Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych vs Google
Departament Sprawiedliwości USA wytoczył proces firmie Google. Choć to dopiero początek prawniczych zmagań naprawdę dużego kalibru, pierwsze dni procesu, już na światło dzienne wychodzą szczegóły dotyczące współpracy pomiędzy technologicznymi gigantami.
W mowie wstępnej amerykańscy urzędnicy wyjaśniali, że sprawa dotyczy „przyszłości internetu”. Cały proces jest inspirowany m.in. przez konkurencję Google, która uważa, że rzekomo pozaprawne kroki, które podejmował lider wśród wyszukiwarek, pozwoliły mu ugruntować swoją pozycję na rynku.
Pierwsze dni procesu odsłaniają pierwsze szczegóły współpracy między poszczególnymi gigantami technologicznymi. Zasady niekoniecznie były partnerskie. W tle sprawy są dane użytkowników, które pozwalają ulepszać narzędzia i budować monopol, a które “oddajemy” w zamian za darmowe korzystanie z nich. To największa od 20 lat sprawa antymonopolowa z inicjatywy amerykańskiej administracji wymierzona przeciwko branży BigTech. Firmie Google może grozić nawet podział, a to może oznaczać internetową rewolucję.
O co właściwie chodzi? W skrócie – Departament Sprawiedliwości zarzuca Google, że wykorzystywał nawet 90-procentowy udział swojej wyszukiwarki na rynku do nielegalnego ograniczania konkurencji. Nie tylko na rynku samych wyszukiwarek, ale też reklamy, która pozycjonowana jest przy wynikach wyszukiwania. Działalność oprogramowania ułatwiającego przeszukiwanie internetu zapewniło Google w 2022 roku ponad połowę z 283 miliardów dolarów przychodów i 76 miliardów dolarów dochodu jej spółki-matki, czyli Alphabet. Kapitalizacji rynkowa firmy przekracza 1,7 biliona dolarów.
Google o szczegółach handlowych jednak nie chce mówić. Prokuratorzy chcą np. szczegółowo zbadać cenniki dotyczące reklam w wyszukiwarce, ale firma zasłania się tajemnicą i zgodzi się na rozmowę o tym tylko na zamkniętym posiedzeniu. Z kolei Departament Sprawiedliwości oponuje, bo zdaniem urzędników ta wiedza jest zgodna z interesem publicznym, ponieważ stanowi sedno sprawy. Póki co amerykański są przychyla się do stanowiska Google, wypraszając z sali dziennikarzy i obserwatorów procesu.
W ciągu najbliższych dziesięciu tygodni Departament Sprawiedliwości i grupa stanowych prokuratorów generalnych będą argumentować przed sądem w Waszyngtonie, że Google bezprawnie nadużył swojej pozycji monopolistycznej. W skardze przygotowanej przez amerykańskich urzędników czytamy m.in., że Google płaci co roku miliardy dolarów dystrybutorom i producentom popularnych urządzeń, takich jak Apple (tu chodzi nawet o 15 miliardów rocznej opłaty), LG, Motorola i Samsung, aby zapewnić swojej wyszukiwarce status domyślny.
Z pierwszych przesłuchań wyłania się obraz współpracy pomiędzy gigantami. Niekoniecznie na zasadach partnerskich. Google już od 2001 roku miał wpisywać w umowy z producentami telefonów, że to ich wyszukiwarka będzie tą domyślną. W zamian oferując część dochodów z reklam. Wraz ze wzrostem popularności wyszukiwarki rozmowy z Google o zmianie umów i dopuszczenie innych produktów miało spotykać się z wyraźną niechęcią wyszukiwarkowego potentata. Doświadczyć miał tego choćby Apple. W jednym z maili między firmami w 2007 roku miały paść dość jednoznaczne stwierdzenia, że Google nie życzy sobie zmian i dodania możliwości prostego wyboru innej domyślnej wyszukiwarki. Apple miał nie wracać później już do tematu i zadowolić się dotychczasowymi zapisami umowy. Dziś firma z charakterystycznym jabłkiem w logo nie chce komentować sprawy.
W rozpoczynającym się kolejnym tygodniu procesu Apple nie będzie mogło jednak całkowicie milczeć. Przed sąd został wezwany Eddy Cue, wiceprezes Apple ds. usług. Co powie? Eksperci są raczej zgodni i przewidują, że zastosuje taktykę przekonywania, że Google jest domyślną wyszukiwarką Apple, ponieważ jest najlepszą opcją dla użytkowników.
Google miało również dość kategorycznie zareagować na sytuacje, gdy inny producent smartfonów – Samsung – dopuścił inne wyszukiwarki do swojego oprogramowania. Firma z Korei Pd. wycofała zmiany po interwencji amerykańskiego „partnera”, a dziś również nie chce zabierać oficjalnego stanowiska.
Warto też dodać, że Departament Sprawiedliwości już pod wodzą administracji Johna Bidena, wniósł w styczniu drugą sprawę antymonopolową przeciwko Google, koncentrując się na jego dominacji na rynku technologii reklamowych. Czy jednak konkurencja tego technologicznego giganta może już zacierać ręce?
– Jest to ruch skierowany nie tylko przeciwko pojedynczej firmie, ale całemu sektorowi nowych technologii i ma charakter międzynarodowy. Obawy organów antymonopolowych są szerokie i dotyczą m.in. tego, czy ugruntowana dominacja rynkowa obecnych gigantów będzie potencjalnie tłumiła innowacje w futurystycznych dziedzinach jak np. sztuczna inteligencja. BigTechy niemal zawsze kontrują takie stwierdzenia stwierdzeniami, że internet jest otwarty i podlega samoregulacji – komentuje Marcin Stypuła, właściciel i prezes Semcore.pl. To agencja zajmująca się wsparciem firm w cyfrowym marketingu i pozycjonowaniu stron internetowych.
I dodaje:
– Siłą Google nie jest bowiem to, że stworzył jakąś kosmiczną technologię. Podobne lub nawet lepsze rozwiązania mają inni. Google jest jednak “strażnikiem bramy” jak mówią o tym regulatorzy. Wrót dla biznesu, który chciałby poszerzać swoją działalność poprzez reklamy oraz dla użytkowników, którzy chcą doświadczać cyfrowych zdobyczy nie tylko poprzez wyszukiwarkę. Przyjmuje się, bowiem że Google w jakiś sposób kontroluje nawet 80% wszystkich aplikacji. Siłą tej firmy jest to, że ma unikalny dostęp do danych i na tej podstawie ulepsza swoje produkty, jeszcze bardziej wiążąc z nią użytkowników – diagnozuje Marcin Stypuła z Semcore.pl.
Sprawa ta łączy się z działaniami administracji Bidena mającymi na celu ograniczenie uprawnień Big Techu. Dla przykładu – Federalna Komisja Handlu złożyła pozew antymonopolowy przeciwko Meta (dawn. Facebook) i pozwała Amazon za rzekome oszukanie milionów klientów w celu zarejestrowania się w Prime. Starała się też blokować duże firmy technologiczne, takie jak Microsoft, przed przejęciami, które mogłyby uczynić je większymi i silniejszymi.
Jeśli mamy wątpliwości co do znaczenia tego procesu, to w swojej mowie wstępnej Kenneth Dintzer, reprezentujący Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych, rozwiał je mówiąc, że sprawa dotyczy „przyszłości internetu”.
Z drugiej strony proces rozpoczyna się dwa lata po tym, jak amerykański sąd okręgowy stwierdził, że Apple może chronić swój system iOS i dwa miesiące po tym, jak Microsoft wygrał sprawę zezwalającą mu na zakup Activision Blizzard – co umożliwia szybką konsolidację branży gier. W obu bitwach firmy przekonały sędziego, że nie próbowały zmonopolizować rynku – podejmowały decyzje, które pomagały także konsumentom.
Również Google zdaje sobie sprawę z tego, że pozew nie dotyczy tylko wyszukiwarek czy reklam. Firma mająca siedzibę w Mountain View zaznacza, że nie da się oddzielić od siebie poszczególnych biznesów: jej wyszukiwarka jest obecnie głęboko zintegrowana z najbardziej futurystycznymi obszarami badawczymi, w tym z technologią generatywnej sztucznej inteligencji, która konkuruje z ChatGPT i funkcją rozpoznawania obrazów Google Lens.
– Google będzie argumentować, że jego wyjątkowy status wynika z tego, że użytkownicy wolą jego usługi i że napędzają one innowacje, a nie je tłumią. Dodatkowym argumentem firmy jest to, że ich usługa jest bezpłatna, więc tak naprawdę sąd antymonopolowy nie powinien się wypowiadać, bo konsumenci nic nie tracą. Przemilcza się jednak choćby fakt, że firmy, które chcą reklamować się w internecie, muszą już z płatnych narzędzi Google korzystać – zaznacza Marcin Stypuła z Semcore.pl.
Na potwierdzenie tej tezy Kent Walker, prezes Google ds. globalnych, przytacza fakt, że najpopularniejszym na świecie hasłem wyszukiwanym w Bing (czyli w konkurencyjnej wyszukiwarce firmy Microsoft) jest słowo „Google”. To ma udowadniać, że ludzie tak naprawdę woli korzystać z wyszukiwarki jego firmy, nawet jeśli z przyczyn technicznych nie mogą tego zrobić bezpośrednio.
Jednak konkurenci Google twierdzą, że to wszystko przez nadużywanie swojej dominującej pozycji. Kamyl Bazbaz, wiceprezes ds. spraw publicznych w DuckDuckGo, powiedział, że wybranie wyszukiwarki jego firmy jako domyślnej opcji na smartfonie z systemem operacyjnym Android (należącym do portfolio Google) wymaga 15 uciążliwych kroków.
– Warto oddzielić rynek amerykański od europejskiego. Google, by uspokoić organy antymonopolowe w Unii Europejskiej, już kilka lat temu wprowadził „ekran wyboru”, pozwalający użytkownikom ustawić preferowaną wyszukiwarkę z listy, zamiast domyślnie wybierać Google – przypomina Marcin Stypuła z Semcore.pl.
Czy przypadkiem nie stanie się podobnie w Stanach Zjednoczonych? Możliwe, że jedynym efektem działań podejmowanych przez Departament Sprawiedliwości będzie wprowadzenie przez Google „ekranu wyboru” wyszukiwarki, tak jak to już działa w UE.
– Zmniejszenie, poprzez prawne działania, monopolu Google może otworzyć szerzej drzwi nieco mniejszym firmom. Co ważne, proces ma na celu “zdyscyplinowanie” Google. Użytkownicy wyszukiwarki Google lub firmy korzystające z systemów reklamowych tej firmy nie powinny w najbliższych miesiącach odczuć najmniejszych negatywnych zmian. Na dłuższą metę ograniczanie praktyk monopolistycznych z reguły przynosi konsumentom korzyści. Hipotetycznie pozycja lidera, której w praktyce nikt nie zagraża, może prowadzić do rozleniwienia i nieulepszania produktu tak, jak powinna. Może też skutkować luźniejszym podejściem do standardów prywatności. Konkurencja wymusza większe starania i w tym wypadku np. jeszcze lepszą ochronę danych, w którą trzeba zainwestować spore przecież pieniądze – komentuje Marcin Stypuła z Semcore.pl.
Jeszcze jeden przykład z USA, gdzie sądownie zwalczono monopol? Bez niego nie byłoby (lub czekalibyśmy znacznie dłużej) firmy takiej jak Google. Pozew antymonopolowy z 1984 doprowadził do upadku monopolu telefonicznego AT&T. W tamtym czasie prokuratorzy skupiali się na obniżaniu cen rozmów telefonicznych międzymiastowych i zapewnieniu konsumentom większego wyboru. Ale co ważniejsze i jeszcze wtedy niemal nieoczekiwane, rozbicie monopolu pomogło przyspieszyć rewolucję internetową lat 90. Ułatwiono bowiem innym firmom prowadzenie działalności za pośrednictwem linii telefonicznych, a klientom podłączanie do nich modemów.