Nissan Ariya Pole to Pole – niesamowita wyprawa od bieguna do bieguna właśnie ruszyła
Chris i Julia Ramsey, para brytyjskich podróżników, wsiadła do specjalnie przygotowanego modelu Nissan Ariya i ruszyli na wyprawę „od bieguna do bieguna”. Po co organizować takie wyprawy? Czy chodzi o promocję japońskiej marki? To oczywiście też, ale ja chcę zwrócić Waszą uwagę na coś innego.
O specjalnie dostosowanym do ekstremalnej wyprawy Nissanie Ariya już Wam wspomninałem we wcześniejszym motopodsumowaniu. Zapewne dla wielu z Was taka wyprawa nie ma najmniejszego sensu. Jednak oprócz pokazania, że da się elektrycznym samochodem pokonać nie tylko długie, ale i ekstremalnie trudne trasy, wyprawa ma szansę pokazać coś innego: niezależność energetyczną samochodów elektrycznych, oczywiście pod warunkiem odpowiedniego wyposażenia.
Ekspedycja „Od bieguna do bieguna” ruszyła. Po przeprowadzeniu kompleksowej oceny bezpieczeństwa, zespół wyruszył z północnego bieguna magnetycznego, przy czym wybrano jego lokalizację notowaną w 1823 roku (Współrzędne geograficzne położenia magnetycznego bieguna północnego w 1823 roku: N70 38′ 37.820″, W98 28′ 0.541). Wyprawa zakłada przejazd w kierunku południowym i pokonanie 27 000 km przez Amerykę Północną, Środkową i Południową, a jej ostatecznym celem jest dotarcie w grudniu do najbardziej odległego miejsca na Ziemi, czyli antarktycznego bieguna południowego.
Do tej pory żaden pojazd nie przejechał trasy między biegunami naszego globu, a zespół wyprawy „Od bieguna do bieguna” podejmuje to wyzwanie w samochodzie w 100% elektrycznym. Nonsens? Wręcz przeciwnie, podjęcie takiego wyzwania samochodem spalinowym byłoby znacznie trudniejsze. Za chwilę wyjaśnię dlaczego.
Nissan Ariya, którym porusza się ekspedycja to pojazd, który został poddany pewwnym modyfikacjom, aby mógł poradzić sobie w ekstremalnie trudnym terenie. Istotną zmianą jest podniesienie zawieszenia i poszerzenie nadkoli tak, aby mogły pomieścić ogromne 39-calowe koła. Taki niecodzienny rozmiar ma zapewnić, że samochód skutecznie będzie się poruszać po głębokim śniegu i morskim lodzie. Natomiast akumulator i napęd wyprawowego crossovera nie zostały zmienione – pozostawiono rozwiązania standardowe. To samo dotyczy układu e-4ORCE, o którym już również wam opowiadałem na łamach najnowszego, kwietniowego wydania iMagazine.
Jakim cudem ta wyprawa ma się udać? Trudno oczekiwać, by na ekstremalnie odległych od jakichkolwiek ludzkich skupisk szlakach podbiegunowych odpowiednio często rozmieszczono ładowarki aut elektrycznych. Problem ten rozwiązano w sposób, który dla samochodu spalinowego byłby poza zasięgiem w skali jednej niedużej ekspedycji.
Otóż podczas przejazdu przez odległe regiony polarne, para podróżników będzie holować za samochodem innowacyjną jednostkę do generowania energii ze źródeł odnawialnych. Składa się ona z wysuwanej turbiny wiatrowej i składanych paneli słonecznych. Prototypowy układ wykorzysta silne wiatry i długie godziny światła dziennego, aby doładowywać akumulator trakcyjny wyprawowego pojazdu. Sami podróżnicy w tym czasie będą mogli odpoczywać. Oczywiście ładowanie w ten sposób będzie trwało, ale czas ma mniejsze znaczenie niż sam fakt dotarcia do celu i pokonania tej wymagającej drogi.
Przyjmuje się, że w optymalnych warunkach do powierzchni naszej planety dociera promieniowanie słoneczne o mocy 1000 W na metr kwadratowy. Wartość ta jest mniejsza od tzw. stałej słonecznej, wynoszącej 1367 W/m2, ale pamiętajmy, że stała słoneczna to średnia ilość energii promieniowania padającego na płaszczyznę prostopadłą do kierunku promieniowania, odległą od źródła (Słońca) o 1 j.a. (jednostkę astronomiczną). Podpowiem tylko, że 1 j.a. to średnia odległość Ziemi od Słońca. Energia docierająca do powierzchni jest mniejsza, bo promieniowanie musi przebić się przez atmosferę.
Ponadto droga promieniowania w rejonach podbiegunowych jest dłuższa, bo Słońce (latem) jest nisko nad horyzontem, w efekcie realna wartość energetyczna promieniowania padającego na rozłożone przez podróżników panele jest niższa. Jest jednak pewien bonus. W rejonach podbiegunowych latem Słońce nie zachodzi. Dodajmy jeszcze do tego ograniczoną sprawność paneli fotowoltaicznych. W przypadku tych lepszych, monokrystalicznych, przekracza 20%. Oznacza to, że ok. 20% energii promieniowania dostarczonej do powierzchni paneli może być przekształconych w energię elektryczną. Cóż, nie jest to wiele, ale jest.
Pamiętajmy, że podróżnicy oprócz paneli dysponują również składaną turbiną wiatrową. I o ile Słońce nie dostarcza szczególnie dużych energii w regionach polarnych, to z wiatrem jest inaczej. Każdy uczestnik jakiejkolwiek wyprawy polarnej może potwierdzić, że powyżej koła podbiegunowego potrafi wiać. I to mocno.
W przypadku wypraw polarnych opierających się na pojazdach spalinowych, logistyka wymaga dbałości o paliwo. W przypadku samochodu elektrycznego nie trzeba holować za sobą cysterny, czy opierać się np. na lotniczych dostawach paliwa. Wiatr wieje zasadniczo wszędzie, Słońce też jest dość regularnym źródłem energii dla całej naszej planety. Zespół ma nadzieję, że innowacyjny układ doładowywania akumulatora stanie się inspiracją do przejścia na samochody elektryczne w kolejnych ekspedycjach polarnych.
Jestem strasznie ciekaw, jak pójdzie Ramseyom i ekipie Nissana. Cała ekspedycja jest też swego rodzaju eksperymentem, który pokaże czy użycie przenośnych OZE ma sens i czy tego typu ekspedycje są wykonalne. Oczywiście absolutnie nie widzę sensu stosowania takich rozwiązań w codziennych zastosowaniach dla aut elektrycznych na terenach zurbanizowanych. Tutaj sprawę załatwia infrastruktura. Niemniej wciąż wiele rejonów naszej planety jest dzikich i trudno dostępnych. Do tej pory żyliśmy w epoce energii wydobywanej lokalnie (ropa naftowa, węgiel i inne kopaliny), a zużywanej globalnie. Czas na zmianę paradygmatu i przejście na energię dostępną globalnie, ale wykorzystywaną lokalnie. Trzymam kciuki za sukces wyprawy, której konsekwencje mogą być znacznie głębsze, niż sam fakt dokonania takiego przejazdu samochodem elektrycznym. Wy też możecie sobie dodać profil Chrisa Ramseya do obserwowanych na Twitterze.