Mastodon

Nie da się już zamknąć świata

9
Dodane: 8 lat temu

Siedząc czasem nad elektroniczną kartką papieru, zastanawiam się, czy warto pisać o rzeczach oczywistych. Często jednak okazuje się, że to właśnie te oczywistości wzbudzają najwięcej kontrowersji.

Wiecie? Pamiętam czasy, gdy będąc małym dzieckiem i czytając książki podróżnicze, myślałam przy tym, że też chciałabym podróżować po świecie. Chciałam zobaczyć te wszystkie kraje, opisywane przez moich ulubionych autorów. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe. Zanim zapytacie, skąd taki poziom świadomości u małego dziecka, wyjaśnię sama, bez pytania. Otóż dzieci słyszą wszystko. Dorośli nie zwracają na nie uwagi, kiedy rozmawiają o swoich, niezwykle ważnych sprawach. Więc na imieninach u Cioci, na urodzinach Dziadka czy rocznicy ślubu siostry, kiedy skończyły się już debaty o tym, co i gdzie udało się kupić i jaka fajna ta wystana w kolejce szyneczka, zaczynały się dyskusje na tematy polityczne. Ludzie rozmawiali o świecie, postrzegając go przez pryzmat propagandy i sklejając fragmenty doniesień, okruchy informacji przekazywane z ust do ust. O tym, jak ten świat wygląda tam – na Zachodzie. Mówiono, że ktoś pojechał na wakacje do Bułgarii albo do Moskwy, że szczęśliwy, bo o paszport i pozwolenie na wyjazd tak trudno. Bo trzeba dokładnie umotywować, po co się tam jedzie i jeszcze jakiś partyjniak musiał popchnąć wniosek. A dziecko, czyli ja, siedziało z psem pod stołem i składało sobie obraz świata z tych zasłyszanych odłamków tak, jak potrafiło. Byłam rozczarowana, bo chciałam pojechać do Afryki. I jeszcze do Ameryki – zobaczyć Indian i zapalić z nimi fajkę pokoju. I było mi źle, bo podobno w innych krajach, to oni sobie tak sobie jeżdżą, po całym świecie. A najlepsze, co mogło się u nas zdarzyć, to jak w przedszkolu rozdawali paczki ze słodyczami od radzieckich dzieci. Taki dar przyjaźni. Doskonale pamiętam niebieskie, plastikowe domki, które dostaliśmy w trzeciej grupie przedszkola. Pachniały, jak to plastik pachnie, a w środku były czekoladki. Już wtedy trochę buntowniczo myślałam, że to nie za bardzo sprawiedliwe, że jedni mogą, a inni nie. Jeździć po świecie. Do tych Indian i do Afryki.

Niektórzy mieli rodzinę za granicą, głównie w Stanach. I dostawali „paczki z Zachodu”. Takie paczki, to była prawdziwa magia, bo były w nich piękne, kolorowe rzeczy, dżinsy i guma balonowa. W większości ofiarodawcy byli nielegalnymi emigrantami, którym udało się uciec z kraju. Ale na to się nie patrzyło – najważniejsze było to, że raz na jakiś czas powiało z Zachodu i nawet powietrze w takim kartonie pachniało inaczej. U nas cieszyło się, jak rzucili papier toaletowy. Jak nie rzucili, to podcierało się gazetą, którą najpierw trzeba było dobrze ugnieść w rękach. Taka gazeta miała wiele zastosowań. W sklepie zawijano w nią zakupy, w domu kanapki na drugie śniadanie, a w szkole – robiło się z niej okładki na książki i zeszyty.

Pamiętam jak przez mgłę okres stanu wojennego. Ciche rozmowy dorosłych. Pierwsze spotkanie Solidarności w Polskim Radio na Myśliwieckiej. Sala była duża i ciemna. Grupa pracowników, w tym mój Tata i ja, staliśmy przy fortepianie, przy samych drzwiach. A gdzieś daleko, na estradzie, przy stole zaścielonym zielonym suknem i oświetlonym małymi lampkami, siedzieli ci bardzo ważni ludzie. Spotkanie trwało długo, nie zrozumiałam ani nie zapamiętałam z niego ani słowa, ale Tata powiedział mi, że nie wolno mi o tym rozmawiać. Tak samo, jak nie wolno mi mówić o tym, że mój Brat jest studentem na Uniwersytecie Warszawskim i bierze udział w strajku. Zanieśliśmy mu kiełbasę. Szliśmy wieczorem przez park na Książęcej, już po godzinie policyjnej. Tata kazał mi się pilnować i być cicho, bo ktoś nas może zobaczyć. Bramy Uniwersytetu były zamknięte, a ze strajkującymi studentami rozmawiało się przez płot. Mój Tata pracował w Polskim Radio, często więc bywała u nas Milicja. Bo ci, którzy mieli dostęp do informacji z zakazanego świata, byli najbardziej podejrzani. Bo może bibułę drukują albo kolportują, albo upowszechniają jakieś zakazane, reakcyjne treści. Więc walili do drzwi, szukali i zadawali pytania. A potem nie było Teleranka z kogucikiem, tylko jakiś smutny pan w okularach. I czołgi, czołgi na ulicach. Kiedy jechały pod naszymi oknami, tu i ówdzie zza zasłoniętych okien poleciała szklana butelka, rozpryskując się na chodniku. Staliśmy w dużym pokoju – Tata, Brat i ja. Tata podniósł mnie na rękach w otwartym oknie, krzycząc: „Strzelacie do własnych dzieci, skurwysyny!”. Wyrywałam się, płacząc, bo nie rozumiałam, dlaczego Tata chce, żeby ktoś do mnie strzelał. Ot, brak bezstresowego wychowania.

Niewiele ponad trzydzieści lat temu tak wyglądała nasza rzeczywistość.

Jeśli urodziliście się tuż po okresie przemian, to jesteście teraz zupełnie dorosłymi ludźmi, mającymi już własne, całkiem wyrośnięte dzieci i pewnie nie przyszłoby Wam do głowy wywijanie nimi w oknie, przed lufami przejeżdżających czołgów. Nie macie też porównania. Wasz świat jest bezpieczny. Może nie wszystkich stać na najnowszą plazmę i odjechanego smartfona najnowszej generacji, ale papier toaletowy jest, a kanapek nie zawija się w gazetę. Paczki z Zachodu też jakieś takie mało interesujące, bo w sklepach wszędzie to samo. Za każdym razem, kiedy zbiera mi się na wysłanie paczki do domu, staję przed tym samym problemem: co wysyłać i po co, skoro to samo można kupić w każdym supermarkecie? Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w dniu premiery pojechać po nowe iPhone’y, pozostaje tylko decyzja: do Niemiec czy do Londynu? A może na zakupy do Paryża? Tomek Szykulski podpowie, jak ugrać najtańsze bilety – i tak wyjdzie taniej, niż zamawianie przez internet.

W ciągu ledwie trzydziestu lat nastąpiła zmiana, o której śnili tylko ówcześni wolnomyśliciele słuchający w nocy Radia Wolna Europa. Nasza rzeczywistość zmieniła się w stopniu, który nawet trudno określić słowami. W każdej chwili możemy uzyskać dowolne informacje o tym, co się dzieje na świecie. W czasie rzeczywistym. Nie musimy sklejać obrazu odległych miejsc z fragmentów zasłyszanych od innych. Możemy je zobaczyć, możemy ich dotknąć. Wystarczy, że wyrazimy taką wolę. I wiecie, co jest nie tak?

Jest za dobrze.

Znane powiedzenie mówi, że łatwo jest się przyzwyczaić do dobrego. Zwłaszcza jeśli się nie wie, jak wygląda złe. Ostatnich 30 lat to dla Europy złoty okres, okres jedności i rozwoju. Poziom ekonomiczny państw europejskich bardzo się wyrównał. Nie zrównał, ale wyrównał w sposób zadowalający. Ludzie stanęli na nogach i przenieśli uwagę z podstawowych potrzeb dnia codziennego w rejony abstrakcyjne. Bo jeśli palącym problemem jest fakt dyskryminacji Polski przez Apple, przez fakt nieudostępnienia Siri w języku polskim albo brak polskiego języka w Netfliksie – to nie ma problemu. A kiedy ludzie już się przyzwyczają do dobrego – do autostrad, pełnych sklepów i braku kolejek – to od razu zwiększa im się poczucie własnej wartości. Jesteśmy lepsi, bo mamy więcej niż inni. Albo chcemy myśleć, że mamy. Że jesteśmy nie tylko lepsi, ale i ważniejsi. Że damy sobie radę sami, bez niczyjej pomocy. I wtedy wciskamy klawisz #exit, bo swoje już w tej grze ugraliśmy.
W zeszłym miesiącu za wciśnięciem klawisza #exit opowiedzieli się Brytyjczycy, w dużej mierze opierając się na populistycznych sloganach i tabloidowych mediach, które przekonywały, że Unia Europejska jest odpowiedzialna za całe zło na tym świecie, trzęsienia ziemi i gradobicie. Oraz za imigrację. Politycy zacierali ręce, że niedoinformowana publika będzie głosowała, jak jej się zagra. Dopiero po ogłoszeniu wyników wyjaśnili, że to było trochę takie nieporozumienie, bo pieniędzy na NHS nie ma, migracja z UE jest duża niższa, niż krzyczą media i nikt nie zamierza zamykać granic. Ba! Nikt nawet nie chce naciskać przycisku z napisem „Artykuł 50”, bo lider, który to zrobi, już przegrał karierę. Przepiękne zagranie Davida Camerona, który w jednym ruchu zrobił szach-mat opozycji. Teraz wszystkie oczy są zwrócone na Zjednoczone Królestwo w oczekiwaniu na rezultaty Brexitu. Opozycyjne partie w wielu krajach już zapowiadają kolejne wyjścia z Unii. Pojawią się następne populistyczne hasła i slogany, obwiniające Unię o wszystko. A przede wszystkim o wolny przepływ ludności.

Imigracja jest zjawiskiem naturalnym – od dawien dawna ludzie przemieszczali się z miejsca na miejsce, z kraju do kraju w poszukiwaniu lepszego życia. My wyjeżdżaliśmy na Zachód, do nas przyjeżdżali Ukraińcy, bo dla nich to my byliśmy Zachodem. Ludzie z Zachodu też wyjeżdżali – jak na przykład Brytyjczycy do Hiszpanii – bo tam taniej, słoneczniej i wartość nabywcza brytyjskiego pieniądza znacznie wyższa. Innymi słowy – lepszy standard za mniejsze pieniądze. Bo zwykłego obywatela mniej interesuje geopolityka, a bardziej zapewnienie lepszego życia swojej rodzinie. Żądając pozbycia się imigrantów i zamknięcia granic, niewiele ludzi zdaje sobie sprawę z kilku, zupełnie podstawowych kwestii.

Otwartej Europy nie da się już zamknąć. Dzięki swobodnemu przepływowi nie tylko ludności, ale i informacji, zmieniła się świadomość mieszkańców poszczególnych krajów. Niezauważalnie, bez gwałtownych skoków, ludzie przyzwyczaili się do wolności w Europie. Owa wolność odnosi się nie tylko do przemieszczania z kraju do kraju, ale również, a może przede wszystkim, do swobody ekonomicznej. A swoboda ekonomiczna to wolność handlu zagranicznego i proste przepisy, które to umożliwiają. Lokalny biznes nie ma już tak wielkiego znaczenia dla budżetu poszczególnych państw, jak handel międzynarodowy. Nauczyliśmy się już robić zakupy za granicą, nie tylko przemieszczając się bezpośrednio, ale również dzięki internetowi i nowoczesnym technologiom. Wprowadzenie restrykcji w tym zakresie, w swobodzie działalności biznesowej, pociąga za sobą restrykcje odnośnie do przepływu ludności. Wzajemne restrykcje. Bo wiadomo, że jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Niedługo świat otworzy się tak bardzo, że nie będzie można go powtórnie zamknąć, bez względu na to, ile razy naciskać będziemy klawisz #exit. Bo nawet ci najtwardsi, żądający niezawisłości swoich państw od proklamowanej „dyktatury Unii Europejskiej”, chcą pojechać na wakacje do Grecji. Nie muszę dodawać, że tanio i bez wizy.

Obserwując rozwój sytuacji z tej strony płotu, widzę, jak „wyjaśnienia” politykierów, udzielane już po referendum, wywołują zdziwienie na twarzy zwykłych obywateli. Jak to, to tych migrantów tak mało? Nie ma tych pieniędzy na NHS? Nie głosowałem za tym, żeby moje wakacje kosztowały 100 funtów drożej! Kurs funta nie może być tak niski, przecież jesteśmy WIELKĄ Brytanią! I myślę sobie, że w świadomości krajów wysoko rozwiniętych nadal funkcjonują stereotypy odnośnie do przepaści ekonomicznych pomiędzy członkami Unii Europejskiej. Europa zapomniała zatrzymać się, spojrzeć wstecz i przypomnieć sobie, od czego wyszła. Dziś na zdjęciach trudno jeden kraj odróżnić od drugiego, nie skupiając się na architekturze i tym, po której stronie drogi poruszają się samochody.
Te same sklepy, te same sieciówki, Starbucks i Costa. A czy ulica nazywa się Marszałkowska, czy High Street – to już nie ma większego znaczenia.

Wiedzą o tym młodzi ludzie, którzy w brytyjskim referendum głosowali w większości za pozostaniem w Unii. To ci starsi – śniący o powrocie do czasów wielkości i imperium – zawłaszczyli przestrzeń społeczną. A przecież, choć brzmi to okrutnie, świat należy do ludzi młodych – tych, którzy zastępują i wypierają starsze pokolenie. I to oni powinni mieć prawo do decydowania, w jakiej rzeczywistości chcą żyć. To oni wyznaczą nowe cele Unijne, to oni zdecydują o reformach instytucji, która musi dostosować się do nowych czasów.

Jedno wiem – nie ma już powrotu do czasów, w których tęsknie spoglądało się na ekran telewizora, na którym amerykański policjant Dempsey i angielska policjantka Makepeace, Mini Morrisem poruszali się po niewłaściwej stronie drogi i ścierali się zarówno pod względem kulturowym, jak i temperamentu.

Europy nie można już zamknąć, tak samo, jak nie można powstrzymać otwierania się świata.

I powinniśmy być za to wdzięczni.

Za to i za papier toaletowy.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 07/2016

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 9

Te tzw. stare czasy nie były takie jak je przedstawiają obecnie ludzie którzy wtedy byli dziećmi lub byli bardzo młodzi. Ten papier toaletowy jest tego najlepszym przykładem.

@ycbo:, to może Ty opowiesz o tamtych czasach, chętnie poczytamy ;-) Na wstępie twojej opowieści chciał bym poznać jeszcze twój rok urodzenia. Odnośnie papieru, był z nim problem, pamiętam dokładnie jakie były za nim kolejki i czasami nie było wyjścia jak tylko pomięta gazeta

Dobry artykuł, bardzo dobrze pamiętam te czasy bo się w nich wychowałem, mam jednak jedno ale, nie mam nic przeciwko migracji, sam chętnie bym wyemigrował, problem zaczyna się wtedy, gdy do Europy zaczyna zjeżdżać się ekstremistyczne muzułmańskie ścierwo, zagrażające naszej kulturze i bezpieczeństwu a pieprzone dziady na stołkach odpowiedzialne za te bezpieczeństwo nie robią nic aby to powstrzymać, lepiej, jeśli muzułmański szaleniec pluje im w twarz, oni mówią że deszcz pada. Gdybym to ja “siedział na stołku”, wypierdzielił bym bezwzględnie wszystkich muzułmańców przebywających w Europie krócej niż 5 lat i uszczelnił granice, jeśli zamachy nie skończyły by się, wypierdzielił bym wszystkich którzy mieszkają tu krócej niż 10 lat i tak aż do skutku, do momentu aż nie pozostała by tu ani jedna osoba pochodząca z kraju muzułmańskiego. Niestety ale jeśli ktoś przyjeżdża do obcego kraju i zamierza tam osiąść, musi, powtarzam, musi dostosować się do panującej w tym kraju kultury, do obowiązujących w nim zasad. Nie może być tak że to my mieszkając u siebie będziemy się dostosowywać do przyjezdnych bo to się w głowie nie mieści…

cytat: Gdybym to ja “siedział na stołku”, muzułmańskie ścierwo i zagrażające naszej kulturze.
Może lepiej że nie siedzisz na tym stołku bo jest on zajęty obecnie przez łagodniejszych od ciebie (wiem, mała litera jest tu poprawna).
Napisz jeszcze o jakiej zagrożonej kulturze piszesz w twoim przypadku.

ludzie są w niektórych kwestiach za łagodni, przykładem niech będzie to, jak ekstremistyczni muzułmanie srają europejczykom na łeb, w tym przypadku radykalne posunięcia są niezbędne

Oo – to właściwie najlepiej określa ten tekst.

Dziś na zdjęciach trudno jeden kraj odróżnić od drugiego, nie skupiając się na architekturze i tym, po której stronie drogi poruszają się samochody.
Te same sklepy, te same sieciówki, Starbucks i Costa. A czy ulica nazywa się Marszałkowska, czy High Street – to już nie ma większego znaczenia.

Eee…?! Jak dla mnie to bajki. Do tego dodałbym, że jak dla mnie ten tekst ma wydźwięk – co Was to właściwie obchodzi, wolność i swoboda, róbta co chceta‼️ Polityka?! Ekonomia?! Narodowość?! Kot by się takimi pierdołami przejmował? Cóż… mnie to nie dziwi. Już słyszałem takie poglądy. Jak na razie świetnie na tym wychodzimy 😛…