Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu L’Eroica na Mazurach

L’Eroica na Mazurach

0
Dodane: 4 lata temu

Miała być Toskania i przejazd cudowną trasą L’Eroica. Nastała pandemia. Świat się pozamykał, w szczególności Włochy. Wszystkie plany szlag trafił. Wszystkie? Nie! Całe szczęście byliśmy elastyczni i po krótkiej naradzie powstał pomysł weekendu na Mazurach.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 7/2020


Tytułem wstępu mało znany fakt, którym specjalnie nie chwalę się, bo są takie rzeczy, którymi cieszę się tylko w najbliższym gronie rodziny i przyjaciół. Idealnie te sprawy obrazuje scena z jednego z moich ulubionych filmów, „Sekretne życie Waltera Mitty”, w której Sean Penn widzi panterę śnieżną i nie robi jej zdjęcia, tylko napawa się widokiem. Ja tak mam z rowerami – lubię i całkiem sporo na nich jeżdżę. Lekki coming out na ten temat nastąpił w wydaniu specjalnym iMag Fitness & Bike, który został opublikowany kilka dni temu.

Mam grupę najbliższych przyjaciół, z którymi raz do roku, czasem częściej, wybieramy się na męski wyjazd rowerowy. Roboczo nazywamy te wyjazdy męskim spa, bo nasze żony niezależnie właśnie do spa razem wyjeżdżają i… zwyczajnie im pozazdrościliśmy. Tak jak wspomniałem na wstępie, w tym roku mieliśmy zaplanowany przedłużony weekend w Toskanii i przejechanie kultowej trasy L’Eroica. Sytuacja wymusiła na nas jednak zmianę planów. Cała nasza ekipa miała w tym samym czasie zaplanowany czas wolny od rodziny. Tego się trzymaliśmy. Pozostało tylko zdecydować, dokąd jedziemy. Pomysłów było kilka, ale ostatecznie wygrały Mazury i muszę powiedzieć, że to dla mnie rowerowe odkrycie.

Do tej pory nasze wyjazdy były stacjonarne. Wybieraliśmy fajną miejscówkę, z dobrym jedzeniem i planowaliśmy drogi w okolicy tego miejsca. Tu muszę przyznać, że wśród nas mamy mistrza planowania tras, który godzinami siedząc nad klasyczną mapą, proponuje nam ostatecznie genialne przejazdy. Tak też było tym razem. Po bardzo krótkiej burzy mózgów podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Piasków, niedaleko Starych Juch.

Piaski – Stara Szkoła

Miejsce, do którego trafiliśmy w Piaskach – Stara Szkoła – jest cudowne. Obecni właściciele sami odkryli je, podróżując na rowerach. Zakochali się w widoku na jezioro i klimatycznym budynku starej, pruskiej szkoły. Odremontowali go, jak również stojącą opodal oborę, i stworzyli nieduży pensjonat, z niepowtarzalnym klimatem i najlepszą w okolicy kuchnią – świeżo złowione lokalne ryby czy kaczka pieczona to czysta poezja.

Lokalizacja Piasków jest bardzo wygodna do przygotowania tras rowerowych. Nasz plan na trzy dni był dość ambitny: przejechanie ponad 230 km. Udało się go zrealizować.

Dzień pierwszy

Pierwszego dnia po przyjeździe, w piątek pod wieczór, wybraliśmy się na rozgrzewkę. Mieliśmy przygotowaną krótką trasę po bezpośredniej okolicy – 23 km.

Wyjechaliśmy na północ od Piasków wzdłuż jeziora Łaśmiady, potem skierowaliśmy się na Połom i dalej w kierunku jeziora Świętajno, gdzie odbiliśmy na południe, do jeziora Krzywego i wróciliśmy na kolację do pensjonatu.

Pogoda była piękna, zachodzące słońce, ciepło. Od razu okazało się, że moja decyzja na temat zmiany roweru na gravela okazała się absolutnym strzałem w dziesiątkę. Duża część trasy była po drogach szutrowych, między polami. Pięknych, ale wymagających. Na cienkich oponach albo nie przejechałbym, albo bym się umordował.

Dzień drugi

Drugiego dnia, w sobotę, mieliśmy przygotowaną główną trasę. Prawie 129 km. Duża pętla, wyglądająca na mapie jak ósemka. Wystartowaliśmy po 9 rano. Poranek był dość rześki, ale pogoda w ciągu dnia zapowiadała się świetna. Okrążyliśmy jezioro Łaśmiady i skierowaliśmy się w stronę Starych Juch.

Jeździliśmy wśród pól, na których kwitł rzepak. Całe żółte połacie, niesamowity widok. Trasy, którymi jechaliśmy, były bardzo zróżnicowane, ale ponownie duża część z nich była szutrowa albo… brukowana.

Okrążyliśmy jezioro Buwełno i skierowaliśmy się do Rydzewa, gdzie mniej więcej w połowie trasy mieliśmy zaplanowaną przerwę obiadową. Gdy moi towarzysze już raczyli się zimnym piwem, ja miałem okazję zdobyć sprawność wulkanizatora… Po obiedzie zaczęliśmy wracać, zamykając „ósemkę”. Przejechaliśmy wzdłuż Niegocina, potem dojechaliśmy do Sucholasek i wzdłuż jeziora Wydmińskiego. Objechaliśmy jeszcze jeziora Szóstak i Zawadzkie, wróciliśmy od drugiej strony nad jezioro Łaśmiady i dojechaliśmy do Piasków.

Wyprawa zajęła nam około 9 godzin, z czego samej jazdy było ponad 5. Nie wliczając rozgrzewki z poprzedniego wieczora, była to pierwsza długa trasa mojego nowego roweru. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Obawiałem się, że może być problem, że może być mi niewygodnie, tymczasem okazało się, że wybór i wstępne ustawienia były bardzo OK.

Dzień trzeci

Ostatniego dnia, w niedzielę, zdecydowaliśmy się zrobić jeszcze jedną trasę, tym razem długości ok. 85 km. Tym razem pojechaliśmy na północ od Piasków, w kierunku Puszczy Boreckiej. Okrążyliśmy jeziora Łaźno i Piłwąg.

To był najbardziej ryzykowny dzień pod kątem pogody. Burza kręciła się cały czas po okolicy. Wystartowaliśmy w lekkiej mżawce, obawiając się, że będziemy jechali, jak rok wcześniej w Lake District, w totalnej ulewie.

Okazało się jednak, że udało się uciec przed deszczem, a jedyne momenty, kiedy bardziej padało, akurat przesiadywaliśmy w wiatach przystankowych, robiąc przerwy. Ten rejon jest wyjątkowo malowniczy. No i przejeżdżaliśmy przez same Mazury!

Jeśli szukacie fajnych tras, zróżnicowanych, z lekkimi przewyższeniami (najwięcej mieliśmy ok. 800 m) i nie są Wam straszne szutry czy nierówne nawierzchnie, to polecam Mazury i okolicę, po której jeździliśmy. Praktycznie brak ruchu, piękne widoki i dobra kuchnia – czego chcieć więcej.

Dominik Łada

MacUser od 2001 roku, rowery, fotografia i dobra kuchnia. Redaktor naczelny iMagazine - @dominiklada

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .