Thule Paramount – minimalistyczna torba miejska
O zawartości moich toreb czy plecaków można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to że jest minimalistyczna. Bliżej im do stereotypowej damskiej torebki niż „hipsterskiego” minimalizmu typu notes, ołówek i laptop bez ładowarki… Macbook Pro, zasilacz, różne przejściówki, kabelki, notes, aparat fotograficzny i kilka obiektywów – to do niedawna standardowa zawartość mojego plecaka czy torby.
Lata noszenia dużej ilości ciężkiego sprzętu fotograficznego odbijają się niestety na kręgosłupie. Przy okazji wymiany komputera na nowy postanowiłem trochę odchudzić noszony ze sobą zestaw. Postanowiłem także wypróbować czegoś nowego do noszenia tego zmniejszonego, choć ciągle nieminimalistycznego zestawu.
Zmieniłem komputer. Macbook Pro 15” został zastąpiony przez MBP 14”. Pociągnęło to za sobą kolejne zmiany, bo odpadła konieczność noszenia ze sobą zasilacza i części przejściówek – MBP 14” ma HDMI, a standard USB-C przestał być już egzotyczny. Skoro nowy komputer, skoro trochę mniej „przydasiów” i dodatków, to przydałaby się jakaś nieduża torba na nowy zestaw EDC (ekwipunek dźwigany codziennie).
Moja potrzeba zbiegła się z premierą nowej serii toreb i plecaków Thule Paramount. Korzystam z ich produktów od dawna, więc padło na przetestowanie nowej miejskiej, 14-litrowej torby Paramount. W moje ręce trafiła wersja czarna, torba występuje też w kolorze oliwkowym.
Pierwsze, na co się zwraca uwagę, to lekkość i jakość wykonania – jak w przypadku wszyskich produktów Thule, z którymi miałem styczność – najwyższa. Ciekawym rozwiązaniem jest dostęp do głównej kieszeni na dwa sposoby. Modne zawijane od góry, ale w bardzo wygodniej wersji z usztywnioną listwą, oraz zapinanie na zamek błyskawiczny od tyłu. Dwa sposoby dostania się do głównej zawartości znam z toreb/plecaków fotograficznych, żeby mieć szybki dostęp do aparatu; w typowo miejskiej, codziennej torbie to raczej rzadkość, którą, przyznam, doceniam.
Warto też zwrócić uwagę na kilka drobnych zewnętrznych rozwiązań. Na przykład nieduża kieszonka po wewnętrznej stronie – w sam raz na paszport lub dokumenty. Zamek błyskawiczny do niej jest tak wszyty, że trzeba wiedzieć, że tam w ogóle jest kieszeń, by ją dostrzec. Z przodu mamy większą kieszeń na drobiazgi, również zamykaną zamkiem błyskawicznym, ale też z zakrywaną klapką z magnetycznymi zatrzaskami, dzięki temu nawet jak zapomnimy zaciągnąć zamek, to zawartość jest zabezpieczona. Z innych nieczęsto spotykanych rozwiązań wyróżniam przeszytą taśmę przy przedniej dolnej krawędzi do zaczepienia lampki lub odblasku. Przydatne, gdy wracamy wieczorem na rowerze.
Zewnętrzna powłoka jest wykonana z tkaniny nylonowej o splocie 420D, dzięki czemu torba jest deszczoodporna – wytrzymała już ze mną kilka solidnych burz i ulew. Wytrzymałość zwiększa powlekany spód torby, można ją dosłownie postawić w kałuży i wszystko, co trzeba potem zrobić, to… ją przetrzeć. Wewnątrz znajduje się osobna wyściełana kieszeń na komputer/tablet, według producenta do 14”. Mój stary MBP 15’’ się mieści, ale dość mocno usztywnia całość, więc raczej nie każda 15-tka wejdzie. Dodatkowo mamy siatkową kieszonkę z przegródkami zamykaną na zamek błyskawiczny i taśmę z karabińczykiem do kluczy. Wszystko z wysokiej jakości i mocnym przeszyciem.
Na początku obawiałem się, czy się zmieszczę ze swoim codziennym bałaganem. Po przeglądzie „przydasiów” okazało się, że jeszcze zostaje luz na nieprzewidziane. Po trzech miesiącach zawartość codzienna się ustabilizowała. Jeszcze tylko z aparatem fotograficznym mam kłopot, DSLR jest duże, mieści się, ale za bardzo rozpycha. Czas w końcu na bezlusterkowca.
Warto dodać, że produkty Thule z serii Paramount posiadają certyfikat bluesign oznacza to, że proces ich produkcji oraz dystrybucji jest zoptymalizowany i zrównoważony, żeby mieć jak najmniejszy negatywny wpływ na środowisko.
Thule Paramount sprawdza się idealnie jako miejska torba codzienna. Minimalistyczny projekt pasuje do prawie każdego ubioru – no dobra, do smokingu nie, ale już ze sportowym garniturem tworzą dobraną parę. Trudno mówić o trwałości po trzech miesiącach użytkowania, ale patrząc na inne produkty Thule, które mam, to jest z gatunku prawie niezniszczalnych. Prędzej nam się znudzi, niż popsuje.