Cała Muzyka – 2012/10
Lykke Li – Wounded Rhymes – Cena 10,99 Euro
Słuchając pierwszy raz tej płyty myślałem o czasie, którego mamy zdecydowanie za mało. Zastanawiałem się nad tym, że choćby doba miała i 48 godzin, to i tak ominie nas w życiu tyle pięknej muzyki.
Gdyby nie przypadek, nigdy w życiu nie usłyszałbym o wokalistce rodem ze Szwecji, a tym samym – nie zapoznałbym się z jej nową płytą o tytule: „Wounded Rhymes”. Niewątpliwie, byłoby to dla mnie wielką startą.
Lykke Li do 6 roku życia mieszkała w chłodnym Sztokholmie, by później zmienić całkowicie klimat i przenieść się do ciepłej Portugalii, skąd w wieku 19 lat trafiła na jakiś czas do Nowego Jorku. Ta mieszanka kultur, klimatu i sposobu życia w dużym stopniu ukształtowała Ją jako artystkę. Momentami jest skromna, zamknięta w sobie i mroczna, by po chwili wybuchnąć mocnym wokalem w melodyjnym utworze. Te huśtawki nastroju powodują, że bardzo ciężko jest przewidzieć, jaki będzie następny numer. Ale mimo tego zróżnicowania, cały album muzycznie złożony jest perfekcyjnie i 40 minut mija nie wiadomo kiedy. „Wounded Rhymes” ma to coś, czego każdy artysta życzy sobie od swojego albumu. Chodzi o niepowtarzalny klimat, który zaczyna się od pierwszej sekundy i pochłania nas bez pamięci.
Większość tekstów to mroczne, melancholijne i depresyjne opowiadania o miłości, które jednak, dzięki świetnie skomponowanej muzyce, nie prowadzą do masowych samobójstw. Sam nie wiem, co bardziej podoba mi się na tym albumie – niespotykany charyzmatyczny wokal, czy napisana z wielkim rozmachem, rewelacyjna muzyka. To wszystko sprawia, że Lykke Li to kolejna młoda, utalentowana artystka robiąca muzykę niezwykle dojrzałą, jak na swój młody wiek. Obok Adele, Esperanzy Spallding, Selah Sue i Jess Stone trafia na moją listę wokalistek, których każdą kolejną płytę, już w dniu premiery, zakupię w iTunes Store.
Pezet – Radio Pezet – Cena 8,99 Euro
Oczywiście wiem, że „Pezet się sprzedał”, że „to już nie to samo co z Noonem”, że „ma dziwne jazdy” itd. OK. Przyznaję, że ja też zakochany byłem bez pamięci w tych starych płytach na bicie Noona. „Muzyka klasyczna” czy „Muzyka poważna” to już klasyki polskiej sceny rapu i będę do tego wracał bezapelacyjnie do samego końca – mojego lub jej. Jednak dajmy już temu spokój! Od premiery „Muzyki klasycznej” minęła dokładnie dekada i Pezet jako artysta nie stoi w miejscu, tylko chce się rozwijać, co zasługuje tylko i wyłącznie na pochwały. Mimo że nie wszystkie z ostatnich projektów, które raper nagrał, przypadły mi do gustu, to zawsze ceniłem w nim to, że nie zamyka się, tylko szuka czegoś nowego. A wspomniana płyta tylko potwierdza to, o czym teraz piszę. Album „Radio Pezet” miał wyjść już dosyć dawno, ale jego premiera była cały czas przekładana. Ba! Podobno niewiele brakowało i wcale byśmy tego nie usłyszeli. Na całe szczęście udało się i Pezet, po raz kolejny, zadziwia wszystkich i pokazuje, że nie ma żadnych barier. Większość płyty to dubstep czy grime. Jest mocno brytyjsko i elektronicznie, co na początku nie do końca do mnie przemawiało. Zdanie zmieniłem już przy pierwszym założeniu słuchawek. Mocne, szybkie bity w połączeniu z ostrymi tekstami to lepsze, niż skrzydła Redbulla, czy uderzenie Tigera. Poziom, jaki raper prezentuje na tak ciężkich bitach, powala na kolana i udowadnia, że nadal należy do pierwszej ligi. Trudne, niestandardowe rymy, które często rapuje na offbicie, to w Polsce rzadkość i jestem przekonany, że przez wielu odbiorców nie zostanie to docenione. Pezet, bez owijania w bawełnę, opowiada o wszystkich używkach dwumilionowego miasta, które jak słychać zna z autopsji i nie ukrywa, że gdzieś w tym wszystkim zabłądził już dawno temu.
Jeśli to tego dodamy jeszcze świetnych gości w postaci Killa Kela, Tego typa Mesa i Kamila Bednarka, to wychodzi nam materiał nie do przegapienia, jedyny w swoim rodzaju, oryginalny i przełomowy.
Komentarze: 1
Tylko dwa albumy ?!