YouTube pod piracką banderą? Platforma oskarżana o czerpanie zysków z nielegalnych filmów
Na platformie YouTube bez większego trudu można znaleźć pełne wersje filmowych hitów, od klasyków kina po niedawne premiery.
Choć proceder ten nie jest nowy, w sieci ponownie rozgorzała dyskusja na temat odpowiedzialności giganta za nielegalne treści. Głos w tej sprawie zabrał m.in. Artur Kurasiński, znany w branży technologicznej publicysta i przedsiębiorca, który w swojej analizie stawia tezę, że YouTube nie tylko przymyka oko na piractwo, ale wręcz na nim zarabia, a jego systemy ochrony praw autorskich są nieskuteczne.
YouTube użyje AI do wykrywania kont nieletnich. Nowe, automatyczne ograniczenia już w tym miesiącu
Problem nie polega jedynie na dostępności nielegalnych kopii filmów, ale na monetyzacji, jaka się z tym wiąże. Jak zauważa w swoim wpisie Artur Kurasiński, wiele z tych materiałów jest opatrzonych reklamami serwowanymi przez Google. Oznacza to, że zyski z milionów wyświetleć generowanych przez pirackie treści trafiają bezpośrednio do kasy właściciela platformy.
„YouTube stał się w praktyce piracką platformą VOD, tylko dostępną bez VPN w przeglądarce i wspieraną przez reklamodawców typu Coca-Cola, Apple czy Amazon” – czytamy w analizie.
Autor, powołując się na śledztwo „New York Timesa”, przytacza przykłady filmów takich jak „John Wick 2” czy „Paddington 2”, które były dostępne w całości przez wiele tygodni, a film „Heathers” z 1989 roku zdobył siedem milionów wyświetleń, zanim został usunięty. Pirackie materiały są często wgrywane na kanały o mylących nazwach, z minimalnie zmodyfikowanym obrazem (np. dodaną ramką czy lustrzanym odbiciem), aby oszukać automatyczny system Content ID, który w założeniu ma identyfikować i blokować takie treści.
YouTube Premium Lite już w Polsce. Tańszy abonament, ale z pewnymi ograniczeniami
Formalnie, zgodnie z amerykańską ustawą DMCA, YouTube jest zobowiązany do usuwania treści naruszających prawa autorskie. W praktyce jednak, jak podkreśla Kurasiński, cała odpowiedzialność jest przerzucona na właścicieli tych praw. To oni muszą samodzielnie wyszukiwać nielegalne kopie i zgłaszać je do usunięcia, co przy skali zjawiska jest zadaniem niemal niewykonalnym.
„Przy tysiącach kanałów i milionach minut treści dziennie jest to syzyfowa praca. A nawet gdy uda się coś usunąć to taka treść wraca chwilę później pod innym adresem” – kwituje autor.
Problem ten rodzi fundamentalne pytanie o etykę i odpowiedzialność największych platform cyfrowych. Zdaniem krytyków, główny cel YouTube’a – maksymalizacja czasu, jaki użytkownik spędza w serwisie – stoi w sprzeczności z interesem twórców i właścicieli praw autorskich. Kiedy w grę wchodzą miliardowe przychody z reklam, walka z piractwem może schodzić na dalszy plan. Całą analizę Artura Kurasińskiego można przeczytać na jego stronie.