20 minut, które zmieniły wojnę. Analiza obrony Izraela to dzwonek alarmowy dla Polski
W nocy 13 kwietnia 2024 roku Iran wystrzelił zmasowaną falę dronów i rakiet na Izrael. Świat wstrzymał oddech, ale atak został niemal w całości odparty. Teraz, ponad półtora roku później, prestiżowy amerykański Foreign Policy Research Institute (FPRI) opublikował mrożącą krew w żyłach analizę tej nocy, opartą na wywiadach z pilotami myśliwców, którzy brali w niej udział.
Choć, jak wiemy, atak został niemal w całości odparty, raport autorstwa dr. Aarona Steina, czołowego eksperta think tanku FPRI to nie jest laurka. To brutalnie szczery debriefing, który pokazuje, że porażka była bardzo blisko, a przyszłość wojny powietrznej będzie należeć do tych, którzy mają odpowiednie radary.
To moim zdaniem również niezwykle cenna analiza w naszym, polskim kontekście. Przypomnę tylko, że jak pokazał niedawny incydent z rosyjskimi dronami, możemy mieć poważny problem.
Jak wyglądało 20 minut piekła nad pustynią
Planiści USA prawidłowo przewidzieli, że główny atak dronów pójdzie nad Irakiem i Jordanią. Stany Zjednoczone ustawiły trzy korytarze obronne (Północny, Środkowy i Południowy) i wysłały w nie myśliwce F-15E i F-16.
Gdy ponad 200 celów pojawiło się na radarach, dla pilotów USAF zaczęło się 20 minut, których nie zapomną do końca życia. Jak zeznali piloci, intensywność walki była niewyobrażalna. Samoloty wystrzelały cały zapas swoich rakiet w ciągu zaledwie 20 minut.
Walka odbywała się w nocy, a piloci operowali na noktowizorach. Częstotliwość odpaleń rakiet była tak duża, że piloci byli wielokrotnie oślepiani przez potężny błysk silników rakietowych własnych pocisków. Oślepiony pilot musiał natychmiast przełączyć się na instrumenty, aby nie stracić kontroli nad maszyną – a wszystko to działo się poniżej minimalnej bezpiecznej wysokości, z niedziałającymi radarami do śledzenia terenu.
Na domiar złego, gdy systemy obrony balistycznej (jak amerykański THAAD i izraelski Arrow) niszczyły rakiety na dużych wysokościach, deszcz gorących odłamków spadał na bazy lotnicze i korytarze powietrzne, zagrażając lądującym i startującym maszynom oraz obsłudze naziemnej.
Problem nr 1: dron czy pickup na pustyni?
Głównym problemem, przed którym stanęli piloci, nie była szybkość irańskich dronów Shahed, ale, paradoksalnie, ich… powolność. Irańskie drony w fazie ataku lecą nisko (poniżej 30m) i powoli (jak na środek napadu powietrznego; ok. 180 km/h) – czyli z prędkością szybkiego samochodu. To koszmar dla starszych radarów.
Opuplikowany przez FPRI raport ujawnia kluczową różnicę technologiczną. Zacznijmy od tego, że radar MSA używany m.in. w samolotach brytyjskiego RAF-u (a także naszych, polskich F-16) ma istotne ograniczenia. Taki radar, szukając wolnego celu, tworzy tzw. „efekt słomki do picia” – widzi bardzo wąsko. Aby w ogóle wykryć drona, piloci RAF musieli ustawić filtr prędkości na zero. Efekt? Radary w samolotach Brytyjczyków biorących udział w operacji wykrywały wszystko, co poruszało się na tle płaskiej pustyni, włącznie z samochodami na drogach. Z kolei używany w samolotach amerykańskich aktywny radar AESA pozwalał na błyskawiczne skanowanie ogromnego obszaru w wysokiej rozdzielczości.
Procedura USAF była prosta: Najpierw radar AESA znajdował cel. Następnie pilot używał zasobnika Sniper Pod (na podczerwień), by sprawdzić, czy wykryty cel ma światła lub sygnaturę cieplną samochodu. Jeśli nie, odpalał rakietę. Tymczasem piloci RAF ze starymi radarami byli ślepi. Musieli czekać, aż piloci USAF wskażą im cele przez łącze Link 16.
Problem nr 2: rakieta za milion vs. dron za grosze
Ten problem znamy z własnego podwórka, wszak przynajmniej jeden z rosyjskich dronów, który naruszył przestrzeń powietrzną naszego kraju został zestrzelony drogim pociskiem wystrzelonym przez wspomagający nasze siły holenderski F-35. Wróćmy jednak do kwestii poruszanej w rzeczonym raporcie, który w znacznej części dotyczył także naszego obszaru zainteresowania: wschodniej flanki NATO, najpierw jednak jeszcze kilka słów o operacji nad Izraelem.
Otóż Amerykanie szybko odkryli, że najlepszą bronią na to, co nadlatywało w nocy 13 kwietnia z Iranu jest najnowszy pocisk AIM-9X. Starsze AIM-9M okazały się nieskuteczne. Problem? Nowy AIM-9X jest kosmicznie drogi w porównaniu do drona za kilka tysięcy dolarów.
Jaki to koszt? Pocisków nie kupuje się w Biedronce, niemniej docierając do odpowiednich źródeł, można odnaleźć informacje, że koszt „fabryczny” dla sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych to około 440 000 – 470 000 dolarów za sztukę. To jest mniej więcej koszt samego pocisku. Oczywiście cena jaką zapłacą zainteresowani tymi pociskami sojusznicy USA (w tym Polska) jest znacznie wyższa, wszak obejmuje zwykle cały pakiet (oprócz samych pocisków, także szkolenia, części, wsparcie, etc.)
Co jeszcze bardziej interesujące, raport FPRI ujawnia kolejny szokujący szczegół: Izrael posiada własną, tajną modyfikację tanich rakiet AIM-9M, która (w przeciwieństwie do wersji amerykańskiej) świetnie radzi sobie z dronami. Izrael nie podzielił się tą technologią nawet z USA.
Dlaczego to lekcja dla Polski? Incydent z 10 września
A teraz najważniejsze. Raport FPRI wprost odnosi się również do sytuacji na wschodniej flance NATO. Autor analizuje incydent z 10 września 2025 roku, gdy 19 rosyjskich dronów wtargnęło w polską przestrzeń powietrzną.
Polska poderwała swoje Jastrzębie (F-16), które – jak czytamy w raporcie – posiadają radary MSA AN/APG-68. Holandia poderwała swoje F-35, które posiadają radary AESA AN/APG-81.
Wynik? Trzy drony zostały zestrzelone przez holenderskie F-35. Raport dosłownie stwierdza: „Różnica w typach radarów może wyjaśniać, dlaczego polskie F-16 nie zestrzeliły tamtej nocy żadnego drona”. Podkreślam jeszcze raz bardzo mocno: to nie jest tak, że nasi lotnicy nie chcieli zneutralizować wrogiej broni (spotkałem się z tego typu dezinformacyjną narracją w sieciach społecznościowych). Po prostu nasze F-16 (dopóki nie przejdą modernizacji do radaru AESA AN/APG-83, co jest wykonalne w przypadku F-16 C/D Block 52+ wykorzystywanych przez nasze lotnictwo) były w tej walce po prostu ślepe, podobnie jak brytyjski RAF nad pustynią.
Tutaj od razu dodam, że cała polska flota 47 maszyn F-16 C/D Block 52+ jest przeznaczona do kompleksowej modernizacji (Mid-Life Upgrade – MLU) do standardu F-16V (Viper). Umowa w tej sprawie została podpisana w sierpniu 2025 roku. Jeszcze niedawno mieliśmy 48 F-16, ale jak zapewne większość z Was pamięta, jedną z maszyn (jednomiejscowy F-16C Block 52+) straciliśmy w wyniku katastrofy z 28 sierpnia 2025 roku, w której zginął doświadczony pilot, mjr Maciej „Slab” Krakowian.
Wnioski: ciężarówki z rakietami i balony zaporowe
Analiza obrony Izraela pokazuje, że przyszłością jest taktyka „missile truck” (dosłownie: ciężarówki z rakietami). To taktyka, którą zastosowali sami Izraelczycy: ich F-35i Adir (izraelska modyfikacja F-35, oczywiście z radarem AESA) działały jako „wskazywacze” celów dla starszych F-16 i F-15 (z MSA), które służyły tylko jako platformy do odpalania rakiet.
Dla Polski lekcja jest jasna: nasze przyszłe F-35 i FA-50 (z radarami AESA) będą musiały „prowadzić za rękę” nasze obecne F-16 w walce z rojami dronów. Raport wskazuje też na konieczność posiadania tańszych środków obrony (jak rakiety APKWS), lepszej obrony naziemnej (jak Iron Dome), a nawet… powrót do pomysłów z II Wojny Światowej, jak balony zaporowe, które zmuszą drony do lotu na wyższym pułapie, prosto pod lufy działek przeciwlotniczych.
Jedno jest pewne: wojna powietrzna, jaką znaliśmy, właśnie się skończyła. A zegar modernizacji dla Polski już nie tylko tyka – on już bije na alarm. Nie znaczy to, że nic się w temacie nie dzieje. Dowodzi tego choćby wzmiankowana przeze mnie wyżej, podpisana już (sierpień 2025) umowa na modernizację naszych F-16. Niemniej wydaje się, że powinniśmy przyśpieszyć jeżeli chcemy czuć się bezpiecznie.
Jeżeli sami chcielibyście zapoznać się z raportem, na podstawie którego oparłem powyższy materiał, jest on dostępny w serwisie FPRI.org (PDF, język angielski).





