Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Bang & Olufsen BeoPlay H9i – pierwsze wrażenia

Bang & Olufsen BeoPlay H9i – pierwsze wrażenia

2
Dodane: 6 lat temu

Na początku stycznia pojawiły się pierwsze informacje na temat nowych BeoPlay H9i (oraz H8i), a ja naturalnie się nimi zainteresowałem. Prywatnie korzystam z H6, które absolutnie uwielbiam (w pięknej, limitowanej edycji Blue Stone) i nie ukrywam, że szukam ich bezprzewodowego odpowiednika, wyposażonego w ANC, do sytuacji, w których jestem gotowy na kompromis.

H6, pod względem tworzenia dźwięku, są modelem, który Bang & Olufsen powinno próbować naśladować. Niestety, raczej nie będą tego robić, ze względów technicznych. Vlad Savov zapytał o to Geoffa Martina – firmowego tonmeistera – w zeszłym roku:

The actual reason for why B&O Play doesn’t offer a wireless headphone tuned like the H6 is that its sound signature is too light on bass to be used in the noisy environments of an underground commute or a long flight. That’s why the wireless models that B&O Play does offer — the H7, H8, and H9 — have an extra slice of low-end rumble, with the intention being that they’ll sound their best when circumstances around the listener are less than ideal.

Ich pozostałe linie charakteryzują się dźwiękiem z podbitym basem i innymi zmianami, które mi osobiście nie przypadły do gustu. Dla jasności – czepiam się tutaj detali i robię to dlatego, że to dla mnie jest ważne. Całkowicie rozumiem oraz akceptuję jeśli się ze mną nie zgadzacie – muzyka i dźwięk to bardzo indywidualna sprawa. W każdym razie słuchawki BeoPlay są dla mnie tak istotne, jak produkty od Apple, więc zwracam uwagę na każdą niedoskonałość.

Po otworzeniu pudełka zobaczyłem znajomy widok – B&O jest konsekwentne w swoim designie, który tak bardzo do mnie przemawia. Piękna skóra, dobrane do niej materiały i idealne ich wykonanie jest standardem.

W środku znajdują się same słuchawki over-ear, czyli nie opierające się o nasze małżowiny uszne, a obejmujące je (w przeciwieństwie do H8i), a pod nimi trzy kartonowe pudełeczka. W ich środku znalazłem instrukcję obsługi, kabel USB-A do USB-C (do ładowania), kabel z dwoma końcówkami mini Jack (jeśli nie chcemy korzystać z Bluetooth) bez pilota oraz piękny pokrowiec na same H9i.

Słuchawki były naładowane do pełna, więc pozostało je sparować z iPhonem i iPadem. Nie wiem jeszcze ile urządzeń można jednocześnie podłączyć, ale wystarczy przestać odtwarzać dźwięk na jednym z urządzeń, aby móc je włączyć na drugim – działa to identycznie jak w przypadku Bose QC35.

H9i obecnie mam na głowie od mniej więcej godziny i wstępnie jestem bardzo zadowolony. Testowałem je już z ANC i bez, na kablu i bezprzewodowo, więc powoli zaczynam poznawać ich możliwości i ograniczenia. Od razu zauważyłem jedną dużą wadę – dotykowe sterowanie na boku prawej puszki nie poprawiło się ani trochę, odkąd pierwszy raz zadebiutowało kilka lat temu (bodajże w modelu H8). Szkoda, że firma nie wyciągnęła tutaj wniosków z reakcji swoich klientów, ale na szczęście w większości da się tę irytację obejść, co oznacza, że nie wpływa to na moją decyzję zakupową.

Pełną recenzję H9i, i być może krótkie porównanie do H8i, znajdziecie w kolejnych wydaniach iMagazine. Będę też odwoływał się do Bose QC35, które przez ostanich kilka miesięcy niemal codziennie mam na głowie.

Wojtek Pietrusiewicz

Wydawca, fotograf, podróżnik, podcaster – niekoniecznie w tej kolejności. Lubię espresso, mechaniczne zegarki, mechaniczne klawiatury i zwinne samochody.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 2