Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Australia #3: co ja tutaj robię?

Australia #3: co ja tutaj robię?

9
Dodane: 8 lat temu

W ciągu pierwszych tygodni spędzonych w Australii otrzymałem od Was wiele pytań dotyczących najróżniejszych zagadnień związanych z tym krajem. Pytaliście o kulturę, pogodę, ceny, życie do góry nogami i to, jak się tutaj znalazłem. W tym artykule opowiem o tym ostatnim zagadnieniu, a także o weekendowych wypadach poza Brisbane.

FullSizeRender 76

Co ja właściwie robię w Australii? Być może nie jest to widoczne w mojej relacji na Twitterze oraz poprzednich artykułach, ale głównym powodem wyjazdu do tego kraju są studia. Stosunkowo niewielki wymiar godzin na uczelni pozwala mi na łączenie nauki z pracą, projektami i intensywnym zwiedzaniem nowego kontynentu. Właśnie dlatego dotychczasowe wpisy skupione były na innych zagadnieniach.

Moją uczelnią macierzystą jest Trinity College Dublin w Irlandii. Dzięki bogatej ofercie kilku niezależnych programów wymian studenckich, każdego roku kilkaset osób wyjeżdża kontynuować naukę w innym kraju. W moim przypadku w grę wchodził Boston oraz University of Queensland w Brisbane – druga opcja wydała mi się ciekawsza, gdyż w przeszłości spędziłem już rok w amerykańskim college’u. Największą zaletą tego typu programów jest brak konieczności płacenia czesnego na uczelni goszczącej. To ważne, gdyż w przypadku USA, Kanady czy Australii opłaty te często wynoszą ponad 100 000 złotych za rok – nie wspominając o kosztach przelotów, zakwaterowania, ubezpieczenia, itd. Właśnie dlatego uważam, że decyzja o wyjeździe była bardzo dobra.

FullSizeRender 75

Ciekawym zagadnieniem jest format roku akademickiego w Australii. Jak wiadomo, kraj ten znajduje się na półkuli południowej, a “odwrócone” pory roku powodują, że miesiące zimowe to lipiec i sierpień, a letnie – grudzień i styczeń. Chociaż pogoda nie zawsze to odzwierciedla (kilka dni temu w środku kalendarzowej zimy mieliśmy tutaj nawet 29 stopni), układ kalendarza szkół i uczelni wyższych również jest odwrócony. Właśnie dlatego mój pierwszy (wiosenny) semestr w Brisbane rozpocząłem pod koniec lipca, a zakończę 19 listopada. Następnie czekają mnie trzy miesiące “zimowych” wakacji, by wrócić do Australii na semestr jesienny, który zacznie się… w ostatnich dniach lutego.

O nauce Australii opowiem przy okazji kolejnych wpisów – teraz przejdę do podróżniczych doświadczeń z ostatnich dni.

koala

W ubiegłym tygodniu odwiedziliśmy dwa miejsca znajdujące się poza granicami Brisbane. Pierwszym z nich był rezerwat Lone Pine Koala Sanctuary. Tak jak wskazuje nazwa, główną atrakcję stanowią tam koale, których niewielkie zagrody znajdowały się niemal na każdym kroku. Na dużej przestrzeni natrafiliśmy także na wybiegi psów dingo, wombatów, aligatorów oraz wielu innych australijskich gatunków. Jednak moim zdaniem najciekawszą część stanowił rozległy teren przeznaczony dla kangurów, który jest otwarty dla zwiedzających. Szczerze mówiąc na początku wizyty nie spodziewałem się, że będę mógł oglądać zwierzę będące symbolem Australii bez żadnej bariery – ogrodzenia lub szyby. W odróżnieniu od opcjonalnej możliwości zrobienia sobie zdjęcia z koalą ($18), atrakcja ta nie wymagała żadnych dopłat do standardowej ceny biletu wstępu do rezerwatu ($36 – normalny, $24 – ulgowy). Wizytę w Lone Pine Koala Sanctuary mogę zdecydowanie polecić każdej osobie przebywającej w Brisbane. Niewątpliwą zaletą będzie możliwość dojazdu miejskim autobusem (niestety, zazwyczaj bardzo zatłoczonym), co nieco obniża koszty wycieczki.

IMG_6512

Z nieco mniejszym entuzjazmem opowiem o drugim wyjeździe, czyli wycieczce do parku narodowego Springbrook, który oddalony jest o około 80 kilometrów w kierunku południowym od Brisbane. Dlaczego? Ano dlatego, że mówimy tutaj o podróży autokarem w zorganizowanej grupie. Fakt ten uniemożliwiał swobodne zatrzymywanie się na trasie, by podziwiać górzyste krajobrazy, które swoją urodą znacznie przewyższały to, co zastaliśmy na miejscu.

IMG_6615

Pierwszy i jedynym ciekawym punktem parku był bowiem kilkudziesięciometrowy wodospad. Większa część dnia upłynęła natomiast na pieszych wędrówkach przez las – nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie intensywne opady deszczu. Dodając do tego kiepski plan wyjazdu, dobrze zapowiadająca się wycieczka w piękne rejony australijskiego stanu Queensland okazała się być rozczarowaniem. Być może ponownie odwiedzę te rejony – z całą pewnością wynajmę wtedy samochód, by nie być uzależnionym od grupy. Widoki na trasie były naprawdę niesamowite, dlatego odczuwam spory niedosyt – szczególnie pod względem zdjęć. Ujęcia widoczne w tym artykule to tylko ułamek tego, co widziałem w ciągu całego dnia.

IMG_6608

By zakończyć ten wpis nieco pozytywniejszym akcentem, chciałbym na moment wrócić do samego Brisbane, a właściwie podmiejskiej dzielnicy Hawthorne, w której pracuję. Całkowitym przypadkiem odkryłem, że z położonych w tej okolicy wzgórz roztacza się znakomity widok na CBD, czyli biznesowe centrum miasta. Duże różnice poziomów to jedna z rzeczy, których nie spodziewałem się przed przyjazdem do Australii – szczególnie w miejskim krajobrazie. Niektóre ulice trzeciego największego miasta wyspy, szczególnie charakteryzująca się wysoką i gęstą zabudową Mary Street, przypominają moje ulubione San Francisco.

Więcej zdjęć z Australii znajdziecie na moim Twitterze.

IMG_6821

Jeżeli macie jakieś pytania dotyczące Australii lub tematy, o których chcielibyście przeczytać – dajcie znać w komentarzach lub na Twitterze.

Tomasz Szykulski

Fotografia, technologie i dalekie podróże. Więcej na mojej stronie - szykulski.com.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 9

Byłem w około 35. Tyle też jest do zrobienia ;-)

Mnie oczy bolą jak na nie patrzę. Ale tylko pod tym względem 😀

Drodzy, kompresja robi swoje. Uwierzcie, że w pełnej rozdzielczości nie są przeostrzone. ;-)