Licencja na tykanie
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 04/2014
Pojawienie się plotek na temat zegarka od Apple było dla mnie czymś całkowicie naturalnym. W końcu skoro inni potrafią, to i firma z Cupertino nie będzie gorsza i wypuści swojego iWatcha. Obawiam się jednak, że zegarka zaprojektowanego w całości przez Jony’ego Ive’a nie zobaczymy najprawdopodobniej nigdy.
Odkąd smartfony zyskały na popularności, zaczęły wypierać stopniowo drobne urządzenia, które z łatwością mogą zastąpić. Następnie zmieniły one sposób, w jaki typowy użytkownik je postrzega. Odtwarzacz muzyki musi pozwolić na streaming utworów z sieci, a aparat, który nie umożliwi nałożenia filtru i wstawienia zdjęcia na Facebooka w ciągu kilkunastu sekund, to archaiczny złom. Zwykły użytkownik nie potrzebuje najwyższej jakości, oferowanej przez wyspecjalizowany sprzęt, podobnie jak nie zależy mu na zegarku, bo godzinę sprawdzi przecież na smartfonie. Priorytetem stała się natomiast wymiana informacji. Mimo tego tradycyjne czasomierze nie zostały odsunięte w cień, bo oprócz pełnienia ściśle określonej funkcji określają też styl i budują wizerunek właściciela.
Obecne smartwatche łączy jedna przypadłość – są niesamowicie brzydkie. Dla fanów „umiarkowanej” estetyki praktykowanej przez Samsunga to żaden problem, jednak użytkownicy prawdziwych zegarków nie dadzą się tak łatwo przekonać. Nie przemówi do nich to, że będą mogli wygodniej zrobić zdjęcie, bo wystający z paska lub obudowy obiektyw zakłóci estetykę urządzenia. Nie pomogą również funkcje związane z monitorowaniem zdrowia i aktywności fizycznej, bo okupione zostaną tandetnym, niewymiennym paskiem. To, że zegarek wyświetli powiadomienia i dyskretnie poinformuje o nich za pomocą wibracji, również nie będzie miało znaczenia. A przynajmniej nie zmieni się to do momentu, gdy wszystkie te funkcje będą znacząco wpływać na wygląd zegarka.
Kilka firm pokazało już, jak nie robić smartwatchy. Apple do nich nie dołączy, bo, najzwyczajniej w świecie, nie stworzy takiego urządzenia. Podobnie zresztą w Cupertino nie zaprojektowano żadnego samochodu, a mimo tego iOS zadomawia się powoli w modelach kilkunastu firm, od BMW po Ferrari. Dużo prostszym rozwiązaniem jest zaprojektowanie ogólnego wzorca, który będzie można swobodnie implementować w różnych urządzeniach, oczywiście po uprzednim zdobyciu od Apple licencji. W ten sposób profesjonaliści nadal zajmowaliby się tym, co wychodzi im najlepiej – Apple sprawowałoby kontrolę nad oprogramowaniem, natomiast producenci zegarków odpowiadaliby za wygląd swoich produktów. Podobny model zastosowano nie tylko w przypadku CarPlay, ale również przy kontrolerach gier kompatybilnych z iOS 7. Nie ma tu ściśle narzuconej formy, ważne jedynie, by spełnione zostały podstawowe założenia danego projektu.
Apple nie jest firmą, która stara się produkować absolutnie wszystko. Różnicuje jednak swoje produkty, próbując dotrzeć do możliwie największej grupy odbiorców. Im bardziej urządzenie jest osobiste, tym większe możliwości personalizacji wyglądu powinno oferować. O ile w przypadku iPhone’a czy iPada sprawę załatwi naklejka, etui czy kolor obudowy, to już zegarki stanowią bardzo zróżnicowaną grupę produktów, z której nie sposób wybrać uniwersalne, najlepsze wzorce, które będą pasować do wszystkiego.
Rozwiązanie jest proste – licencja na tykanie, ubrana w ładniejszą nazwę, rozdana tylko wybranym graczom. W ten sposób nikt nie będzie musiał zmieniać przyzwyczajeń i porzucać swojej ulubionej marki a wraz z nią designu, do którego przywykł. Wystarczy, że kupi nowy model. Tym razem mądrzejszy.