Recenzja Nanoleaf LED Light Therapy Face Mask
Z perspektywy 48-letniego faceta, który „doktoryzował się” z terapii światłem, czegoś takiego wcześniej nie testowałem.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 9/2025
Nanoleaf – marka znana głównie z inteligentnego oświetlenia i designerskich paneli LED – nagle wypuszcza produkt wellness. Maska do terapii światłem LED. Niby to dalej światło, ale jednak zastosowanie całkowicie inne. To, co miało być kolejnym ciekawym gadżetem, stało się dla mnie początkiem kilku tygodni intensywnego zagłębiania się w temat fotobiomodulacji. Zanim w ogóle przyłożyłem ją do twarzy, „doktoryzowałem się” w tym temacie: od badań klinicznych, przez długości fal, po konkretne dawki terapeutyczne.
I wiecie co? Cieszę się, że to zrobiłem. Dzięki temu wiem, na co patrzeć – i mogę wam powiedzieć, czy ta maska naprawdę coś daje.
Poniżej przedstawiam moje wnioski – nie jako influencer ani dermatolog, tylko jako 48-letni facet, który lubi wiedzieć, co robi ze swoją skórą.
Co to za maska i jak działa
Nanoleaf LED Light Therapy Face Mask to silikonowa, elastyczna maska wyposażona w 108 diod LED, z których każda zawiera cztery chipy odpowiadające za cztery różne długości fal światła. W sumie mamy więc 432 aktywne źródła światła, które emitują:
- Czerwone światło (639 nm) – działa głównie na powierzchnię skóry, poprawia koloryt, elastyczność, wspiera regenerację.
- Bliską podczerwień – NIR (848 nm) – wnika głębiej, stymuluje produkcję kolagenu, poprawia krążenie, działa przeciwstarzeniowo.
- Niebieskie światło (460 nm) – znane ze swojego działania przeciwtrądzikowego i łagodzącego stany zapalne.
- Zielone światło (518 nm) – jego skuteczność jest kontrowersyjna, ale przypisuje mu się działanie wspierające redukcję przebarwień.
Można je uruchamiać osobno lub w trybach mieszanych – na przykład biały (wszystkie naraz), fioletowy (niebieski + czerwony) czy bursztynowy/żółty (zielony + czerwony). Dzięki temu każdy użytkownik może dobrać tryb działania do swoich potrzeb – od zmniejszenia stanów zapalnych, po ujędrnianie skóry czy walkę ze zmarszczkami.
Co mówią dane techniczne – i czy robią różnicę?
Nanoleaf nie poszedł na skróty, jeśli chodzi o parametry. Maskę wyposażono w cztery długości fal – to pełne spektrum potrzebne do tego, by móc mówić o realnych efektach terapii światłem. Dawka energii dostarczana w trakcie 10-minutowej sesji to 6,5 J/cm² – to wartość, która mieści się dokładnie w tzw. oknie terapeutycznym, czyli zakresie uznanym za skuteczny, a jednocześnie bezpieczny dla skóry.
Sterowanie urządzeniem jest banalnie proste. Mamy tu tylko trzy przyciski na małym kontrolerze: włącznik, wybór trybu i ustawienie timera. Domyślny czas sesji to 10 minut, ale można go wydłużyć aż do 30. Urządzenie ładuje się przez USB, co czyni je mobilnym i wygodnym – idealnym także do zabrania w podróż.
Cieszy mnie brak zbędnych bajerów: nie ma tu aplikacji, Wi-Fi, śledzenia wyników w chmurze. To produkt użytkowy, a nie gadżet do kolekcji. Prostota to jego zaleta.
Doświadczenia z użytkowania
Z praktycznego punktu widzenia pierwsze wrażenia były pozytywne. Maska dobrze dopasowuje się do twarzy, jest lekka i nie powoduje uczucia przegrzania. Nie poci się w niej skóra, co było dla mnie zaskoczeniem – przy 432 chipach spodziewałem się czegoś innego. Elastyczny silikon pozwala na dość dobre przyleganie do skóry w kluczowych obszarach: na czole, policzkach, nosie i skroniach. Co ważne – maska nie zasłania oczu, więc można spokojnie korzystać z telefonu, czytać albo po prostu oglądać coś podczas sesji.
Największy minus? Pasek. Jeden sztywny rzep z tyłu głowy umieszczony jest zdecydowanie zbyt nisko i nie daje dobrego trzymania. Maskę trzeba czasami poprawiać, szczególnie jeśli chce się, by dobrze leżała w okolicy pod oczami czy nosa. Komfort ogólny oceniam jako „dobry z zastrzeżeniami”, ale mógłby być znacznie lepszy przy nieco bardziej przemyślanym systemie mocowania.
Zauważyłem też pewne luki w pokryciu: obszary wokół ust, linia szczęki i broda nie są oświetlane tak równomiernie jak reszta twarzy. Jeśli ktoś planuje celowaną terapię w tych miejscach, powinien mieć to na uwadze. Ekranik w kontrolerze jest z kolei niewielki i mało czytelny, ale można się do tego przyzwyczaić. I jeszcze jedno – mimo że urządzenie jest mobilne, to nie działa całkowicie bezprzewodowo. Kontroler łączy się z maską kablem, co może niektórym przeszkadzać.
Czy działa? I dla kogo jest ta maska?
Przez sześć tygodni stosowałem maskę regularnie: cztery razy w tygodniu po 10–15 minut, najczęściej wieczorem. Korzystałem głównie z trybu czerwonego i bliskiej podczerwieni, choć przy drobnych stanach zapalnych włączałem też światło niebieskie.
Po około trzech tygodniach zauważyłem pierwsze efekty. Skóra stała się bardziej jednolita, poprawił się koloryt, a zaczerwienienia – szczególnie w okolicy nosa i policzków – były znacznie mniejsze. Rano skóra pod oczami była bardziej napięta, a tekstura całej twarzy była po prostu gładsza. Nie mogę powiedzieć, że odmłodniałem o 10 lat, ale zmiana była realna i widoczna. Co istotne – nie wystąpiły żadne skutki uboczne. Zero podrażnień, zero ściągnięcia czy przesuszenia.
Dla kogo jest ta maska? Moim zdaniem – dla każdego, kto chce realnie zadbać o skórę, ale nie ma czasu, chęci ani cierpliwości do 10-etapowej pielęgnacji. To idealne rozwiązanie dla mężczyzny po czterdziestce (takiego jak ja), który chce zadbać o elastyczność skóry, zmniejszyć widoczność zmarszczek czy przebarwień, albo po prostu poprawić ogólną kondycję twarzy. Sprawdzi się też przy trądziku dorosłych, czy cerze wrażliwej. Maska nie wymaga zaawansowanej wiedzy ani specjalnych przygotowań – wystarczy włączyć i założyć.
Podsumowując
Maska Nanoleaf LED Light Therapy pozytywnie mnie zaskoczyła. Jest to urządzenie sensownie zaprojektowane, technologicznie przemyślane i – co najważniejsze – skuteczne. Ma kilka słabszych stron: kiepski pasek, miejscami niedoskonałe pokrycie światłem i brak pełnej bezprzewodowości. Ale biorąc pod uwagę jej cenę (639 zł) i to, co oferuje technologicznie, to naprawdę trudno o lepszy stosunek jakości do ceny.
Jeśli chcesz wejść w temat terapii światłem bez inwestowania kilku tysięcy złotych i chcesz to zrobić z głową, bez marketingowego bełkotu, to ta maska będzie dobrym wyborem. Ja zostaję z nią na dłużej.











