Czy da się wrócić z MacBooka Pro 14” z Apple Silicon na MacBooka Pro 13” z Intelem?
Uwielbiałem swojego MacBooka Pro 13” late 2016. Lekki design, sensowny ekran, „szybki” procesor, który nie uruchamia zbyt często wentylatorów. Przygotowałem go nawet do sprzedaży, ale nigdy do niej nie trafił.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 2/2023
To tani komputer
MacBook Pro 14” w mojej konfiguracji był pioruńsko drogi, zanim Apple podniosło ceny. Dzisiaj kosztuje już absurdalne pieniądze. Moja 13-tka, w porównaniu, jest supertania. Używane dzisiaj chodzą w rejonie 2500–4000 PLN, a nowe kosztowały w rejonie 7000–9000 PLN, zależnie od konfiguracji. Sam chyba zapłaciłem dokładnie 7600 ze zniżką, a mam 16 GB RAM, 256 GB pamięci flash oraz Intela i5. Jeśli chciałbym dzisiaj coś podobnego kupić, ale nowego, to mam do wyboru trzy opcje – MacBooka Pro 13” z TouchBarem i Apple M2, MacBooka Air z Apple M2 lub MacBooka Air z M1. Ten pierwszy to prawie dokładnie taka sama konstrukcja jak mój komputer, ale ma TouchBara (którego nienawidzę) oraz… starą technologię, pomijając procesor. Gdybyśmy mówili o rejonie 6000 PLN, to uważałbym to za sensowną opcję, ale mówimy o prawie 9000 PLN, a to zdecydowanie za dużo za konstrukcję sprzed sześciu lat. Analogicznie podchodzę do MacBooka Air z M1, który również jest poprzedniej generacji. Fakt, że M1 to świetny SoC i cena jest atrakcyjniejsza, bo kosztuje 6999 PLN w wersji z 16 GB RAM i 256 GB SSD, ale to nadal bardzo dużo. Na polu bitwy zatem zostaje MacBook Air z M2, który ma nowy 13,6-calowy ekran, nową konstrukcję i w bazie z 16 GB RAM kosztuje 8199 PLN. Nadal bardzo drogo, ale pomimo problemów z thermal throttlingiem M2-ki pod obciążeniem, to świetna maszyna.
Jak widać, trudno dzisiaj kupić nowego Maca, który nadawałby się jako drugi komputer, w moim przypadku jako maszyna do pisania w podróży, kiedy nie chcę zabierać ze sobą MacBooka Pro 14”. A dlaczego nie chcę? Bo jeżdżąc polską koleją, obawiam się o to, czy z nim dojadę do celu. Nie znalazłem też ubezpieczenia, które obejmuje kradzież przenośnych komputerów, jeśli jesteśmy poza miejscem zamieszkania, hotelem czy podobnym niepublicznym miejscem. Niestety, iPad z klawiaturą i trackpadem nadal nie zastępuje mi wszystkich możliwości dostępnych w macOS.
Klawiatura
Pierwszym problemem MacBooka Pro 13” late 2016 i kolejnych trzech wydań jest ich klawiatura, która lubiła przestać działać, klawiszom czasami zdarzało się odpaść, a okruszki czy pył blokowały ruch klawiszy. Czasami też wstawiały niektóre znaki dwukrotnie. To był okropny okres, po którym na szczęście otrzymaliśmy genialnego MacBooka Pro 14” z M1 Pro/Max, ale w międzyczasie mój egzemplarz 13-tki załapał się na chyba trzy wymiany klawiatury ze względu na akcję serwisową Apple’a. W moim przypadku niektóre klawisze po naciśnięciu wstawiały znaki dwukrotnie. Wymiana tego podzespołu zajmuje kilka godzin, jeśli technik akurat ma czas i wiąże się z wymianą baterii oraz głośników, które są częścią top-case’u. Stara zostaje więc dolna część obudowy, górna pokrywa i ekran. Ostatnią taką operację miałem przeprowadzaną w 2018 lub 2019 roku i wtedy też wymieniono mi ekran ze względu na mikroryski na nim, o których istnieniu nawet niespecjalnie wiedziałem. Ta ostatnia operacja, w której otrzymałem kolejny raz poprawioną technologicznie klawiaturę, całkowicie rozwiązała problemy z nią związane. Dodatkowo oznacza ona, że oryginalna została już tylko dolna aluminiowa pokrywa oraz płyta główna – reszta komputera ma tylko trzy lata.
Sama klawiatura nadal ma ten sam bardzo krótki skok, który tak mocno podzielił użytkowników. Pisze mi się na niej dobrze, ale dłuższe, wielogodzinne sesje, powodują szybsze zmęczenie palców niż na nowej klawiaturze w MBP 14” czy tych starszych. Nie miałem jednak problemów z powrotem do niej, poza tymi cholernymi strzałkami, gdzie lewa i prawa mają pełną wysokość. Zdecydowanie preferuję układ, do którego Apple wróciło w nowych MacBookach, czyli do odwróconej litery T.
Ekran
Jak się okazuje, człowiek szybko się do nowego i dobrego przyzwyczaja. Różnica pomiędzy mini LED-em w modelu 14-calowym a tradycyjnym LCD w przypadku modelu 13-calowego przy pracy biurowej nie jest gigantyczna, ale rozmiar ekranu oraz dodatkowe piksele w pionie, które umożliwiają ciągłe widzenie paska menu, to świetna sprawa. No i ramki w 13-tce są gigantyczne. Niby niewielka różnica, ale w praktyce i na co dzień bardzo ważna, zdecydowanie ułatwiająca pracę na ograniczonej przestrzeni.
Najbardziej bolesny jest jednak powrót do 60 Hz ze 120 Hz w 14-tce (ProMotion).
Bateria
No i tutaj nie ma niestety czego porównywać. Tak, MacBook Pro 13” z Intelem wytrzyma mi pełny dzień „pracy”, ale nie mylmy tego z pełnym dniem. Raczej mówię też tutaj głównie o pisaniu, przygotowaniu zdjęć (kompresja, itp.) i podobnej biurowej pracy. Dla porównania czasami rano siadam przy MBP 14 z M1 Pro i po paru godzinach lekkiej pracy mam ponad 90% na liczniku. Na wyjazdy 2–3 dniowe nie muszę nawet ładowarki zabierać…
CPU/GPU
Tutaj też nie ma porównania. Oba MacBooki Pro obecnie pracują pod kontrolą macOS Monterey 12.6.2 i różnica jest kolosalna nawet przy najprostszych czynnościach. Częściowo wpływ ma to na 60 Hz ekran, który powoduje, że animacje wydają się mniej płynne. Co ciekawe, nie ma szarpania czy utraty klatek – po prostu 60 Hz to nie jest 120 Hz… A dzisiaj mamy już przecież monitory 500 Hz. Poza wrażeniem, widać to przy niektórych aplikacjach czy stronach internetowych. Discord, dla przykładu, to aplikacja Electron, która nie jest specjalnie lekka i na Intelu to czuć. Nie działa płynnie, nawet otwarta w Safari i w pasku często pojawia się informacja, że „ta zakładka zużywa dużą ilość energii”. 1Password 7 dla kontrastu, jako natywna aplikacja, działa piorunująco szybko, co mnie wręcz zaskoczyło. Wszystkie inne operacje, jak np. tworzenie wielomegabajtowych zipów do wydania czy wspomniana kompresja zdjęć nie są natychmiastowe, więc wszystko trwa ciut dłużej. Przynajmniej jest czas na napicie się kawy podczas oczekiwania na zakończenie kolejnej operacji…
Zostawiać czy sprzedawać?
Szczerze, to nie wiem. Z jednej strony nie kupię nawet porządnego iPada Pro za te 3000 PLN, ale z drugiej strony – „mieć trzy tysiące i nie mieć trzech tysięcy, to razem sześć tysięcy”, parafrazując Esterada Thyssena w rozmowie z Dijkstrą w „Wieży Jaskółki” A. Sapkowskiego. Realnie będę miał bardzo wysokiej jakości maszynę do pisania, której nic nie dolega, której pełną historię znam i wiem, że nie miała „delikatnie przerysowanego boku”. No i gdyby (odpukać) najgorsze się stało, to strata będzie zdecydowanie mniej bolesna.
Chyba więc zostanie…