nie tracimy niepotrzebnie energii na zasilaniu radia, które nie jest używane. Można też skonfigurować FitBita, aby synchronizował się automatycznie w określonym odstępie czasu, a nie tylko przy każdym uruchomieniu programu.

Oprócz bezprzewodowej synchronizacji, One posiada na wyposażeniu ciśnieniomierz, którego zadaniem jest liczenie, ile pokonaliśmy pięter. To była jedna z cech, którą bardzo wysoko ceniłem, zanim nie zacząłem jej używać w praktyce. To funkcja, która miała mnie motywować do korzystania ze schodów zamiast z windy. Niestety, raz działa zgodnie z założeniem a raz nie. Raz spotkał mnie ogromny zawód – pokonałem specjalnie 28 pięter (14 w górę i tyleż samo w dół), a na liczniku widniał smutny napis „8”. Jak już zacząłem baczniej obserwować ten licznik, to okazało się, że często myli się na korzyść lub niekorzyść, a wyniki w żadnym wypadku nie są miarodajne. Chodząc po Łazienkach Królewskich, gdzie można spotkać parę górek i dołków, naliczył mi ponad 10 pokonanych pięter. Funkcja ta ma potencjał, ale w obecnej implementacji nie ma żadnego przełożenia na prawdziwe statystyki. FitBit nawet wysłał mi kiedyś maila gratulującego pokonania trzydziestu pięter jednego dnia. Trochę głupio się poczułem, bo tego dnia pokonałem jedynie osiem.

W komplecie, razem z samym One otrzymujemy specjalny kabel do ładowania urządzenia poprzez port USB, opaskę, do której wkładamy FitBita na noc, oraz specjalny uchwyt, w którym nosimy go na co dzień. Ten ostatni można wygodnie przyczepić do paska spodni lub ich kieszeni. Osobiście, nie miałem z tym żadnych problemów i jeszcze nie udało mi się go zgubić. Gumowa obudowa, w której przechowywany jest One, łatwo się brudzi, ale pewnie go trzyma. Niestety, redaktorzy Norbert i Dominik nie mieli tyle szczęścia co ja – pierwszemu wypadł One, a drugiemu Zip (mniejszy brat, którego Dominik opisywał dwa numery temu). Sam zacząłem się tym przejmować, jak tylko się o tym dowiedziałem – jeszcze nic niepokojącego się nie wydarzyło i mam nadzieję, że się nie wydarzy. Ewidentnie jednak należy go pilnować.

Oprócz mierzenia samych kroków, FitBit One potrafi również monitorować nasz sen. To była jedna z istotniejszych dla mnie cech, ponieważ często zdarza mi się o to nie dbać, co kończy się chodzeniem jak zombie przez cały kolejny dzień. Opaska otrzymywana w komplecie właśnie do tego służy. Jest mocowana do ręki na rzep i posiada małą kieszonkę, do której wkładamy urządzenie. Po spoczęciu w łóżku (lub w jakimkolwiek innym miejscu, z jakiego korzystacie do snu) musimy urządzenie przełączyć w tryb nocny – robimy to poprzez przytrzymanie jedynego przycisku na jego obudowie przez około dwóch sekund. Na OLED-owym wyświetlaczu pojawia się stoper, która zaczyna mierzyć sen i po chwili gaśnie, działając w tle dopóki go rano nie wyłączymy. FitBit mierzy nasz ruch i na jego podstawie potrafi ocenić, ile czasu spędziliśmy w śnie głębokim, ile w płytkim oraz ile razy budziliśmy się. Niestety w praktyce jest to średnio dokładne. Nie miałem okazji sprawdzić tego śpiąc samemu, ale regularnie rejestrował nocne pobudki, których zupełnie nie pamiętam. Po dziesięć do dwunastu każdej nocy. Dopiero po porównaniu wyników z drugim urządzeniem – Jawbone Up – okazało się, że wszystkie te przebudzenia to był moment, w którym przechodziłem z głębokiego do lekkiego snu. FitBit musi zdecydowanie popracować nad swoimi algorytmem, który niestety odstaje od Sleep Cycle czy konkurencji.

One posiada również funkcję budzika, którego zadaniem jest delikatne wybudzenie nas ze snu o ustalonej przez nas godzinie. Dokładnie o tej godzinie! To stoi w sprzeczności z filozofią aplikacji Sleep Cycle i Jawbone Up, które wybudzają nas w ustalonym przez nas przedziale czasu. Przykładowo, jeśli budzik ustawiamy na godzinę 6:00 rano, to Sleep Cycle i Up mają dodatkowo (regulowany przez nas) margines czasu. W moim przypadku daję im zawsze trzydzieści minut, czyli aplikacja lub urządzenie obudzi mnie w optymalnym momencie pomiędzy godziną 5:30 a 6:00, kiedy jestem w fazie lekkiego snu. To ma zapewniać maksymalną energię i już teraz zdradzę, że to naprawdę działa (po szczegóły zapraszam do akapitów o Jawbone Up). Wracając jednak do One – wibracje, z których korzysta do budzenia, są skuteczne, ale nie zapewniają delikatnego wybudzania, a całość nie różni się niczym od zwykłego budzika.

Kolejną zaletą FitBita w okresie, w którym podejmowałem decyzję, było jego otwarte API, umożliwiające pobieranie i wysyłanie informacji do innych programów. FitBit potrafi się integrować zarówno z Withings, jak i RunKeeperem, czyli dwoma narzędziami, z których korzystam na co dzień. Podobnie jak liczenie pięter, to była dla mnie jedna z kluczowych cech. Chciałem, aby dane o spalonych kaloriach oraz pokonanym dystansie trafiały do Withings Health Monitor (dostępny tylko jako aplikacja na Androida i iOS), który następnie potrafi podpowiedzieć nam, jak lepiej o siebie dbać. To zresztą działa znakomicie z RunKeeperem, ale z jakiegoś powodu okazało się, że dystans rejestrowany przez One nie jest przekazywany do Withings. RunKeeper również nie rejestruje codziennych zmagań z trudnością, jaką jest stawianie kolejnych kroków jako wydarzenia. Owszem, pojawiają się w logach, ale nie są dodawane do sumy pokonanych kilometrów w danym dniu, tygodniu i miesiącu. Szkoda. Mam nadzieję, że wprowadzą to jako opcję.

Powyższe niepowodzenia trochę ostudziły mój zapał. Przy okazji miałem jeszcze kilka technicznych problemów z pierwszym uruchomieniem One’a. Okazało się, że nie został on wyzerowany z danych zarejestrowanych przez Norberta, gdy zakładałem konto przez aplikację na iOS – jest to znany bug, o którym dowiedziałem się dopiero następnego dnia, jak support odpowiedział na mojego sfrustrowanego e-maila. To znaczy ja byłem sfrustrowany, a nie sama wiadomość. Założenie kolejnego konta, na inny adres e-mail, pomogło.

FitBit oferuje dwa sposoby dostania się do naszych danych – za pomocą interfejsu WWW lub aplikacji mobilnej. To pierwsze rozwiązanie daje nam dostęp do wszystkich naszych danych, a aplikacja do większości – po ostatnim uaktualnieniu różnice są znikome. Oba interfejsy są poprawne, ale nie zachwycają. Nie wyzwalają we mnie żadnych pozytywnych uczuć, a zdarzyło im się doprowadzić mnie do granicy płaczu. Na stronie WWW najbardziej denerwowała mnie powolność przy sprawdzaniu archiwalnych zapisków – strona przeładowuje się strasznie wolno. Wygląd aplikacji nie przypadł mi natomiast go gustu. Jak już wspominałem, jest poprawny, ale bez polotu, przez co miałem wrażenie, że korzystam ze sterylnego i nudnego narzędzia.

Najgorszą funkcją mobilnego programu jest funkcja dodawania jedzenia, dzięki czemu FitBit kontroluje spalone i zjedzone kalorie, co z kolei pomaga nam ocenić, czy danego dnia zjedliśmy za dużo czy nie. Jest ona schowana w ostatniej zakładce, a jej obsługa jest tragiczna. Na tyle, że przestałem kontrolować dodawanie spożywanego jedzenia. Przez WWW jest niewiele lepiej. Na plus należy natomiast zaliczyć prosty wykres pokazujący, czy wolno nam danego dnia jeszcze cokolwiek zjeść czy nie. Widząc, że stek, którego spożyłem na obiad w zasadzie wyczerpał mój limit kalorii na cały dzień, zmuszałem się do tego, żeby wieczorem nie jeść jeszcze kolacji. Zalecenia tej funkcji można również regulować zależnie od tego, czy i jak szybko chcemy schudnąć. Fajna rzecz – naprawdę mocno wpływa na psychikę.

FitBit One to bardzo solidne urządzenie i jest dosyć precyzyjne, chociaż w moim przypadku zawyżał liczbę stawianych kroków, w stosunku do innych pedometrów, o około 10%. Najważniejsze jest jednak to, że ta różnica utrzymywana była przez ponad dwa tygodnie testów, więc z powodzeniem mogę powiedzieć, że nawet jeśli nie jest to najprecyzyjniejsze na świecie urządzenie, a trudno tego od niego oczekiwać, to przynajmniej jest powtarzalne, a to akurat bardzo ważne. Dystans rejestrowany przez urządzenie jest kalkulowany na podstawie bliżej nieokreślonej długości kroku, więc nie dla każdego będzie to wystarczająco dokładne. Można jednak w prosty sposób przeprowadzić kalibrację, posiłkując się chociażby jakimś GPS-em lub RunKeeperem. FitBit również posiada opcję konkurowania ze znajomymi, ale nie testowałem tego z prozaicznego powodu – nikogo nie udało mi się znaleźć, chociaż wiem, że przynajmniej jeden znajomy z Twittera z niego korzysta.

FitBit ma jeszcze jedną ogromną zaletę – piękny OLED-owy wyświetlacz, na którym możemy szybko podejrzeć następujące dane: liczbę pokonanych kroków, schodów i kilometrów na trzech osobnych ekranach, liczbę spalonych kalorii, aktualną godzinę oraz kwiatka, który zmienia liczbę listków. Symbolizują one, czy jesteśmy leniwi w danej chwili czy nie. Licznik jest zerowany w nocy, więc możemy za jego pomocą podejrzeć tylko informacje z danego dnia, ale to w zupełności wystarcza.

FitBit One 02

Podsumowanie wad i zalet FitBit One

Niewątpliwie najlepszą cechą One’a jest bezprzewodowa synchronizacja, zarówno z komputerem, jak i mobilnym urządzeniem. Całość automatycznie trafia do naszego konta w internecie, więc możemy podejrzeć te informacje z każdego zakątka świata. Kolejną sporą zaletą jest bardzo atrakcyjny wyświetlacz, na którym możemy podejrzeć nasze aktualne statystyki. W praktyce rzadko na niego spoglądam, ale jest i nie da się zaprzeczyć, że to plus.

Nie wspominałem wcześniej o baterii oraz czasie pracy na niej, ponieważ wystarczy urządzenie naładować raz w tygodniu przez godzinę lub dwie. Samo się o to upomina za pomocą aplikacji i informacji na wyświetlaczu. Można również ustawić sobie powiadomienie mailowe. Czas pracy jest w każdym razie w zupełności satysfakcjonujący.

Minusów jest trochę więcej, niestety. Po pierwsze, musimy pamiętać, żeby FitBita przekładać ze spodni do spodni oraz ze spodni do opaski na noc. Po pięciu dniach wkładania urządzenia do opaski oraz irytującej czynności zapinania jej na ręce (i poprawiania, gdy było za ciasno) zrezygnowałem z monitoringu nocnego. Informacje nie były wystarczająco dokładne, a budzik w zasadzie bezużyteczny. A jako że ciśnieniomierz nie potrafi zliczać prawidłowo schodów, to wszystkim polecam po prostu kupić tańszego FitBita Zip, którego recenzował Dominik dwa miesiące temu. Osobiście nie widzę sensu dopłacać do modelu One, skoro dodatkowe funkcje nie działają tak dobrze jak powinny.

Dane techniczne

Producent: FitBit
Model: One
Dostępne kolory: czarny, burgund
Wyświetlacz: OLED
Czas pracy na baterii: 5-7 dni wg producenta, w praktyce 7 dni
Pamięć: na 7 dni logowania danych bez synchronizacji
Łączność: Bluetooth 4.0 (Smart)
Cena: 409,95 PLN (w Apple Online Store)

Ocena

Design: 5/6
Jakość wykonania: 5/6
Oprogramowanie: 3/6
Wydajność: 5/6

Ocena 4/6

* * *

JAWBONE BANDS

Jawbone Up

Forma największego konkurenta FitBita jest jego największą zaletą – zamiast urządzenia przypinanego do paska otrzymujemy bransoletkę na rękę, którą możemy nosić ze sobą wszędzie. No, prawie wszędzie. Wolno z niej korzystać pod prysznicem, ale już basen nie jest zalecany, pomimo że jest wodoodporna na jeden metr głębokości. Pierwsza generacja Up miała niestety wadę – przeciekała i została w końcu wycofana z rynku. Druga generacja, która dopiero niedawno trafiła do sprzedaży, została całkowicie przekonstruowana. Od dwóch tygodni codziennie wchodzę w niej pod prysznic i jeszcze nic złego się nie stało. Specjalnie się zresztą nie martwię – obsługa posprzedażowa Jawbone, według wszelkich raportów w internecie, jest wzorowa i wymieniają je na nowe bez zadawania zbędnych pytań.

Jawbone Up dostępny jest w trzech rozmiarach i bardzo ważne jest dobranie odpowiedniego. Jako, że ta bransoletka nie ma zapięcia, tylko jej dwa końce zachodzą na siebie, to ważne jest stosowanie się do ścisłych poleceń firmy. Można wydrukować stosowny PDF z ich strony lub zmierzyć sobie obwód ręki. Moja była na granicy rozmiarów M i L. Niestety kupiłem ten mniejszy i musiałem wymienić na większy; na szczęście Apple Store nie robił w tym względzie żadnych problemów. Problem wynikał z tego, że nadgarstek mierzyłem, gdy na dworze jeszcze było chłodno. Zrozumiałem swój błąd po tym, jak zasnąłem na ręce, która spuchła, a Up zaczął blokować krążenie krwi. Model L jest ciut luźny w moim przypadku, ale zupełnie mi to nie przeszkadza w codziennych czynnościach. Niektórzy narzekają, że haczą nim o ubrania podczas ubierania i rozbierania się. Cóż – taki jej urok. Podobne problemy mam z zegarkiem i radzę sobie z tym. Gorzej natomiast jeśli zakładamy koszulę z ciasnymi rękawami i nie ma pod nią miejsca na bransoletkę – pozostaje zdjęcie Jawbone’a lub założenie go na rękaw.

Opakowanie jest bardzo atrakcyjne a jego zawartość minimalistyczna. W komplecie otrzymujemy jedynie opaskę oraz specjalną ładowarkę do niej, również podłączaną do portu USB. Można naturalnie korzystać też z ładowarek wyposażonych w ten port.

Jawbone Up Day

Jawbone Up, podobnie jak FitBit One, mierzy liczbę pokonanych kroków oraz liczy, ile i jak przespaliśmy noc. Różnica polega przede wszystkim na tym, że tryb nocny jest rzeczywiście użyteczny. Dodatkowo, jeśli wykonujemy inne czynności niż chodzenie czy bieganie, jak chociażby jazda na rowerze, to możemy Up przełączyć w tryb Stopera. To powoduje, że na naszej linii czasu wyszczególnione zostaje dane wydarzenie, które dodatkowo możemy opisać predefiniowanymi czynnościami, jak wspomniana jazda na rowerze, wyciskanie ciężarów czy wiele innych. Możemy również podać, jak duży wysiłek włożyliśmy w daną czynność, co szacuje, ile spaliliśmy kalorii wykonując ją. Jest to oczywiście informacja orientacyjna, ponieważ do profesjonalnych zastosowań potrzeba znacznie więcej informacji, jak chociażby nasze tętno. Sam tryb stopera również używam na zwykłych spacerach czy podczas biegania – wiem wtedy dokładnie, ile przeszedłem lub przebiegłem oraz ile czasu mi to zajęło. Jest też oczywiście możliwość kalibracji, dzięki czemu Up staje się zaskakująco precyzyjny.

Sama opaska na dwóch swoich końcach ma dwa różne elementy do jej obsługi. Są też dwie diody, które służą do panowania nad aktualnym trybem Up – jedna symbolizuje słońce a druga księżyc. Są ukryte pod hipoalergiczną gumą, z której wykonany jest Up, więc nie są widoczne w pełnym słońcu bez przysłonięcia ich ręką. Te ikony to dla mnie jednak smaczek i uwielbiam na nie patrzeć.

Na jednym końcu jest przycisk służący do sterowania trybami, a mamy ich w sumie cztery: dzienny, nocny, stoper i „power nap”. Aktualny tryb sprawdzamy poprzez krótkie naciśnięcie przycisku. Pierwszego używamy na co dzień i to w nim będziemy najczęściej – jest sygnalizowany zapaleniem się symbolu słońca. Dłuższe przytrzymanie przycisku powoduje zapalenie się symbolu księżyca i przełącza nas w tryb nocny. Musimy niestety pamiętać, żeby to robić przed snem oraz po obudzeniu się, podobnie zresztą jak w przypadku FitBita. Tryb stopera, służący do zapisywania długości jakiejś czynności, na przykład jazdy na rowerze, uruchamiamy poprzez dwukrotne naciśnięcie przycisku (przy drugim naciśnięciu przytrzymujemy przycisk). Potwierdzenie zmiany trybu sygnalizowane jest mrugającym słońcem oraz wibracją. Czynność powtarzamy, aby zatrzymać stoper. Up ma jeszcze jeden ciekawy tryb, tak zwany „power nap”, czyli drzemki. Aplikacja pozwala nam ustawić, jak długo ma ta drzemka trwać (od dziesięciu minut do dwóch godzin), a opaska, na podstawie danych naszego snu z poprzedniej nocy, wybudzi nas w optymalnym momencie. Ten tryb uruchamia się trzykrotnym wciśnięciem przycisku (przy trzecim wciśnięciu przytrzymujemy przycisk), a dioda zamruga nam trzykrotnie symbolem księżyca.

To wszystko wydaje się znacznie bardziej skomplikowane, niż jest w rzeczywistości; obsługa całości jest intuicyjna i banalna. Dodatkowa funkcja znacząco też usprawnia logowanie naszych codziennych czynności, takich jak bieganie, czas spędzony na siłowni czy rower.

Wspominałem, że opaska ma dwa końce służące do jej obsługi. Otóż na jej drugim znajduje się zatyczka, pod którą jest złącze (3,5-mm mini jack), za pomocą którego podłączamy ją do telefonu lub tabletu. Zatyczka nie wyrobiła się przez dwa tygodnie w żaden sposób i nadal tak samo pewnie trzyma. Można ją natomiast zgubić, jeśli po jej zdjęciu zapomnimy ją ponownie założyć, ale Jawbone sprzedaje części zamienne w razie czego. Zresztą zalanie mini jacka nie powinno grozić niczym szczególnym, więc nie należy się tym przejmować. Synchronizacja trwa kilka sekund, a Jawbone zaleca robić ją dwa razy dziennie. W praktyce robię to przed samym snem, jak już leżę w łóżku oraz zaraz po przebudzeniu się. Myślałem, że będzie to uciążliwe, ale po dwóch tygodniach zupełnie mi to nie przeszkadza. Oczywiście jest to mniej wygodne niż bezprzewodowe rozwiązanie FitBita, ale całość trwa od piętnastu do trzydziestu sekund, wraz ze zdjęciem opaski z ręki i ponownym jej założeniem.

Jawbone Up Night

Liczenie kroków, podobnie jak w przypadku FitBita, nie jest idealnie precyzyjne. To w końcu urządzenia, które starają się interpretować nie tylko chód, ale również wiele innych czynności i nie zawsze zrobią to prawidłowo. Najważniejsza jednak dla mnie jest powtarzalność. Pod tym względem oba urządzenia remisują. Różnica pomiędzy nimi jest stała, więc pomimo niższych o około 10% wyników z Up, zupełnie o tym nie myślę. Jawbone jest jednak znacznie bardziej uniwersalnym urządzeniem, właśnie przez wspomnianą możliwość logowania innych czynności niż samo chodzenie.

Pomimo, że producent deklaruje, że akumulator wystarczy do dziesięciu dni, to w praktyce nie udało mi się osiągnąć więcej niż siedem lub osiem. Dla bezpieczeństwa podłączam go na półtorej godziny raz w tygodniu, gdy sam zaczyna się dopominać o prąd.

W odróżnieniu od rozwiązania FitBit, Jawbone zdecydował się na całkowicie mobilną obsługę urządzenia. To oznacza, że musimy posiadać jednego ze wspieranych telefonów lub tabletów, do których zaliczają się następujące modele: iPhone 3GS lub nowszy, każdy model iPada, iPod touch 3G lub nowszy, Nexus 4, Samsung Galaxy Nexus, Note II, Galaxy S II Plus, Galaxy S III, Sony Xperia Acro i Xperia S. W innych częściach świata wspierane są również Galaxy S 4, HTC One oraz inne modele. Pełną listę znajdziecie tutaj: https://jawbone.com/up/devices. Pomimo tego, nasze dane jednak są przetrzymywane na serwerach Jawbone, więc możemy na każdym naszym urządzeniu podejrzeć nasze statystyki lub przeprowadzić synchronizację. Strona Jawbone umożliwia zalogowanie się do naszego konta, ale możemy tak zarządzać jedynie naszymi personalnymi danymi, skasować konto lub pobrać wszystkie nasze dane w formie CSV. Na chwilę obecną nie ma interfejsu przez przeglądarkę, ale nie zdziwiłbym się, gdyby wkrótce się pojawił. Wyjątkiem jest jednak sytuacja, gdy podzielimy się na przykład spacerem albo snem poprzez Twittera lub Facebooka – nasi znajomi wtedy będą mogli zobaczyć te pięknie przedstawione informacje.

Jawbone Up IMG_3655

Aplikacja, nazwana po prostu Up, jest znacznie przyjemniejsza dla oczu niż odpowiednik FitBita. Cukierkowy wygląd wyjątkowo przypadł mi do gustu, a korzystanie z niej jest bardzo przyjemne. Na dodatek UI jest rozwiązane bardzo logicznie, więc jej obsługa nie jest skomplikowana. Jawbone, na kilka dni przed napisaniem tej recenzji, wydał uaktualnienie, w którym zaprezentowali swoje własne API, współpracujące między innymi z RunKeeperem, Withings i innymi. Moja linia czasu teraz dodatkowo pokazuje mi biegi rejestrowane RunKeeperem oraz codzienne wyniki z wagi Withings – nic więcej mi nie potrzeba, ponieważ to Up teraz stał się centrum dowodzenia. Wprowadzono również wsparcie dla IFTTT.com, więc świat stoi otworem, a (prawie) jedynym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia. Ciekawostką jest różnica w dopracowaniu szczegółów pomiędzy Androidem a iOS. Wersja na iPhone działa szybciej, pomimo że mój Nexus ma cztery rdzenie, a niektóre elementy interfejsu są lepiej zaprojektowane. Funkcjonalność pozostaje na szczęście ta sama.

Ciekawą funkcją Up jest również brzęczyk, który ma za zadanie zwrócić naszą uwagę na to, że nic nie robimy. Domyślnie, jeśli dobrze pamiętam, przypomina nam o zrobieniu paru kroków raz na pół godziny. Niestety po dwóch tygodniach wyłączyłem tę funkcję – zupełnie na nią nie reagowałem. Po prostu zatopiony w myślach, na przykład pisząc podobny tekst do tego, nie mam czasu oderwać się od klawiatury. Wiem, że to niezdrowo. Wiem, że ciągłe siedzenie na tyłku powoduje hemoroidy… ale zbaczam z tematu,

Jawbone Up Sync

Up ma również bardzo dobrze rozwiązane wprowadzanie jedzenia. Można to zrobić za pomocą skanera kodu kreskowego, z listy naszych własnych pokarmów lub znaleźć gotowce przygotowane przez społeczność. Naturalnie łatwiej odnaleźć amerykańskie dania, ale na przykład bez problemu znalazłem polski Prince Polo i to w kilku rozmiarach. O ile FitBit całkowicie mnie zniechęcił do prowadzenia jadłospisu, przepraszam, historii swoich posiłków, to w Jawbone wydaje się to naturalne. Nie ma niestety automatycznego porównywania spalonych kalorii w danym dniu względem tych spożytych, co FitBit bardzo ładnie nam przedstawia na głównej stronie aplikacji. Osobiście nie jest mi to potrzebne do szczęścia, ale być może osoby, dla których jest to ważne, poradzą sobie za pomocą rzekomo najlepszego MyFitnessPal – ponoć jest najlepszy w tym względzie. Mimo wszystko uważam, że powinni to dodać, ponieważ potrafi to motywować do większego wysiłku i spożywania mniejszych posiłków.

Jawbone również wspiera wyszukiwanie znajomych, a korzysta do tego celu z Twittera, Facebooka oraz naszej książki adresowej. Na dziś mam ponad dwudziestu znajomych na linii czasu i powoli staje się to nie do ogarnięcia. Up na górze głównego ekranu przedstawia podsumowanie naszego dnia, a zaraz poniżej umożliwia zmianę daty. Wszystko poniżej tego to nasz timeline, trochę podobny do tego w Facebooku. Na górze pojawiają się najnowsze statusy, a im niżej zjeżdżamy, tym starsze. Wszystko pięknie i ładnie, prawda? Niezupełnie. Na linię czasu trafiają następujące rzeczy (o ile nie ukryjemy ich w ustawieniach prywatności): każdy spożywany posiłek i napój, podsumowanie kroków z danego dnia, podsumowanie snu oraz ewentualnie inne wpisy z aplikacji typu Withings, RunKeeper i tak dalej. Teraz przemnóżcie to przez liczbę przyjaciół – nie potrzeba matematyka, żeby zrozumieć, że natychmiast robi się niezły bałagan. Osobiście przyjąłem strategię, że ukrywam wszystko poza snem i policzonymi krokami. Dzięki temu nie spamuję tablicy i mam nadzieję, że dla innych stała się ciut bardziej przejrzysta. Niestety, tylko ja to robię… Ale jeśli kogoś kręci przeglądanie linii czasu celem sprawdzenia, cóż tam dobrego ugotowano u znajomych (prawie niczym Facebooka czy Twittera), to mają wszystko podane na tacy. No i jest również możliwość prowadzenia dyskusji oraz wyrażania uczuć poprzez emotikony. Dzisiaj zresztą dostałem najedzoną mordkę po wrzuceniu zdjęcia ciastka kajmakowego, które smakowało lepiej niż wyglądało, a zdjęcie zrobiłem naprawdę przyzwoite. Na szczęście można to wszystko ominąć poprzez wybranie z menu drugiej linii czasu, na której widać tylko nasze czynności i informacje.

Na koniec zostawiłem absolutnie najlepszą cechę Jawbone Up – inteligentnego budzika, który stara się obudzić nas w optymalnym momencie. Zasada jego działania jest prosta: ustawiamy budzik zgodnie z naszymi potrzebami oraz wprowadzamy margines bezpieczeństwa (od 10 do 30 minut). Załóżmy więc, że chcę się najpóźniej obudzić o 6:00, a margines mam maksymalny – w takiej sytuacji opaska zacznie pomiędzy 5:30 a 6:00 szukać odpowiedniej chwili na włączenie alarmu (czyli wibracji). Jeśli takowego momentu nie znajdzie, to obudzi o zadanej porze, ale jeszcze mi się to nie zdarzyło. W moim przypadku przeważnie włącza się mniej więcej kwadrans wcześniej i jeśli wstanę natychmiast, to rzeczywiście czuję się bardziej wypoczęty. Być może to jedynie działanie na podświadomość, ale nawet jeśli, to jest to skuteczne. Na podobnej zasadzie działa wspomniany Sleep Cycle. Niestety ta forma budzenia ma jedną wadę. Jeśli nie wstaniemy i przewrócimy się na drugi bok, to alarm nie włączy się ponownie. Rozwiązaniem tego problemu jest posiłkować się dodatkowym alarmem, ustawionym parę minut później lub… partnerem życiowym. Zdarzyło mi się przysnąć po pobudce na „tylko pół godzinki”. Skończyło się to bardzo źle – wstałem totalnie nieprzytomny i byłem nie do życia przez cały dzień. Nauczyłem się więc po prostu wstawać, gdy Up zaczyna wibrować. Aha – Żona podpowiada, że ją też budzi Jawbone. Mój Jawbone. Na mojej ręce. Chyba jednak to toleruje – w końcu składała się na niego, na mój imieninowy prezent.

Wady i zalety Jawbone Up

Niewątpliwie najmocniejszą stroną Jawbone Up jest jego wygląd, forma oraz budzik. Wszystkie te trzy cechy powodują, że lubię to urządzenie. Nie dość, że jest śliczne i osobiście nie przeszkadza mi podczas takich czynności jak pisanie na klawiaturze, to budzik powoduje, że wstaję znacznie bardziej wypoczęty, niż zdarzało się to dotychczas. Fakt, że Up jest w formie opaski, również mi bardzo odpowiada – mam go zawsze przy sobie i nie muszę się zastanawiać, gdzie i jak mam go przypiąć do dresów czy innych spodni lub spodenek, w których nie mam paska. Nie trzeba go też przekładać do „nocnika” (nocnego pojemnika – noc, nika… Łapiecie? Nie wyszła gra słów? Ech…) przed snem, co mnie strasznie wkurzało w FitBicie.

Niestety, nie wszystko złoto, co się świeci. Musimy synchronizować opaskę z telefonem lub tabletem. Nie musimy tego robić codziennie ani nawet raz w tygodniu. Jawbone zapewnia, że urządzenie ma wystarczająco pamięci na 9 miesięcy danych, zanim zacznie się przepełniać. Trudno mi trochę w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że One posiada jej na zaledwie tydzień, ale powinno być jej w nadmiarze. Przecież i tak trzeba Jawbone’a ładować raz w tygodniu. Podejrzewam, że jeśli producent Up rozwiąże problem większego akumulatora oraz miejsca na odpowiednie radio obsługujące BT 4.0, to powinno trafić do opaski następnej generacji. Tymczasem trzeba sobie z tym radzić przewodowo. Pozostałe wady to już kwestie indywidualne, więc trudno o nich mówić w tych kategoriach – każdy z nas ma inne preferencje.

Dane techniczne

Producent: Jawbone
Model: Up
Dostępne kolory: czarny, jasnoszary, miętowozielony, niebieski
Wyświetlacz: brak
Czas pracy na baterii: do 10 dni wg producenta, w praktyce 7 dni
Pamięć: 9 miesięcy logowania danych bez synchronizacji
Łączność: brak bezprzewodowej, 3,5-mm mini jack do synchronizacji
Cena: 549 PLN (w Apple Online Store)

Ocena

Design: 5/6
Jakość wykonania: 5/6
Oprogramowanie: 5/6
Wydajność: 5/6

Ocena 5/6

* * *

FitBit Flex 02

A FitBit Flex?

Na dzień przed wysłaniem tej recenzji do korekty, pojawiło się nowe dziecko FitBita oraz jednoczesna odpowiedź firmy na Up – model Flex. To poniekąd połączenie FitBita One z Up, tylko, że zamiast uchwytu do paska otrzymujemy w zestawie bransoletkę, do której wkładamy urządzenie. W porównaniu do modelu One jest uboższe o ciśnieniomierz, ale patrząc na jego brak precyzji to nie traktowałbym tego jako wadę. Jest to urządzenie, które wydaje się być połączeniem najlepszego z dwóch światów. Niestety, nadal nie jest to urządzenie dla mnie. Po pierwsze, opaska FitBita jest znacznie brzydsza od tej produkcji Jawbone – jest narzędziem, zamiast elementem mody – a po drugie, nadal całość obsługujemy przez tę samą aplikację oraz UI poprzez WWW. Nie lubię ich. Nie ma również inteligentnego budzika, ale całość jest wodoodporna na prysznic i mycie rąk.

FitBit Flex 03

Osobiście nadal uważam Flex za gorszy produkt niż Up, ale na pewno jest bardziej interesującą propozycją niż One.

* * *

Ale po co mi to urządzenie?!?

Rejestrowanie mojego ruchu przez te kilka tygodni (wcześniej korzystałem jeszcze z Moves) poprawiło kilka rzeczy w moim życiu. Przede wszystkim zacząłem znacznie więcej chodzić. Staram się codziennie przejść pieszo osiem do dziesięciu kilometrów. Jeśli tego nie zrobię, to sam siebie karcę w duchu za lenistwo. Nie jest to obsesją na szczęście, a jedynie zwiększoną świadomością własnych nawyków. Wcześniej zdarzało mi się pokonywać dwu- lub trzykrotnie mniejszy dystans, bo zamiast wyjść na dwór, siedziałem przed komputerem. Teraz staram się na to codziennie wygospodarować czas.

Zacząłem również zdrowiej się odżywiać. Wystarczy na liście znaleźć posiłek, do którego konsumpcji się przygotowuję, aby zrozumieć, że ma mnóstwo pustych kalorii. Udaje mi się w ten sposób dobierać zdrowsze składniki, dzięki którym po prostu lepiej się czuję.

Najważniejszy jest jednak sam sen oraz poranne budzenie. Kontrola tego pozwoliła mi znacząco zwiększyć wydajność i skupienie podczas pracy. Wstaję teraz wypoczęty, nawet jeśli śpię krócej niż zalecane osiem godzin, a to wszystko również wpływa na nastawienie do życia. Czuję się znacznie lepiej przygotowany do niego. Podejrzewam, że połowa z tego to efekt placebo, ale skoro działa, to nie zamierzam w to wnikać.

Z Jawbone’a i FitBita korzystam już od ponad dwóch tygodni. Wcześniej używałem Moves. W moim przypadku to po prostu działa. Motywuje. Zachęca. Czasami wręcz zmusza. Do większego wysiłku. Do wcześniejszego wyjścia z autobusu. Do skorzystania ze schodów zamiast windy. Jeszcze kilka kroków do rekordu. Jeszcze jedno piętro…

Czasami jednak trafi się jakiś wariat, jak dzisiaj na moim timeline w Up. Cieszę się ze swoich dziewięciu kilometrów, a on ich zrobił ponad trzydzieści. Spacerkiem. Staram się to traktować jako wyzwanie… bardzo się staram.

* * *

Alternatywa w postaci aplikacji – Moves dla iPhone’a i wkrótce dla Androida

Moves appNiedawno pojawiła się ciekawa aplikacja – debiut miała na iPhonie, ale jej twórcy zapowiedzieli, że pracują nad wersją na Androida. Na obecną chwilę jest darmowa, a ProtoGeo Ltd. wspierane jest przez dużych inwestorów. Podejrzewam, że zostanie w przyszłości wykupiona albo będzie musiała wykombinować, jak zacząć na siebie zarabiać. Koncepcja stojąca za aplikacją jest w każdym razie genialna, a całość ma w zasadzie tylko jedną dużą wadę. Pobrana została już ponad półtora miliona razy, więc popularności raczej jej nie brakuje.

Moves to aplikacja, która cały czas działa w tle, na podobnej zasadzie jak RunKeeper. Jednak w odróżnieniu od niego, nie korzysta z GPS-a na pełny gwizdek. Sprawdza przybliżoną lokalizację raz na minutę (lub coś koło tego), a to zmniejsza zużycie baterii. Moves dodatkowo wykorzystuje akcelerometr w telefonie, podobnie jak FitBit czy Jawbone, i dzięki temu liczy nasze kroki. Te wszystkie dane są wysyłane na serwer w momencie uruchomienia aplikacji, a po chwili są zwracane poprawione wyniki. Dzięki tak dużej mocy obliczeniowej oraz dodatkowym i sporadycznym wykorzystaniem GPS, Moves potrafi ocenić, co robimy w danej chwili, a robi to szokująco dobrze. Potrafi rozpoznać, na podstawie tych wszystkich źródeł informacji, czy biegniemy, jedziemy na rowerze, samochodem czy idziemy na zwykły spacer. Powiązanie z Foursquare dodatkowo zapewnia, że wizualnie przedstawione są nasze podróże. Otrzymujemy oś, na której mamy zaznaczone nasze przystanki – miejsca, w których spędziliśmy więcej czasu – a drobnym drukiem czas, jaki spędziliśmy w ruchu pomiędzy nimi.

Jeśli z jakiegoś powodu nie mamy połączenia z Internetem, to nic nie tracimy – logowanie cały czas działa w tle. Będziemy musieli po prostu poczekać na analizę zebranych danych przez serwery. Nic nie stracimy, a przynajmniej nie powinniśmy.

Program jest naprawdę wyjątkowy. Minimalizm oraz ograniczone opcje dodaje mu tylko uroku – dostarcza nam jedynie najważniejszych informacji. To wszystko ma jednak sporą wadę – pożera baterię w zastraszającym tempie. Tylko najrzadziej korzystający z telefonu w trakcie dnia będą w stanie wytrwać do wieczora bez ładowarki. Przy częstszym korzystaniu, niestety kończy się koniecznością podładowania się w trakcie dnia. Oczywiście jeśli popatrzymy na cenę Up lub FitBitów, to może się to okazać bardzo opłacalnym rozwiązaniem.

Miałem okazję porozmawiać z Aleksi Aaltonenem z ProtoGeo i starał się mi przedstawić ich przyszłe plany. Obecnie skupiają się przede wszystkim na dwóch rzeczach: pierwszą jest uruchomienie aplikacji na Androidzie, a drugą rozwinięcie i dopracowanie API. Planowana premiera na platformie Google nie jest znana. Aleksi powiedział, że mają koszmarne problemy ze względu na fragmentację spowodowaną przez Androida oraz producentów telefonów z tym systemem, jednak to ich obecny priorytet. API natomiast powinno zostać uwolnione dla deweloperów w chwili, gdy już to czytacie. Kolejka chętnych przekroczyła 1600 zgłoszeń, a zainteresowanie bardzo dobrze zapowiada przyszłość tego narzędzia. Jak już będzie możliwa wymiana informacji, tak jak w przypadku Up czy FitBita, to będzie to spory krok do przodu.

W tym czasie firma wprowadza do Moves licznik kalorii oraz powoli rozwijają interfejs użytkownika. Nie chcą go skomplikować przesadnie, więc nie śpieszą się z tym. A to uważam za bardzo dobry kierunek – program dostarcza naprawdę podstawowe dane, ale robi to sprawnie i jest bardzo intuicyjny. W sprawie dodatkowej funkcji liczą właśnie na wspomnianych deweloperów. Na chwilę obecną nie wiadomo jeszcze, czy będą przetwarzali informacje zaciągane z serwisów w stylu MyFitnessPal, w których rejestrujemy nasze posiłki – boją się wprowadzać zbyt dużo nowych rzeczy naraz. Chwała im za to.

Przestałem korzystać z Moves z jednego powodu – tempa spadania naładowania akumulatora w telefonie. Może gdybym używał Mophie czy podobnego rozwiązania, to nie przeszkadzałoby mi to, ale nawet jak pracowałem, to nie za bardzo chciałem podłączać go pod ładowarkę. Straciłbym w końcu te cenne kroki, które naliczyłyby się w drodze do toalety czy kuchni.

Jeśli jednak przeżyjecie powyższą wadę, to Moves może być świetną alternatywą dla drogich dedykowanych urządzeń.

W końcu mieć a nie mieć 500 złotych, to razem tysiąc złotych.

Wojtek Pietrusiewicz

Wydawca, fotograf, podróżnik, podcaster – niekoniecznie w tej kolejności. Lubię espresso, mechaniczne zegarki, mechaniczne klawiatury i zwinne samochody.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 4

zastanawia mnie tylko jedna rzecz czy jawbone odroznia to gdy jedziemy samochodem, autobusem czy jakim koliwke srodkiem transportu i nie liczy to do sumy krokow ? Czy jednak liczy ? Mam jawbone od kilku dni i nie mozliwe jest zebym zrobil 15tys krokow kiedy w moves pokazuje mi ok 6/7tys.