Strach przed porażką
Odkrywanie czy tworzenie nowych rzeczy wymaga sporo odwagi i samozaparcia. Nie tylko dlatego, że nie mamy się na kim wzorować, ale również dlatego, że nie wiem czy nam się uda. Ryzyko porażki przeraża bardzo mocno. Widać to na każdym kroku, ile razy częściej czytamy o ewolucji jakiegoś produktu, a tak naprawdę rewolucyjne produkty możemy policzyć na palcach.
Nie tylko my boimi się niepowodzeń, w przypadku firm dochodzi jeszcze jeden, chyba najważniejszy czynnik – ryzyko finansowe. Inwestowanie czasu, pracy i dużych ilości pieniędzy w zupełnie nowatorski produkt, to nie lada wyzwanie i nie każdą firmę na to stać. O wiele łatwiej tworzy się kolejne generacje „pewniaków”, które mają już wyrobioną pozycję na rynku. Jeśli w firmie zaczyna brakować wizji, a w dodatku lider nie jest wystarczająco charyzmatyczny, wygrać może arkusz kalkulacyjny i bezpieczne odświeżanie istniejącego już portfolio produktów. Zyski będą się zgadzać, więc akcjonariusze będą zadowoleni. I chyba tylko nieliczni będą czuć niedosyt.
Lepsze jest wrogiem dobrego
W przypadku branży kosmicznej mamy jeszcze czynnik ochrony zdrowia i życia ludzi, więc innowacja często jest jeszcze bardziej tłumiona przez konieczność dodatkowych testów bezpieczeństwa i certyfikowania nowych rozwiązań. Boleśnie przekonało się o tym NASA, gdy to katastrofy promów kosmicznych wstrzymywały ich loty na długi czas, generowały kolejne kolosalne wydatki i, po części, doprowadziły do zmniejszania budżetu NASA. Finansowanie z publicznych pieniędzy oraz „dmuchanie na zimne” doprowadziło do braku znaczących postępów w dziedzinie kosmicznej. Pod koniec lat 60-tych XX wieku, NASA było w stanie wysłać ludzi na Księżyc, a jeszcze kilka dni temu nie było w stanie wysłać swoich astronautów w amerykańskiej rakiecie w kosmos.
SpaceX na tle amerykańskiej branży kosmicznej wygląda na totalnego rewolucjonistę, jednak w takich warunkach, nawet niewielka innowacja, może sprawiać takie wrażenie. Nie umniejszając jednak dokonaniom SpaceX, w 10 lat od pierwszego lotu rakiety Falcon 9, nauczyli się jak nimi lądować, używać ich 5 razy, wynosić nimi na orbitę pojazdy załogowe oraz stworzyć niezawodne narzędzie, które wykonało już z sukcesem 85 lotów, to więcej niż rakieta Atlas V, która była do tej pory najczęściej latającą rakietą.
Starship – prawdziwa rewolucja
Jednak prawdziwa rewolucja w lotach kosmicznych dopiero przed nami. Jeśli chcemy na poważnie myśleć o podboju kosmosu i lotach, gdzieś dalej niż na niską orbitę okołoziemską lub Księżyc, to musimy mieć bardzo tani w użyciu pojazd, który może wynosić w kosmos olbrzymie ładunki. Dlatego tak istotne są rakiety wielokrotnego użytku i nowa generacja olbrzymich rakiet.
SpaceX w tym wypadku postawiło na zupełnie nowe rozwiązania, które nie są szeroko stosowane. Silniki zasilane metanem czy rakiety ze stali. Sam rozmiar Starshipa też nie ułatwia zadania. Wszystkie te czynniki utrudniają opracowanie dobrych modeli komputerów, które umożliwiłyby przeprowadzenie symulacji startów i lądowań takiej rakiety. W tym wypadku najbezpieczniej byłoby zastosować znane i przetestowane rozwiązania, ale to SpaceX już wcześniej pokazało, że lubi eksperymentować i jest w tym dobre. Tak w końcu Falcon 9 nauczyły się lądować.
Rok temu pierwszy testowy model Starshipa – Starhopper, uniósł się na wysokość 150m. Od tamtego czasu SpaceX skoncentrowało się na przeskalowaniu projektu do docelowych rozmiarów i poprawy procesu produkcji i spawania elementów. Udało im się przeprowadzić nawet serię testów wytrzymałości zbiorników paliwa.
SN4 passed cryo proof! 😅 pic.twitter.com/EJakThZRGF
— Elon Musk (@elonmusk) April 27, 2020
Starship SN4 przeprowadził nawet 5 testów statycznych silnika Raptor. Jednak chwilę po piątym teście nastąpiła eksplozja i SN4 do niczego się już nie nadaje. Nie był to pierwszy nieudany test Starshipa, w końcu nie bez przyczyny był to model SN4. Zanim zaczęto je numerować „SN” powstały jeszcze dwa – model MK1 oraz MK2. Żaden z nich nie oderwał się jeszcze od ziemi.
Jednak to w żaden sposób nie zniechęca SpaceX przed dalszym rozwojem projektu. Wbrew pozorom, to właśnie dzięki tym błędom, firma uczy się, zmienia projekt i eliminuje wiele problemów, które w przyszłości mogłyby spowodować prawdziwą katastrofę. Wspominał o tym nawet, z pewną nostalgią, szef NASA, Jim Bridenstine w czasie kilku wywiadów w czasie pierwszej załogowej misji kapsuły Dragon. Mówił wówczas, że unikalną cechą SpaceX jest właśnie, to że popełniają błędy, robią kolejne testy, naprawiają wadliwe elementy i robią kolejne testy i tak do skutku, aż w końcu wszystko działa perfekcyjnie. W końcu do tego celu służą testy, i gdzie jak nie w czasie ich trwania popełniać błędy.
Starship SN4 przeszedł już do historii. SpaceX kończy prace naprawcze na platformie testowej i już w poniedziałek planuje umieścić na stanowisku testowym Starshipa SN5. Na środę 10 czerwca planowane są pierwsze testy szczelności zbiorników paliwa. Nie wiadomo jeszcze czy SN5 dostanie 3 silniki Raptor, czy tylko jeden i na początku dokończy testy, które miał przeprowadzić SN4. Początkowo SN5 miał mieć 3 silniki i pozwolić na loty na 20 km. Jednak w obecnej chwili raczej będzie musiał najpierw wznieść się na 150 m.
SpaceX to nie tylko Starship. Obecnie trwają przygotowania do kolejnej misi Falcona 9 z satelitami konstelacji Starlink. Będzie to 9 misja z tej serii. Jej start zaplanowany jest na przyszły weekend. Kolejny start zaplanowano na 24 czerwca, będzie to dziesiąta misja z serii Starlink. Natomiast 30 czerwca powinien polecieć Falcon 9 z nowym satelitą GPS.