Recenzja Philips DS3480
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2013
Oferuje dużo, podejrzanie dużo.
Październik 2012
Apple prezentuje iPhone’a 5, który nie ma tak charakterystycznego dla produktów Apple złącza 30-pin. Jest za to nowe i małe złącze Lightning. Nowe złącze nie ma łatwego startu. Większość osób (włączając w to piszącego ten tekst) nie jest zadowolonych ze zmiany standardu. W końcu przecież każdy z nas ma w domu sporo urządzeń ze starym złączem, np. głośników i zmiana standardu pociągnie za sobą wydatki.
Rok później
Złącze Lightning jest już obecne w większości mobilnych produktów Apple i jest z nim jak z podatkami – można go nie lubić, ale trzeba zaakceptować. Na szczęście, w rok po premierze, nie ma już problemów z nabyciem różnych akcesoriów w nie wyposażonych. Zaś wśród tych najbardziej popularnych, czyli stacji głośnikowych, można już dowolnie wybierać. Duża konkurencja zawsze jest dobra dla konsumenta i przynosi ciekawe produkty w dobrej cenie, na przykład właśnie stację Philips DS3480. To nawet dość zaskakujące, że produkt kosztujący poniżej 600 zł oferuje tak zaskakująco dużo. Poszukajmy więc dziury w całym.
Ten głośnik to dość ascetyczna konstrukcja. Obły, wykonany z plastiku przedmiot, przypominający trochę odcięty kawałek piłki do rugby, w kolorze białym, ze srebrną aluminiową siatką przykrywającą głośnik. Praktycznie cały opis tego produktu zawarłem w jednym zdaniu, można dodać jedynie, że są jeszcze trzy przyciski i złącze Lightning. Jednak jeśli dłużej przyjrzymy się głośnikowi, to jego forma przekazuje dużo więcej niż 1000 słów, czyli więcej niż artykuł, który czytacie. W tej prostocie naprawdę jest metoda. Z pozoru nijaki głośnik potrafi wpasować się w każde wnętrze, nie ginąc i przy okazji przyciągając wzrok. Jest jak kobieta w małej czarnej, która pasuje praktycznie do każdego faceta – nieważne czy jest w niechlujnej bluzie z kapturem, czy w garniturze na miarę od Alexandra Amosu.
Co ciekawe, ta „kobieta” ma też bogate wnętrze. Nie dość, że mamy do dyspozycji złącze Lightning dla iPhone’ów oraz iPodów (producent o tym nie wspomina, ale można też wpiąć iPada mini), to mamy jeszcze łączność Bluetooth. Dzięki temu muzykę do niego wyślemy nie tylko ze złotego iPhone’a 5s, ale również z MacBooka lub (tfu, tfu) jakiegoś androidowego cuda. Co więcej to androidowe cudo będziemy też mogli ładować, bo z tyłu głośnika mamy złącze USB, które podaje napięcie właśnie do ładowania urządzeń innych niż te z Lightning. Na szczęście możemy je wykorzystać również do podpięcia np. iPhone’a 4. Na koniec, jakby tego było mało, okazuje się, że głośnik może być zupełnie bezprzewodowy, czyli posiada wbudowany akumulator, który zapewnia mu 5 godzin działania.
Tutaj dochodzimy do miejsca, którego się bardzo bałem – Play. Takie proste, małe konstrukcje nigdy nie grają wybitnie, rzadko grają też dobrze, zazwyczaj maksimum tego, na co możemy liczyć, to przysłówek – poprawnie. Tym razem też nie wyłamaliśmy się z konwencji, Philips DS3480 nie gra wybitnie, to jest zarezerwowane dla głośników Philipsa z Fidelio w nazwie, gra jednak po prostu dobrze. Góra dźwięku jest bardzo czysta, środek przyjemny i dynamiczny, a tony niskie – zaskakująco wyraziste. To prawdopodobnie zasługa systemu DBB, który ma zadanie wzmocnić basy w całym zakresie głośności i radzi sobie z tym całkiem dobrze. Oczywiście DS3480 to nie jest głośnik, przy którym będziemy organizować prywatki, ale jak na biurkową stację dokującą jest aż za dobry i kusi, aby go mocniej posłuchać.
Gdy do wszystkiego co napisałem dodamy sobie jeszcze bardzo dobrą, specjalną aplikację z App Store do odtwarzania muzyki i sterowania głośnikiem, to otrzymujemy naprawdę ciekawy sprzęt. Sprzęt, który w pierwszym momencie wydawał się po prostu nudny. Przekonałem się więc właśnie, że z gadżetami jest tak samo jak z ludźmi – nie warto ich oceniać przed bliższym poznaniem.