Twelve South ActionBand – można, ale po co?
Lubię testować urządzenia niszowe, które doskonale wywiązują się ze swoich zadań, ale nie mają szans na zdobycie popularności. Z ActionBand widzę jednak pewien problem – nie jestem przekonany, czy nisza na taki produkt w ogóle istnieje.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 12/2021
Frotki na ręce kojarzą mi się z tenisistami i… to chyba tyle. Pomimo kilku lat chodzenia na siłownię, przebiegnięciu się w kilkunastu imprezach i uprawiania innych sportów, nie widziałem jej właściwie w żadnej innej sytuacji. ActionBand od TwelveSouth to dokładnie taka frotka, tylko z dodatkowym miejscem na Apple Watcha. Sam materiał jest bardzo przyjemny w dotyku, dobrze się rozciąga, ale i trochę grzeje (co akurat w ogóle mnie nie zaskoczyło). W komplecie dostajemy dwie frotki. Jedna z nich ma tylko wyszyte logo producenta, natomiast w drugiej umieszczono mocowanie zegarka. Jest całkiem spore, na nadgarstku wyraźnie odstaje nad i pod zegarkiem, bo jest zauważalnie od niego szersze. Sposób, w jaki je zamocowano we frotce, budzi moje duże wątpliwości. Elementy są klejone, więc obawiam się, że po kilku praniach mogą się rozejść. Miałem już podobne doświadczenie z pierwszą generacją ActionSleeve tego producenta: nawet bez wrzucania go do pralki rozkleiło się na końcu paska. Mam nadzieję, że to mylne wrażenie. Frotka dostępna jest w dwóch wersjach, kompatybilnych odpowiednio z Apple Watchem w rozmiarze 40 oraz 44 mm. ActionBand jest kompatybilne jedynie z generacjami 4, 5, 6 i SE, wariant dostosowany do najnowszych modeli dopiero się pojawi. Szkoda, że producent nie zdecydował się na większy wybór kolorów. Dostępny jest szary i… tyle.
Frotka jest przyjemna w dotyku i mocno się rozciąga, lecz na moim dość szczupłym nadgarstku jest całkiem luźna. Podczas intensywnego ruchu potrafi się obrócić. Dopiero przesunięcie jej do jednej trzeciej wysokości przedramienia ją ustabilizowało. Nie rzutowało to jednak na jakość pomiaru tętna; nosząc ją na nadgarstku, miałem komplet odczytów po całym dniu. Trochę gorzej było z pomiarem tlenu we krwi – ten pokazywał skrajnie różne wartości, bo podczas wykonywania go dekielek zegarka musi przylegać do skóry znacznie mocniej niż przy pomiarze tętna. Korzystanie z zegarka ubranego w ActionBand jest zauważalnie mniej wygodne, zwłaszcza gdy używamy koronki. Nie przykryto jej co prawda niczym, ale jest głęboko osadzona w mocowaniu, więc znacznie trudniej ją obracać. Boczny przycisk zasłonięto, ale ma wyczuwalny skok, który już nie przysparza problemów. Nie zauważyłem też pogorszenia jakości dźwięku z głośnika czy czułości mikrofonu, tu wszystko działało bardzo dobrze. Przez cały czas używania ActionBand zadawałem sobie jedno istotne pytanie: po co mi właściwie taki zamiennik gumowego paska? Zegarek nie jest zauważalnie lepiej chroniony, frotka grzeje w nadgarstek, a poza tym obsługa Apple Watcha staje się mniej wygodna. ActionSleeve, choć wykonane kiepsko (testowałem jedynie starszą wersję, być może w nowszej to poprawili), pozwalało nosić Apple Watcha na ramieniu, a więc w innym miejscu niż klasyczny pasek. To miało znaczenie choćby dla osób z niepełnosprawnościami. ActionBand to jedynie zamiennik paska, robiący dokładnie to samo, ale gorzej.
Zazwyczaj produkty Twelve South są naprawdę przydatnymi, choć niejednokrotnie niszowymi akcesoriami, rozwiązującymi konkretny problem. Tym razem tak nie jest – ActionBand niczego nie poprawia, choć ze swojej funkcji wywiązuje się nieźle. Nie mam mu wiele do zarzucenia, natomiast od momentu wyjęcia z pudełka zastanawiam się, gdzie mógłbym odczuć korzyść z zamiany sportowego paska na wielką frotkę.