Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Islandia, wreszcie się udało

Islandia, wreszcie się udało

0
Dodane: 1 rok temu

Islandia to jedno z najmniejszych państw europejskich. Wyspa położona na Atlantyku daleko na Północy. Miejsce, do którego wybierałem się od dobrych 20 lat, tylko za każdym razem coś mi się nie składało. Raj? Zdecydowanie nie, na pewno Disneyland dla fotografów i zwolenników niczym niezmąconej i niezanieczyszczonej przyrody.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 6/2022


Za każdym razem, gdy szykowałem się na wyprawę na Islandię, to coś musiało się wydarzyć. Jak nie wybuch wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 roku, który unieruchomił cały nasz kontynent, to wybuch wojny w Ukrainie. Jak nie choroba, to „atrakcyjniejszy rodzinnie” wyjazd ze znajomymi w znacznie cieplejszy region. Zawsze coś. Ale wreszcie się udało. 10 maja, na zaproszenie Samsunga, de facto na plener fotograficzny z aparatem Galaxy S22 Ultra (który genialnie się sprawdził), trafiłem na Islandię – moje, można powiedzieć, odwieczne marzenie podróżnicze zostało spełnione.

Jak dojechać?

Bezpośrednio z Polski lata tylko WizzAir. Mają monopol na to połączenie. Lot trwa 4,5 godziny, to sporo. Warto dokładnie wybrać sobie miejsce w samolocie, żebyśmy wytrzymali podróż. Przez to, że mają monopol, ceny mogą zaskakiwać. W zależności od pory roku wahają się od 600 PLN do nawet 1800 PLN – jak na „tanią linię” to dość sporo. Innym rozwiązaniem jest lot do Londynu, a stamtąd już mamy w czym wybierać – lotów i przewoźników jest kilku, a ceny są zdecydowanie korzystniejsze.

Lecimy do Reykjavik City Airport, na największe krajowe lotnisko Islandii, które mieści się w Keflaviku na obrzeżach miasta Reykjavík, na południe od ścisłego centrum, w zasięgu dalekiego spaceru – jak cała reszta miasta. Lotnisko, co ciekawe, obsługuje także ruch rejsowy na Grenlandię i Wyspy Owcze.

Istnieje też możliwość przypłynięcia promem, jednak trzeba liczyć się z tym, że rejs będzie trwał pełne trzy dni i trzy noce. Promy wypływają z Danii. Samochód z czterema osobami to koszt około 1000 euro, co może się wydawać dość atrakcyjną koncepcją podróżniczą, jak macie dużo czasu wolnego – podróż w dwie strony to jednak prawie cały tydzień. Przez cztery dni pobytu na Islandii widziałem tylko dwa pojazdy na innych rejestracjach niż islandzkie. Były to podróżujące razem motocykle z Niemiec.

Islandia w pigułce

Islandia ma 103 000 km2. Jest trzy razy mniejsza od Polski, jednocześnie żyje tu tylko 370 000 ludzi, z czego 180 000 w stolicy, Reykjaviku. Największą mniejszością na Islandii są… Polacy. Jest nas tu około 7%. Widać nas wszędzie. Kasy w sklepach, napisy na kosmetykach w hotelach są po polsku. Od tego roku Polacy mieszkający minimum trzy lata na Islandii mogą głosować, akurat jak byliśmy na miejscu, odbywały się wybory samorządowe i możecie sobie wyobrazić, że nasza mniejszość jest języczkiem u wagi…

Na Islandii jest ponad 10 000 wodospadów. Jest to jedyne znane mi miejsce na świecie, gdzie można być właścicielem rzeki, wodospadu lub góry. Tylko 2% powierzchni wyspy to lasy, ale też nie do końca takie, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. Ze względu na pogodę, która jest bardzo surowa, niewiele roślin, a tym bardziej drzew, jest w stanie tutaj rosnąć. Idealne miejsce dla alergików i astmatyków – ja przez cały pobyt zapomniałem o tym, co oznacza inhalator. Na Islandii nie ma też w zasadzie żadnych insektów. Samochody jeżdżą bez muszek i komarów na szybie i lakierze, bo ich zwyczajnie tutaj nie ma.

Czy wspominałem Wam już o tym, że na Islandii jest 130 wulkanów, w większości nadal czynnych? Wybuch wulkanu Laka w 1784 roku spowodował śmierć 6 mln ludzi na całym świecie.

Zaskoczyło mnie też to, że na Islandii mogą być konie tylko rodzimej rasy. Jeździectwo jest bardzo popularne. Są nawet, obok tras rowerowych, trasy konne w samym Reykjaviku. Jak koń wyjedzie z Islandii np. na wystawę, to już nie może wrócić, bo może przywieźć nieobecne na wyspie choroby lub… niechcianą ciążę z inną rasą. Na Islandii jest cztery razy tyle owiec, co ludzi. Jagnięcina, obok ryb, jest podstawą diety Islandczyków. Muszę powiedzieć, że jest pyszna. Ryby zresztą też.

Islandia jest najbardziej ateistycznym krajem w Europie. To oficjalne dane. Jednak z drugiej strony Islandczycy nadal wierzą w… elfy, trolle, krasnoludki i często, jak mają jakiś problem, to modlą się do wodospadów. Przedziwne, biorąc pod uwagę, że mamy XXI wiek. Jest nawet oficjalna funkcja elfologa – specjalisty, który ocenia, czy np. dany głaz leżący na trasie budowy nowej drogi może być wysadzony, czy musi zostać tam, gdzie jest lub być przeniesiony, bo mogą w nim mieszkać elfy. Mówię serio.

Pogoda – byliśmy na początku maja. Zaczynają się dni polarne, czyli jest dość jasno jeszcze o północy, ciemniej robi się około 2:00 w nocy, choć nawet wtedy nie jest zupełnie ciemno. Z drugiej strony noc polarna to mocno dołujące przeżycie, nawet dla rdzennych Islandczyków – jasno jest dosłownie przez 3–4 godziny dziennie. W maju pogoda jest czystą ruletką. Budzimy się, jest słońce i około 12–14°C, by za chwilę zaczęło padać. Deszcz zamienia się w ulewę, która za chwilę jest silnym opadem śniegu z temperaturą poniżej zera. Mija godzina i znów mamy kilkanaście stopni, a cały śnieg topnieje. Wieje bardzo mocno.

Język islandzki w niezmienionej formie istnieje od ponad 1000 lat. Dzięki temu każdy Islandczyk może jak zwykłą książkę czytać starożytne sagi.

Najpopularniejszym batonem na Islandii jest… nasz rodzimy Prince Polo. Jest wszędzie i był, zanim Polacy zaczęli tłumnie przyjeżdżać na wyspę.

Ceny i koszty życia

Po bankructwie Islandii nie ma już śladu. To teraz bogaty kraj z bardzo wysokimi podatkami i cenami, choć są wyjątki.

Podstawą PKB jest rybołówstwo i turystyka. Bardzo mocno zwyżkującą gałęzią gospodarki jest branża filmowa. Nawet nie wiecie, ile blockbusterów kinowych było kręconych właśnie tutaj – oczywiście większość filmów SF, James Bond itd.

Koszt benzyny w tej chwili to około 10,5 PLN/litr. Z drugiej strony mieszkanie 80 m2 w Reykjaviku to koszt w przeliczeniu około 1,5 mln PLN, co już tak nie razi, jak patrzymy na ceny mieszkań w dużych miastach w Polsce. Teoretycznie ziemię bardzo trudno kupić obcokrajowcom, jednak zainteresowani coraz częściej znajdują sposoby. Niedawno jakiś Niemiec kupił za kilkanaście milionów euro piękną górę przy samym brzegu czarnej plaży. Obecnie do sprzedania jest np. kanion Fjadragfjufur – 350 ha za 350 mln koron islandzkich, czyli ok. 11,7 mln PLN. Cena ciekawa, biorąc pod uwagę jego przepiękny wygląd.

Zasiłek dla bezrobotnych to w tej chwili w przeliczeniu 1800 Euro. Ale w jego ramach ma się też np. darmową siłownię, kina i jeszcze sporo innych profitów. Co ciekawe, niewiele osób z niego korzysta, bo praktycznie wszyscy pracują.

Co jest tanie? Prąd i woda. To są media, które Islandczyków praktycznie nic nie kosztują. Energia jest w 100% z odnawialnych źródeł – głównie elektronie wodne, ale też geotermiczne. Geotermia też jest podstawą ogrzewania w domach. Co krok są rzeki, w większości mające swój początek w lodowcach, zatem woda jest krystalicznie czysta.

Bezpieczeństwo

Wiecie, że do 1989 roku alkohol na Islandii był zabroniony? Mimo to Islandczycy byli jednym z najbardziej pijących narodów. Pili w domu samogon. Stwarzało to bardzo dużo problemów, jednak rząd zdecydował się na reformy i teraz nastąpił zwrot o 180°. Alkohol wcale nie jest już tu tak bardzo popularny. Można go kupić tylko w państwowych specjalnych sklepach czynnych do godziny 17:00. Jedynie w tych sklepach można również kupić papierosy.

W tym roku od stycznia do maja w wypadkach zginęły tylko dwie osoby i obie były turystami. Islandczycy bardzo przestrzegają przepisów drogowych. Nikt się nie spieszy, wszyscy jeżdżą tyle, ile można. Za niezapięcie pasów mandat wynosi w przeliczeniu 250 euro, dlatego nawet w autokarach wszyscy jeżdżą zapięci.

Miejsc w więzieniach jest bardzo mało, dlatego jak ktoś jest skazany, to czeka u siebie w domu na miejsce w zakładzie. Z tego, co mi wiadomo, nie ma i tak zbyt wielu przestępstw, wbrew temu, co można sądzić, przeglądając ofertę Netfliksa.

Co zobaczyć, jak ma się tylko cztery dni na Islandii

Nasz grafik był bardzo napięty. Nie mieliśmy w zasadzie chwili wytchnienia. Cztery dni na Islandii to jest bardzo mało. W tym czasie udało nam się zobaczyć Reykjavik oraz południe wyspy.

Samolot z Warszawy przylatuje około północy, zatem tego dnia już nic nie zobaczyliśmy, tym bardziej że w tygodniu sklepy i restauracje są wcześnie zamykane.

Rano od razu wyruszyliśmy na południe. Zobaczyliśmy pierwszy wodospad – Seljandasfoss. A że wodospady, jak wspominałem, są co krok, to praktycznie od razu zobaczyliśmy kolejny – Skogafoss oraz mniejszy, ukryty w wąwozie Kvernufoss. Każdy wodospad to cud natury. Do większości można wejść, tzn. podejść od tyłu, za wodę. Szum wody i czystość powietrza oszałamiają.

Kolejnym punktem była czarna, wulkaniczna plaża Rejnisfjara i klify Dyrholey, które znajdują się przy niej. Plaża jest znana m.in. z tego, że znajduje się na niej wrak samolotu DC-3, przy którym absolutnie wszyscy robią sobie zdjęcia. My ten punkt odpuściliśmy. Dużo lepszym przeżyciem było spotkanie oko w oko z maskonurem, którego spotkaliśmy w grocie pod klifem na plaży.

Maskonur, jeden z symboli Islandii, to piękny ptaszek, który praktycznie nie boi się ludzi – na Islandii nie ma też żadnych wrogów… poza człowiekiem. Islandczycy w czasach głodu jedli maskonury, podobno smakują jak kurczaki.

Naszą bazą wypadową przez dwa dni był Vik – najdalej na południe wysunięte miasteczko na Islandii. Znane z malowniczo umiejscowionego kościółka oraz charakterystycznych skał wystających z morza.

To idealna miejscówka, bo jest wygodny hotel i w zasięgu kilkudziesięciu kilometrów znajduje się sporo atrakcji, które koniecznie trzeba zobaczyć, tym bardziej, jak ma się ograniczony czas.

Z Vik wyruszyliśmy zobaczyć malowniczy kanion Fjadrargljufur oraz lodowiec Vatnajökull. Wejście na lodowiec uzmysławia nam, jak szybko postępuje globalne ocieplenie.

Jeszcze 10 lat temu wszystko to, co teraz było w okolicy zielone i jezioro, które musieliśmy okrążyć, znajdowały się pod lodowcem. Warto to zobaczyć, aby zrozumieć.

Obowiązkowym miejscem jest lodowa laguna Jökulsárlón, nazywana też diamentową. Pływające fragmenty lodowca mieniące się w słońcu wyglądają zjawiskowo.

Widzieliście serial „Ketla”? Polecam. Ketlę – wulkan – pojechaliśmy zobaczyć w jednym celu, żeby wejść do lodowej jaskini.

O tej porze roku nie ma dostępnych zbyt wielu jaskiń do zwiedzania. Większość z nich jest pod wodą lub wręcz roztopionych. Ketla robi piorunujące wrażenie. Po pierwsze wszędzie jest czarno, choć dookoła jest lodowiec. To pył wulkaniczny.

Na Ketlę można dostać się tylko specjalnymi samochodami na dużych kołach. Są to w zasadzie monster trucki. Tylko dzięki takiemu specjalnemu ogumieniu można przejechać po kamieniach i skałach, które leżą na drodze. Zwykłym 4 × 4 czy tym bardziej SUV-em nie damy rady.

W ogóle najciekawsze widoki i atrakcje znajdziemy w interiorze, czyli na środku wyspy. O ile jest szosa, w zasadzie autostrada, dookoła Islandii, to przez środek nie ma utwardzonych dróg.

Będąc na miejscu, warto też skorzystać z jeszcze jednej atrakcji – wyprawy skuterami śnieżnymi po lodowcu Langjökull. Widoki i wrażenia są niesamowite. Człowiek czuje się jak na Antarktydzie. Wszędzie jest biało. To drugi co do wielkości lodowiec na Islandii – o powierzchni 932 km2. Choć nie jest to tania atrakcja, to wrażenia są genialne.

Zaraz obok Langjökull znajduje się Geysir. Park gejzerów, które swoją nazwę zawdzięczają lokalizacji. Widok bardziej spektakularny jest w telewizji, ale jak już jest się na Islandii, to punkt obowiązkowy.

Po drodze do Reykjaviku koniecznie warto odwiedzić farmę pomidorów w Reykholt. Tutaj pomiędzy krzakami znajduje się jedna z najlepszych restauracji na Islandii. Specjalizuje się oczywiście w daniach z pomidorów. Zupa pomidorowa jest genialna. Na miejscu wypiekany chleb również. W ogóle na Islandii jest pyszny chleb, często pieczony przy użyciu geotermii albo wręcz lawy z wulkanów. Ale, wracając do Reykholt, to jest tutaj dostępny nawet specjalny rodzaj piwa z dodatkiem pomidorów. Farma jest gigantyczna. Ma ponad 30 tysięcy krzaków. Odpowiada za 40% rynku pomidorów na Islandii. Produkcja jest tak dopracowana, że rano zebrane pomidory wieczorem są w sklepach na całej wyspie. Do obsługi tego wszystkiego zatrudnionych jest… 20 pracowników. Pomidory produkowane są 365 dni w roku, to oczywiście uprawy szklarniowe. Jak się dowiedziałem od osoby, która mnie oprowadzała, farma zużywa tyle prądu co 6-tysięczne miasto. Szok. Gdyby nie to, że prąd, woda i ciepło jest, jak wspominałem, praktycznie za darmo, to oczywiście taka produkcja byłaby kompletnie nieopłacalna. Pomidory były wyśmienite, tym bardziej że przez brak insektów i chorób nie są nawet pryskane. Kosmos.

Ostatnim punktem na naszej trasie był Reykjavik. To, jak już pisałem, największe miasto na Islandii. Po trzech dniach poza cywilizacją można dostać agorafobii. Korki, dużo ludzi. Niby zwykłe miasto europejskie. Zabudowa w większości niska.

Malownicze, kolorowe domki, raczej nieduże. W ogóle w Reykjaviku jest, z tego, co słyszałem, spory problem z mieszkaniami. Znajduje się tu wiele pubów, kawiarni i drink barów. Restauracje wyborne, nietanie. W Reykjaviku popularne jest chodzenie od baru do baru, gdzie imprezy ciągną się do białego rana, tym bardziej, gdy jest dzień polarny.

Co przywieźć z Islandii?

Rozmawiałem z kilkoma osobami na ten temat. Tam, gdzie podróżuję, zazwyczaj najbardziej interesuje mnie kuchnia. Tutaj bardzo popularna jako prezent jest specjalna czarna sól lawowa. Bardzo zdrowa i smaczna. Islandia produkuje, o dziwo, również dużo czekolady. Rodzajów i smaków jest mnóstwo. Ciekawą opcją jest też suszona ryba.

Dobrym prezentem będą też kosmetyki, oczywiście z lawą lub algami. No i klasyczne swetry z wełny owczej.

Warto?

Absolutnie tak!!! Nawet jak mamy niewiele czasu, to warto tu przylecieć i poczuć choć trochę ten klimat. Optymalnym czasem są dwa lub nawet trzy tygodnie. Zimą polujemy na zorze polarne. Latem zapuszczamy się w interior. Tanio nie będzie, ale Disneyland dla oka i aparatu murowany. Trzeba tylko pamiętać, że na upały nie ma co liczyć, a pogoda zmieniać będzie się jak w kalejdoskopie. Czy czegoś żałuję? Chyba tylko tego, że nie było czasu zaliczyć kąpieli w gorących źródłach. Ale to już następnym razem.

Dominik Łada

MacUser od 2001 roku, rowery, fotografia i dobra kuchnia. Redaktor naczelny iMagazine - @dominiklada

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .