Recenzja Skullcandy Hesh 2 Wireless
Liczne modele słuchawek nauczyły mnie, że w przypadku tych mobilnych konstrukcji brzmienie jest równie ważne, co komfort ich noszenia. Teoretycznie więc nauszne słuchawki są rozsądnym kompromisem. W praktyce okazuje się, że większe konstrukcje radzą sobie równie dobrze.
Przyzwyczajenie do mniejszych słuchawek nausznych sprawiło, że Hesh 2 Wireless wydały się mi olbrzymie. Ich nauszniki z powodzeniem mieszczą ucho, a masywna obudowa potęguje wrażenie dużego rozmiaru. Błyszczący plastik robi wrażenie łatwo rysującego się, ale to tylko pozory – do słuchawek nie jest dodawany żaden pokrowiec, nosiłem je zatem w plecaku obok drobnej elektroniki i książek, a pomimo to wciąż wyglądają jak nowe. Pałąk jest natomiast gumowy i mocno się rozciąga, ale jego powierzchnię równie trudno uszkodzić. Nauszniki pokryto od wewnątrz syntetyczną skórą, która co prawda nie może równać się z naturalną, ale zapewnia całkiem dobrą wentylację. Co ważne, słuchawki są bardzo miękkie i dobrze przylegają do głowy nawet w ruchu (oczywiście do uprawiania sportu się nie nadają, chyba że rozważacie szachy). Niewątpliwą zaletą jest paleta kolorów, w jakich Hesh 2 Wireless są dostępne. Oferta obejmuje zarówno bardzo stonowane, szaro-srebrne czy też czarne, jak i wersję moro a także biało-złotą czy też z jaskrawymi, żółtymi elementami.
Gabaryty Hesh 2 Wireless nie idą w parze z wagą. Słuchawki są lekkie i to pomimo wbudowanego akumulatora. Pozwala on na bardzo długie słuchanie muzyki – według Skullcandy to 15 godzin, mam jednak wrażenie, że faktycznie działają jeszcze dłużej (inna sprawa, że słucham muzyki dużo poniżej maksymalnej głośności). Jeśli się rozładują, można podłączyć je też przewodowo, za pomocą dołączonego kabla. Na prawym nauszniku znalazły się przyciski regulacji głośności w kształcie „+” i „-”, stąd też nie sposób pomylić je pod palcami. Wyłącznik jest natomiast okrągły i znalazł się niżej, ale wciąż łatwo obsługiwać go kciukiem. Przyciski są niestety trochę głośne, wciskanie ich jest wyraźnie słyszalne, zwłaszcza gdy mamy słuchawki na głowie. Na prawym nauszniku znajduje się też niewielki otwór mikrofonu, podczas rozmowy więc nie trzeba zdejmować słuchawek i przykładać do ucha telefonu. Po pierwszym wyczerpaniu baterii miałem problem z naładowaniem akumulatora, bynajmniej nie dlatego, że słuchawki były uszkodzone. Problematyczne okazało się po prostu znalezienie portu micro USB, który umieszczono na lewym nauszniku, na jego górnej części przy pałąku. Widać go jedynie wtedy, gdy odchylimy słuchawkę maksymalnie do środka. To świetne rozwiązanie od strony wizualnej (nic tak nie psuje estetyki urządzeń, jak odsłonięte porty), ale też pewne utrudnienie, gdyż nie każdy kabel micro USB zmieści się w szczelinę między obudową a pałąkiem.
Brzmienie Skullcandy jest dobrze rozpoznawalne: dużo mocnego, mięsistego basu, wyraźne wokale i wyciszona góra. W Hesh 2 Wireless mamy to wszystko, choć jakość dźwięku jest zauważalnie lepsza niż w mniejszym modelu Grind. Słychać to zwłaszcza w średnich pasmach, które są zdecydowanie wyraźniejsze. Wciąż jednak najlepsze wrażenie robi bas, który w zależności od potrzeby jest twardy i brzmi krótko, bądź też niemal dudni. Miejscami mogłoby być go odrobinę mniej, jednak przy muzyce pop, elektronice czy rapie zawsze mi pasował. Oprócz tego mamy też szeroką scenę i dobrą separację instrumentów.
Noszenie dużych słuchawek, zwłaszcza po przyzwyczajeniu się do mniejszych modeli, jest dziwnym doświadczeniem. Lepiej izolują dźwięki otoczenia, a przy tym pozwalają słuchać muzyki zdecydowanie dłużej, bo nie opierają się na małżowinie ucha. Hesh 2 Wireless oferują naprawdę dobre brzmienie, które nie jest okupione zmaganiami z ciężkimi słuchawkami. Trzeba tylko baczniej rozglądać się na pasach – to niewielka cena za o wiele lepsze wrażenia.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 05/2016
Komentarze: 1
Kupiłem te słuchawki i jest woreczek do nich z logiem skullcandy (gwoli ścisłości)