McLaren 720S Spider – najbardziej absurdalny samochód, jakim w życiu jeździłem
To prawdopodobnie najbardziej absurdalny samochód, jakim w życiu jeździłem, a na tej liście znajduje się wiele nietypowych i bardzo mocnych pojazdów. Jest to jednocześnie pierwsze auto, plasujące się prawie w kategorii hypercarów, które autentycznie chciałbym mieć w swoim garażu.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2019
McLaren 720S waży nieco ponad 1300 kg, ma 720 KM oraz 770 Nm momentu obrotowego. Oficjalnie przyspiesza w 7,9 sekundy od 0 do… 200 km/h. Setkę z kolei osiąga już po 2,9 sekundach (nieoficjalnie po 2,6). Prędkość maksymalna wynosi 341 km/h, a jego największą wadą, której z całą pewnością doświadczycie codziennie, jest to, że z otwartym dachem potrafi jechać jedynie 325 km/h. Ten się na szczęście składa lub rozkłada w zaledwie 11 sekund, czyli jedynie o sekundę dłużej niż 720S potrzebuje na pokonanie ćwierci mili. Niestety, można nim operować przy prędkościach do 50 km/h, więc nie sprawdzi się przy takim sprincie.
Powyższe techniczne informacje są imponujące, ale nijak nie oddają charakteru tej bestii. To, jak ten samochód rozwija swoją moc, jest ciężkie do opisania. To jak eksplozja za naszymi plecami, gdy silnik przekroczy 4000 obr. na min. Nagle droga się zwęża, McLaren staje dęba, a tylna oś zaczyna tańczyć po jezdni. Od lewej do prawej. I to przy włączonym ESP, które ma tę właściwość, że nie dławi silnika, ale przyspiesza obroty jednego z tylnych kół, aby zniwelować poślizg. Po wrzuceniu drugiego biegu w rejonie 8000 obr. sytuacja się powtarza – samochód radośnie nosi po jezdni, ale kierowca ma cały czas kontrolę nad tym, co się dzieje. To samo się dzieje na trzecim i potem na czwartym biegu – zerwanie przyczepności nie jest niczym trudnym, pomimo lepkiego ogumienia. Piątego i wyższych biegów dwusprzęgłowej skrzyni biegów nie sprawdzałem w tym aspekcie.
Respekt, jaki czuję przed 720S, podczas jazdy na lekkim poślizgu przy wysokich trzycyfrowych prędkościach, jest ogromny – jeszcze nie doświadczyłem tego w żadnym innym aucie. Jednocześnie samochód zachęca nas do szybkiej jazdy, bo prowadzenie go jest bajecznie proste. A jeszcze nie wjechałem na tor, na którym dopiero można poznać pełne możliwości tego potwora.
To wszystko stoi w sprzeczności z faktem, że supersamochodów nie da się prowadzić wygodnie po mieście, jako codzienny środek transportu z punktu A do punktu B. 720S w tej roli sprawdza się znakomicie. Nie dość, że pozycja za kierownicą jest wzorowa, w środku jest mnóstwo miejsca wokół kierowcy i pasażera, to widoczność jest wyjątkowa. Jak zapewne wiecie, gdy siedzimy w samochodzie, to albo czujemy jego wymiary i instynktownie wiemy, gdzie znajdują się rogi samochodu, albo nie – wtedy wyginamy szyję niczym żyrafa, np. podczas parkowania lub na ciasnych ulicach. 720S wyczuwałem lepiej po jednej godzinie niż moje własne rodzinne kombi po dekadzie. Parkowanie na kopertę też nie sprawiło mi absolutnie żadnego problemu – ogólnie dobrze parkuję i potrafię się wcisnąć w ciasne miejsca, ale nie spodziewałem się, że mi się to uda w supersamochodzie tej klasy. Krawężniki i śpiący policjanci też nie są przeszkodą – 720S ma (opcjonalny) lift przedniej osi, dzięki czemu można podjeżdżać nawet pod krawężniki łatwiej niż innymi samochodami.
Przeszkodą w jego zakupie i używaniu na co dzień może oczywiście być cena – 720S zaczyna się od ponad 1,2 mln złotych, a wersja dostarczona do testów wyceniona była na 1,7 mln. Miała ponad 400 tys. złotych w opcjach, w tym tylny zderzak i dyfuzor z włókna węglowego za ponad 50 tys. złotych. To oznacza, że każda obcierka na parkingu będzie słono kosztowała. Jeśli jednak ktoś szuka maszyny do dożylnego dostarczania adrenaliny, to niewiele jest lepszych narzędzi do tego celu.
Najbardziej zaskakuje jednak wnętrze. Jesteśmy otoczeni bardzo wygodnymi fotelami, a całość pokryta jest karbonem, aluminium, skórą, alcantarą lub zamszem – to materiały, które powodują, że czujemy się dopieszczeni. Kontrastem, z początku szokującym, jest zupełny brak wyciszenia wnętrza. Słychać wszystko, co dzieje się w i z McLarenem, począwszy od pracujących elementów silnika i jego osprzętu za naszymi plecami, po kamyczki stukające w podwozie. To zostanie spotęgowane jeszcze bardziej, jeśli otworzymy dach lub uchylimy tylną szybę, która chowa się w karoserii, pozwalając nam cieszyć się ryczącym wydechem w pochmurne lub chłodniejsze dni.
Mógłbym opisywać Wam jeszcze przez kilka godzin, jaki to ten McLaren jest lub nie jest, ale zamiast tego, zaproszę Was do krótkiego filmu, który nagrałem z tej okazji. Miłego oglądania!