Recenzja Garmin Forerunner 220
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 04/2014
Nigdy wcześniej nie miałem zegarka do biegania, więc z pewną obawą podchodziłem do tego urządzenia, które na dodatek dotarło do mnie w dziewczęcej purpurze. Mam wrażenie, że osoby odpowiedzialne za dostarczanie produktów do recenzji celowo to robią, aby pośmiać się z testerów. Byłem jednak twardy – korzystałem z niego publicznie i nikt nawet specjalnie nie zwracał na ten fakt uwagi.
Wygląd i jakość wykonania
Nie byłem pewien, czego dokładnie się spodziewać po nim – na zdjęciach wyglądał świetnie, ale te potrafią mylić. Trzeba oczywiście pamiętać, że to nie jest zegarek wyjściowy, ale zaprojektowany do jednej konkretnej czynności – biegania – nie musi zatem pasować do garnituru. Zakładając go do czerwonych spodenek i białej koszulki, wyglądałem trochę jak z reklamy Benettonu, ale nikt specjalnie się na mnie nie gapił, ani na siłowni, ani na ulicy. Wziąłem to za dobry omen.
Biały plastik, z jakiego większość jest wykonana, wygląda dobrze, nie trzeszczy i nie rysuje się – to ostatnie mnie zaskoczyło, bo nie traktowałem go delikatnie i kilkukrotnie niechcący uderzyłem nim w uchwyt od bieżni. Bez żadnego widocznego efektu. Na drugi ogień poszedł ekran – spodziewałem się, że to będzie jeden ze słabszych punktów, a rysy pojawią się na nim od samego patrzenia. Niestety, po miesiącu nie byłem w stanie dostrzec na nim nawet mikrorys. Być może to świadczy o tym, że powinienem zacząć nosić okulary, ale naprawdę starałem się cokolwiek znaleźć.
Bardzo przypadła mi do gustu gumowa opaska, którą zapinamy na nadgarstku. Jest miękka i ma więcej dziur niż ser szwajcarski. W praktyce sprawdziło się to idealnie – po pierwsze mnogość otworów znacząco ułatwiała znalezienie odpowiedniego miejsca do zapięcia go na nadgarstku, a po drugie, pasek mi zupełnie nie przeszkadzał po tym, jak zacząłem się pocić. Tak, wiem, że to nie jest przyjemna myśl, ale wylałem mnóstwo potu, aby sprawdzić, jak się sprawuje i to w mroźnych warunkach – na dworze w końcu trwała zima. Z tego też powodu jednak większość biegów odbyła się na bieżni, gdzie GPS nie miał możliwości prawidłowego funkcjonowania. Nie przeszkodziło to jednak znacząco Forerunnerowi… ale o tym później.
Biorąc pod uwagę, że Forerunner ma być zegarkiem użytkowym, to testy przeszedł znakomicie. Jest bardzo odporny na uderzenia i otarcia, a długie prysznice, które brałem po każdym biegu, zupełnie mu nie przeszkadzały. Jego wodoodporność jest klasyfikowana do 5 at (50 metrów), więc po wysiłku nie powinno mu nawet przeszkodzić pływanie, a co dopiero sam prysznic.
Specyfikacja i zawartość pudełka
W komplecie z Forerunnerem 220 otrzymujemy kilka niezbędnych akcesoriów. Pierwszym z nich jest pasek do zamocowania wokół klatki piersiowej (standard ANT+), na którym montujemy czujnik do pomiaru tętna. Sam pasek jest w wersji „miękkiej”, a czujnik „wysokiej jakości” – opcjonalnie można dokupić tańsze wersje obu tych podzespołów. Pierwsze sparowanie obu urządzeń jest tak banalne, że nawet nie pamiętam już, jak to zrobiłem – instrukcja do tego była w każdym razie zbędna.
Poza skróconymi instrukcjami użytkowania oraz samym zegarkiem w pudełku znajduje się jeszcze urządzenie, które służy do dwóch czynności. Jest to ciekawa w swojej formie „klamra”, do której wkładamy zegarek. Po jego włożeniu, bez zwolnienia zabezpieczenia, szanse na jego wypadnięcie są praktycznie zerowe. Z boku wystaje kabel USB, dzięki któremu możemy Forerunnera naładować oraz zgrać z niego dane. Można naturalnie korzystać z jakiegokolwiek zasilanego portu USB do tej pierwszej czynności, można też wykorzystać ładowarkę od iPhone’a lub iPada. W praktyce, jak podłączałem Garmina do komputera, aby zrzucić z niego dane po treningu, to zostawał on tam do następnego – w ten sposób nigdy nie zapominałem go naładować.
Wsparcie dla iOS i OS X
Dane z każdego treningu można zgrać z zegarka na kilka różnych sposobów. Jest aplikacja dla iPhone’a – Garmin Connect Mobile – która robi to automatycznie i bezprzewodowo, ale wymaga sparowania obu urządzeń. Skoro i tak musiałem go ładować, to zdecydowałem się robić to poprzez OS X. Jako że zegarek jest widoczny w systemie jako pamięć masowa (czyli jako pendrive) to preferowałem przegrywanie plików ręcznie, którym następnie zmieniałem nazwę i archiwizowałem w Dropboksie. Przy okazji wrzucałem je również do serwisu WWW producenta – Garmin Connect – oraz do mojego ulubionego RunKeepera. Można alternatywnie skorzystać z aplikacji, która zrobi to za nas.
Ekran i obsługa
Nauka obsługi i konfiguracja zegarka jest prosta. Potrzebowałem jedynie kilku treningów, aby prawidłowo ustawić wyświetlane na ekranie parametry – na szczęście można to robić bezpośrednio w zegarku w każdej chwili. Sam ekran ma rozdzielczość 180×180 pikseli i nie jest dotykowy jak w modelu Forerunner 620. Zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo w praktyce podczas samego biegu i tak go nie obsługiwałem. Możemy sobie w każdym razie zdefiniować dwa własne ekrany, a na każdym z nich jeden, dwa lub trzy parametry do wyboru: odległość, tempo, prędkość, odległość pozostała do pełnego okrążenia, średnie tempo, kadencja, czas, tempo okrążenia, spalone kalorie, czas okrążenia, tętno, średnio tętno oraz strefa tętna. Możemy również dowolnie decydować się na jednostkę miary w kilometrach lub milach na poszczególnych polach.
Forerunner 220 posiada pięć przycisków na swoich czterech rogach, jak to zwykle bywa w tego typu zegarkach, nawet tradycyjnych. Jeden z nich jest podzielony na dwa i służy do poruszania się góra-dół po menu. Pozostałe służą do rozpoczynania treningów, cofania się w menu oraz uruchamiania podświetlenia. Po trzech treningach obsługiwałem go bez patrzenia na symbole przy każdym z nich – projektanci tutaj zdali egzamin.
GPS, precyzja oraz kadencja
Garmina otrzymałem do testów w okresie, w którym zdecydowanie preferuję nie wychylać nosa poza drzwi. Temperatury były naprawdę niskie i zdecydowanie preferowałem korzystać z bieżni na siłowni. Niestety z tego powodu nie przetestowałem go wystarczająco dobrze na dworze. Podczas biegów występowało też silne zachmurzenie, które mogło osłabiać sygnał GPS-u – miałem ze sobą również telefon dla porównania i zarejestrowana trasa był ewidentnie bardziej precyzyjna. Zaskoczyła mnie aż tak duża różnica. Na koniec treningu nie miało to większego znaczenia, bo pokonane odległości były identyczne, ale estetyka trasy na mapie pozostawiła sporo do życzenia. Niestety nie miałem okazji przetestować go przy bezchmurnym niebie – to mogłoby znacząco wpłynąć na poprawę jakości rejestrowanego sygnału.
Garmina brałem ze sobą również na bieżnię, gdzie służył mi przede wszystkim do pomiaru tętna oraz wyliczania liczby spalonych kalorii. Forerunner 220 ma wbudowany akcelerometr, więc potrafi również zliczać liczbę kroków na minutę oraz szacować na tej podstawie przebyty dystans. Zupełnie jak taki Jawbone Up czy Nike Fuelband. Niestety, pomimo że kalibrowałem go kilkukrotnie zgodnie z danymi z wyświetlacza bieżni, to odległość musiałem za każdym razem korygować po wgraniu treningu do Garmin Connect – strony WWW producenta, na której możemy analizować szczegółowe dane z naszego biegu. Pomimo niedokładności samej odległości najważniejsza dla mnie informacja, czyli pomiar tętna, była przedstawiana idealnie.
Garmin oferuje również możliwość dokupienia footpoda – czujnika mocowanego do buta – aby zwiększyć precyzję pomiarów kadencji na bieżniach. Niestety nie miałem możliwości przetestowania jego precyzji, ale podejrzewam, że skusiłbym się na niego razem z zegarkiem.
Bateria
Ważnym elementem w zegarkach do biegania jest również czas pracy na baterii. Forerunner 220 posiada akumulator litowo-jonowy, który w trybie zegarka pozwala na sześć tygodni pracy oraz do 10 godzin przy włączonym GPS-ie. Chodząc na bieżnię, wyłączałem GPS – robi się to strzałką do góry na głównym ekranie – i mierzyłem jedynie tętno oraz kadencję. Przy takim trybie pracy wytrzymał dwa ostatnie tygodnie zanim mi go brutalnie odebrano. Szacuję, że wystarczyłoby jej na może jeszcze na dodatkowy tydzień…
Osobiście nie mam żadnych zastrzeżeń do tych parametrów i tak go codziennie ładowałem przy okazji zgrywania danych na komputer. Dla osób, które podróżują i są z dala od gniazdka z prądem, zawsze pozostaje skorzystanie z przenośnego akumulatora w stylu Mophie.
Czego mi zabrakło
Wiem, że producent ma w ofercie inne zegarki, które spełniają te wymagania, ale zawsze lepiej jest mieć wszystko w jednym. O ile rozumiem, że Forerunner 220 nie działa w basenie ze względu na ograniczone oprogramowanie, które nie jest dostosowane do mierzenia liczby pokonanych basenów, o tyle szkoda, że nie wspiera on czujników producenta, które montuje się na rowerach. Na szczęście są w ofercie modele dla triatlonistów oraz nawet jeden model dla ekstremalnych sportowców, wspierających jazdę na nartach, pływanie, jazdę na rowerze oraz kilka innych sportów.
Na koniec
Forerunner 220 kosztuje około 250 EUR, czyli niewiele ponad 1000 PLN. To nie jest wygórowana kwota, patrząc na jego możliwości oraz jakość wykonania. Z pewnością model czarno-czerwony byłby dla mnie bardziej przekonywujący, ale tak na poważnie to nie ma do czego się przyczepić poza ewentualną precyzją pomiarów GPS. Satelity znajduje szybko, nie utrudnia biegania, nie ciąży na nadgarstku, automatycznie pauzuje trening, gdy się zatrzymamy – czego chcieć więcej?
Dużym plusem jest też prostota obsługi serwisu internetowego Garmin Connect, którego otrzymujemy „w cenie”. Możliwość eksportu naszych treningów do GPX lub TCX (ten drugi jest znacznie precyzyjniejszy) jest również nie bez znaczenia. Cieszy mnie otwarte podejście do danych Garmina i dzisiaj zastanawiam się, czy jednak nie kupić tej dwieście dwudziestki prywatnie…
Profesjonaliści zapewne zainteresują się wyższymi modelami z kolekcji tego producenta, ale dla początkujących, takich jak ja, ma aż za dużo możliwości. A jeśli porównamy jego cenę do prostych opasek fitnessowych w stylu Jawbone UP24 czy przeróżnych Fitbitów, to naprawdę nie jest źle. Różnica jedynie polega na tym, że Garmina nie używałem poza treningami… Na co dzień preferuję klasyczne zegarki.
Dane techniczne
Producent: Garmin
Model: Forerunner 220
Wymiary: 4,5 × 4,5 × 1,2 cm
Ekran: 180×180 px, 2,5 × 2,5 cm
Waga: 40,7 g
Bateria: do 10 godzin z GPS-em, od 6 tygodni w trybie zegarka
GPS: tak
Czujnik tętna na pasku: w zestawie, ANT+
Czujnik kadencji do buta: opcjonalny
Cena: 249 EUR
Komentarze: 8
czepiam się bo wiem że gadżety mogą być drogie i akceptuję to, ale tysiak za zegarek który nie robi nic więcej niż pierwsza lepsza apka do iphone ??? a to że istnieje i jest produkowany to pokłosie tego że iWatch ciągle w R&D… Rozumiem chęć “podlizania się” producentowi ale nawet czytając ten tekst znalazłem więcej krytycznych uwag niż jego autor…
Nie do końca się z tym zgodzę że to zegarek za tysiaka i nie robi nic więcej niż apka. Sam posiadam Garmin Forerunner 910XT którego użytkuje podczas biegania, jazdy rowerem czy treningu na siłowni. Zmuszony jestem stale kontrolować swoje tętno i nie wyobrażam sobie zabierać wszędzie telefonu, gdyż jest to nie poręczne, a czasem nawet niebezpieczne. Prosty przykład, jadąc rowerem ze średnią prędkością 35-40km/h wyciągniesz telefon?
Zgodzę się że ceny tych zegarków są wysokie, marka robi swoje i to nie podlega dyskusji, ale przerabiałem wiele rzeczy, tanie pulsometry z Decathlonu wypadają słabo, mają często problemy z zakłóceniami lub chociażby potrafią się wysypać podczas przesyłania danych…. Czy ja w ten sposób podlizuje się producentowi?
Jest dokładnie tak jak napisał Łukasz + fakt, że ludzie uzależnieni od sportu trenują czasem w warunkach ekstremalnych (zimno, deszcz itd.) Nikt wtedy nie ma czasu ani ochoty bawić się telefonem. Forerunner to nie zabawka do wysyłania sms’a albo robienia słitfotek przy grillu. Garmin (i inne marki) to sprzęt dla sportowców i amatorów sportu, nie dla szafiarek.
Nie bierzcie tego do siebie, nie chcę nikogo obrazić, ale porównywanie tego garmina do zabawek samsunga lub (nieistniejącego) iZegarka jest śmieszne i wynika chyba tylko z faktu, że nie jest się użytkownikiem powyższego. Garmin produkował zegarki (dla biegaczy) jak te wszystkie zabawki do mierzenia kroków stały pod szafą na baczność. Upatrywałbym tu raczej trend odwrotny. Garmin i Polar są ojcami (gender!) całego ruchu fitnes związanego z monitorowaniem aktywności.
Wasze wpisy tylko dowodzą, że nie jest to żaden iGadżet o jakich powinniśmy czytać w iMagazine tylko tekst sprowokowany przez producenta…
Z opiniami o spełnianiu wymagań “profesjonalnych” biegaczy się zgadzam zaocznie gdyż z moją kondycją pewnie nie byłbym w stanie tego sprawdzić.
Podsumowując:
1) cieszy mnie duże prawdopodobieństwo rzetelności artykułu (wymieniono sporo niedoskonałości) zamiast wklejania sponsorowanych recenzji…
2) Martwi zaś zapełnianie iMagazine w coraz większym stopniu recenzjami sprzętu rodem z TOP HiFi dla pseudo audiofilów albo jak w tym przypadku dla “pro” sportowców… zależnie od aktywności działu marketingu producentów sprzętu…
Moja racja jest mojsza i koniec. Remserwis – widzę, że wszędzie wietrzysz spisek. Taka polska natura. PObiegaj trochę zamiast siedzieć przed kompem i szukać spisków. Puści Ci trochę ciśnienie i złapiesz troszkę luzu
To jest zegarek do sportu, prawdziwego. Nikt z “zawodowych” biegaczy jakich znam nie biega z telefonem.
I to jest odpowiedź na wszystkie wątpliwości każdego niedowiarka . Pozdrawiam
Od siebie dodam, że bieganie z telefonem jest do tego stopnia upierdliwe, że zastanawiam się, czy nie kupić choćby Szufelki do muzy. Pomijam kwestie bezpieczeństwa (mam na myśli coś w rodzaju “wyskakuj z komórki”), ale telefon za każdym razem po biegu jest wilgotny, niezależnie od tego, gdzie go się umieści. Oprócz tego nie wyobrażam sobie biegania bez nieustannego kontrolowania średniej tempa całego biegu i aktualnego tempa (z buta).