Blade Runner 2049 to arcydzieło
Wczoraj byłem w kinie na Blade Runnerze 2049. Ociągałem się z nim, bo miałem złe przeczucia. Niepotrzebnie. Głupio. To arcydzieło, które należy zobaczyć. Oczywiście na IMAX-ie. Tylko na nim.
O ile jestem fanatykiem Star Wars, to nigdy nie rozumiałem kultu pierwszego Blade Runnera z 1982 roku. Był dobry, ale nigdy nie „żyłem” nim. Fakt, że ten film się nie postarzał – można go z powodzeniem oglądać dzisiaj i nie ma się wrażenia cofnięcia do lat, gdzie efekty specjalne wyglądały jak narysowane przez dzieci chodzące do pierwszej klasy podstawówki. Zresztą… jeśli nie widzieliście pierwszego Blade Runnera (lub go nie pamiętacie), to koniecznie polecam odświeżenie sobie tematu, w wersji Final Cut. Film osadzono w 2019 roku i jak można się domyślić, wydarzenia z tego nowego, co jest teraz w kinach, dzieją się 30 lat później, w 2049. Dlatego nazywa się Blade Runner… 2049. Logiczne? Dla jasności dodam, że to kontynuacja, więc warto znać wątki z oryginału.
Film trwa 163 minuty i po raz pierwszy w życiu zupełnie nie odczułem, że tyle czasu spędziłem przyklejony do fotela. Sam scenariusz może i nie jest najwyższych lotów – po ok. godzinie już podejrzewałem kolejne wydarzenia, a w połowie filmu, po serii flashbacków, potwierdziłem swoje przypuszczenia – ale zupełnie mi to nie przeszkadzało w odbiorze całości.
Również pierwszy raz w życiu byłem pod ogromnym wrażeniem monochromatyzmu, jaki zastosowano w nim. Nie kojarzę, abym w jakimkolwiek innym filmie widział tego typu zagrywkę, gdzie uczucia i klimat danej sceny są tak dobitnie odzwierciedlane w dominującym kolorze na ekranie. Posunięto się z tym tak daleko, że całkowicie mnie to pochłonęło, a kolory – biel, szarość, czerń czy pomarańcz – dodatkowo znakomicie dzieliły poszczególne wątki.
To jest prawdopodobnie jeden z najlepszych filmów, jaki w życiu widziałem. Całościowo. To, jak wpłynął on na moje zmysły podczas jego oglądania – nie wiedziałem kompletnie nic o nim wchodząc do kina – jest bezprecedensowe. Star Wars u mnie również wywołuje ogromne emocje, ale skrajnie różne od tych. Niestety, lepiej tego ubrać w słowa nie potrafię. To bogate uczucia, których nie potrafię przenieść na „papier”.
Muzyka i dźwięk osobno zasługują na pochwałę. To, czego się tutaj dokonało, było dla mnie całkowicie niezwykłe. Cisza wśród zagłuszającego hałasu… Wrzask podczas, gdy z głośników nie słychać było żadnej nuty… To trzeba przeżyć samemu.
Polecam, bardzo gorąco. Tylko w IMAX-ie.
Komentarze: 5
Byłem w IMAXie i potwierdzam – dzieło sztuki i jak dla mnie taki sam pretendent do Oscarów jak ostatni Mad Max :)
Kompletnie odmienną opinię mam. Film z czegoś, co było socjologiczno-filozoficznym traktatem o istocie człowieczeństwa (kultowy pierwowzór), zrobił długą (za długą), mocno przewidywalną histotyjkę nawiązującą w prymitywny sposób do BR ’82. To kompletny niewypał, bo spłyca to co stanowiło o wielkości filmu sprzed kilkudziesięciu laty (btw ja pierniczę, ale ze mnie wapno) i jeszcze sili się na głębię, której w tej historyjce NIE MA.
Zamast opowiedzieć coś ciekawego, innego, w universum ponownie RS powinien już sobie dać spokój. Co z tego, że za kręcenie zabrał się utalentowany Holender, jak scenariusz leży i kwiczy. Do momentu pojawienia się Deckarda jeszcze miałem nadzieję na coś uwspółcześnionego, tak, nawiązującego, ok, ale nie tłumaczącego w banalny sposób filmu sprzed paru dekad… niestety zawiodłem się.
Ruch oporu replikantów z cudem to głupie, wyświechtane, prymitywne “tłumaczenie” org. a patrząc przez pryzmat prozy Dicka to już w ogóle żałosne gie. Przecież książka niczego do końca nie wyjaśnia, czy dzisiaj do k… nędzy wszystko trzeba podać na tacy, opowiedzieć do Z, bo inaczej “się nie sprzeda”?
Także jestem na NIE po seansie. Oczekiwałem, albo głębi, albo zupełnie nowej historii zawieszonej tylko w universum. Dostałem nędzne popłuczyny. I nie, nie ma szans na Oskary (poza efektami / wiz. może, no muzyka jest klimatyczna, choć Zimmer wyraźnie komponował mając na uszach słuchawki odtwarzające soundtracka Vangelisa). Dlaczego? Ano dlatego, że box office marnie, a marnie, bo:
przyjęli, że wszyscy znają pierwowzór, co jest grubym błędem, bo to wymagające kino, nawet niszowe porównując do SW czy jakiś super bohaterów. Ilość cytatów, nawiązań znaczna (co boli, bo właśnie fabularnie spłyca to BR ’82) i jak ktoś nie widział, to ma problem w kinie, bo nie łapie… sami twórcy opisanego powyżej antydzieła o tym mówią.
too loooong, too boooring. Ja akurat lubię kino klimatyczne, leniwe, trudne (przykład – historia Jessiego Jonesa to kawał znakomitego kina, ale cholernie trudnego, ciężkiego w odbiorze, wymagającego), ale tutaj to jest wysilone, nie do końca służy opowieści, ma raczej budować “wiecie, klimat, bladerunner, no sami wiecie”, a historyjka jest prosta jak budowa cepa i wystarczyło 1,5h by ją opowiedzieć. Tu także, co przyznają twórcy, “przedobrzono”.
D-O-K-Ł-A-D-N-I-E ein. Jest DOKŁADNIE tak jak piszesz, wyszedłem z tymi samymi odczuciami. Co zresztą widać po tej “recenzji” Wojtka – na ile, 9 zdań?
Mógłbym napisać swoje odczucia, ale to co napisałeś jest w 100% tym, co sądzę o tym filmie.
Wizualnie ten film jest PIĘKNY, super to wygląda, naprawdę. Ale scenariuszowo, dialogowo i aktorsko (Wright gra jak android, Leto gra tak pretensjonalnie i momentami kiczowato, że ból – a Hoeks gra za bardzo) jest bardzo słabo. Film traktuje widza jak idiotę i to jego największa wada.
A Ford gra na od*dol się jak wszędzie ostatnio.
P.S: Arcydzieło przy tak okropnym CGI (bo oczywiście człowieka z CGI musieli wepchnąć) to trochę nietaktowanie pisać :)
P.S2: miałem OGROMNE oczekiwania, jestem wielkim fanem jedynki. O ile audiowizualnie film sprostał z nawiązką, tak reszta niestety mnie zawiodła.
W którym IMAXie to widzieliście? przeglądam repertuar w kilku miastach i nie ma :(
Sadyba w Warszawie. Mogło już zejść z ekranów.