Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Z wizytą w Hobbitonie

Z wizytą w Hobbitonie

2
Dodane: 7 lat temu

Gdzieś na końcu świata, w odległej części północnej wyspy Nowej Zelandii, znajduje się Hobbiton – plan filmowy, który stworzono na potrzeby sagi Władca PierścieniHobbit. Kilka dni temu odwiedziłem to miejsce.

Nowa Zelandia to dwie główne wyspy: południowa oraz północna. Chociaż nasza podróż (którą opisałem w kwietniowym numerze iMagazine) była skupiona na tej pierwszej, bardziej górzystej i tajemniczej, to w planie nie mogło zabraknąć najbardziej znanej atrakcji turystycznej wyspy północnej. Hobbiton każdego roku przyciąga bowiem tysiące turystów z całego świata, którzy z fascynacji twórczością J.R.R. Tolkiena lub zwykłej ciekawości pragną zaznaczyć ten punkt na swojej podróżniczej mapie. A jak wygląda taka wizyta?

Zacznijmy od kwestii technicznych. Plan filmowy położony jest w centralnym, niezbyt uczęszczanym rejonie wyspy północnej, z dala od większych miast czy głównych szlaków komunikacyjnych. Dotarcie na miejsce w naszym przypadku oznaczało około trzygodzinną podróż samochodem z Auckland – największej metropolii Nowej Zelandii. Trasa początkowo przebiegała autostradą, by stopniowo zmienić się w wąski, regionalny szlak.

Po dotarciu na miejsce i pozostawieniu samochodu na parkingu zgłosiliśmy się do informacji, gdzie zakupione przez internet bilety wymieniliśmy na właściwe wejściówki. Te nie były tanie – cena to 79 dolarów nowozelandzkich (ok. 220 złotych) w przypadku osoby dorosłej. Kolejny krok to krótkie oczekiwanie na przyjazd autokaru, który o wskazanej wcześniej godzinie zabrał naszą grupę do punktu początkowego wędrówki przez plan filmowy. Hobbiton stanowi bowiem część aktywnie działającej… farmy, a w bezpośrednim otoczeniu możemy oglądać hodowlę owiec oraz uprawy warzyw i owoców. Podczas kilkuminutowego przejazdu na ekranie wyświetlono interesujące wideo na temat historii odwiedzanego miejsca, którego narrację powierzono samemu reżyserowi filmowej sagi – Peterowi Jacksonowi.

Co zapewne rozczaruje niektórych z Was, ze względu na ogromną popularność Hobbitonu, po całym terenie musimy przemieszczać się w grupie pod okiem wyznaczonego przewodnika. Chociaż jest to najmniej lubiana przeze mnie forma zwiedzania, ma ona także swoje zalety – podczas dwugodzinnej wizyty dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy na temat otoczenia, jego historii oraz kręconych tam filmów.

Początkowy etap wycieczki to piesza wędrówka między filmowymi domkami Hobbitów, których na całym terenie jest aż 44. Co interesujące, zbudowano je w różnej skali – tak, by wielkość odpowiadała wymaganemu w danym momencie filmu ujęciu. Te większe stanowiły tło nagrywanych z udziałem aktorów wcielających się w role niewysokich Hobbitów, natomiast mniejsze wykorzystano, by zaznaczyć np. nieprzeciętny wzrost Gandalfa. Wprawne oko bez trudu rozpozna między innymi dom filmowego Sama, a także ścieżkę, na której nagrywano sceny przybycia Gandalfa do Shire w pierwszej części trylogii. Dalszy etap to strome podejście w okolice filmowego Bag End (domostwo Bilbo Bagginsa), z którego roztacza się znakomity widok na cały teren.

Niestety, zawiedzie się ten, kto liczy na zwiedzanie wnętrz charakterystycznych domków. Niemal wszystkie są jedynie pieczołowicie odtworzonymi atrapami; nieliczne okrągłe drzwi skrywają jakiekolwiek wnętrze (najczęśniej niewielkich rozmiarów), które wykorzystywano przede wszystkim do nakręcenia ujęć z widokiem na zewnątrz (poprzez umieszczenie tam kamery). Inny, bardziej prozaiczny powód, to sam rozmiar tych budowli; większość z nich powstała w proporcjach 50-70% względem pełnowymiarowych odpowiedników.

Jedna z ciekawostek przytoczonych przez przewodniczkę dotyczyła dbałości o detale, jaką do realizacji filmów przykładał Peter Jackson. Podczas spaceru po Hobbitonie można zauważyć, że grupa kilku domków znajduje się w większej odległości od pozostałych. Jak się okazuje, stworzono je… na wszelki wypadek, gdyż ten fragment terenu mógł, ale nie musiał pojawić się w tle ostatniej części „Hobbita”. Reżyser nalegał, by w takiej sytuacji nie pozostawiać tego miejsca pustego, co okazało się właściwą decyzją – cztery z pięciu dodatkowych frontów faktycznie możemy zauważyć w finalnej wersji produkcji.

Na koniec spaceru po Hobbitonie odwiedziliśmy dwa kolejne miejsca znane z ekranizacji książek Tolkiena – plac, na którym odbyła się uczta urodzinowa Bilbo Bagginsa, a także gospodę „Pod Zielonym Smokiem”. Z pierwszym miejscem związane były kolejne interesujące historie. Jak się okazuje, w scenie filmowego przyjęcia występowali nie tylko aktorzy, ale także ich rodziny i przyjaciele, którzy wcielili się w role statystów. Całe wydarzenie miało przez to bardzo swojski charakter; jednak aby podczas trzech nocy kręcenia aktorzy byli w, delikatnie mówiąc, odpowiednim stanie, serwowano im specjalnie przygotowane na tę okazję piwo, którego zawartość alkoholu wynosiła zaledwie 1%. Według relacji przewodniczki, nie smakowało ono zbyt dobrze.

Relaks w filmowej gospodzie stanowił zwieńczenie wizyty na planie. W jej klimatycznym wnętrzu podjęto nas lokalnie przygotowanymi napojami, można było także zrobić sobie zdjęcie w strojach nawiązujących do wyglądu filmowych postaci. Następnie wróciliśmy do autokaru, by odjechać do punktu początkowego wycieczki. Znajdował się tam sklep z pamiątkami, które z pewnością zainteresują każdego fana sagi: mapy, figurki, a także lokalne piwa i cydr.

Podsumowując, Hobbiton to bez wątpienia jedna z najciekawszych atrakcji Nowej Zelandii i miejsce, które koniecznie trzeba zobaczyć podczas wizyty w tym kraju. Dwugodzinna wycieczka, pomimo stosunkowo wysokiej ceny, stanowiła bardzo przyjemne doświadczenie i pozwoliła poznać wiele interesujących historii z filmowego planu.

Pełną relację z mojej podróży po Nowej Zelandii znajdziecie w kwietniowym numerze iMagazine – już dostępny!

Tomasz Szykulski

Fotografia, technologie i dalekie podróże. Więcej na mojej stronie - szykulski.com.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 2