Cicho, głośniej, bum
Słuchanie muzyki jest jedną z największych przyjemności w życiu, ale słuchanie muzyki źle nagłośnionej może być udręką.
Wybrałam się w ostatnią niedzielę na koncert do Żelazowej Woli. Miejsce urodzin Fryderyka Chopina, „naszego największego kompozytora”, trololo, słyszeliśmy to w szkole. Żelazowa Wola to obecnie dworek, w którym faktycznie mały Fryderyk mieszkał, ale przede wszystkim fenomenalne centrum edukacyjno-rozrywkowe, wykorzystujące nie tylko nowe budynki, ale także wielki i piękny park.
Latem odbywają się tam regularnie koncerty. Artysta – w tym przypadku był to Krzysztof Książek, znakomity młody muzyk, któremu kibicowałam w czasie ostatniego Konkursu Chopinowskiego – ukrywa się w jednym z pomieszczeń, którego okna i drzwi się otwiera, a widownia siedzi pod chmurką. Przyjemne doznania.
Ptaki świergoliły, wiatr szumiał, poruszając liśćmi brzóz i wierzb, brakowało mi tylko przesypującego się piasku Mazowsza, gdy pianista wykonywał kolejne chopinowskie mazurki. Łza w oku – no pewnie; płaczę nawet gdy pendolino staje na pośredniej stacji i z głośników rozlega się muzyka Chopina. Już już wyciągałam chusteczkę z torby, gdy wtem usłyszałam, jak artysta gra nierówno sam ze sobą.
Dochodzę do meritum: z racji warunków – pianista w pokoju, publiczność na zewnątrz – organizatorzy nie uwierzyli, że będziemy w stanie cokolwiek usłyszeć i zapewnili nagłośnienie. Głośniki (dwa) zawieszono pod dachem i stamtąd dźwięk dobiegał nas, w parku, ułamek sekundy później niż dźwięk wychodzący spod palców pianisty i bezpośrednio przez okno trafiający do uszu zgromadzonych. Lepiej tego nie słyszeć, ale jak wyłączyć słuch?
Drugi przypadek: parę dni wcześniej w Krakowie wystąpił Blixa Bargeld, legenda muzyki alternatywnej, industrialnej, założyciel Einstürzende Neubauten, współpracownik Nicka Cave’a. Podobno zgrzytało, skrzypiało, było ogólnie nie do przyjęcia. Sycząco. Legenda zeszła do poziomu nieczytelności (choć niektórzy powiedzą, że Blixa zawsze był nieczytelny; zaprzeczę, chętnie się pokłócę). Sprawa wyjaśniła się nieco później – artysta przywiózł swojego realizatora dźwięku, który mu tę krzywdę wyrządził. Kłopot w tym, że Blixa występuje niezbyt często i to jednak naprawdę legenda, a legenda sycząca i skrzypiąca przez mikrofon to taka upadła legenda. Szkoda. Lepiej byłoby tego nie słyszeć, ale jak wyłączyć słuch?
Trzecia sytuacja. Znany krakowski lokal, w którym wykonuje się tak zwaną piosenkę autorską. Pewien artysta ma wystąpić wieczorem z recitalem, ma już grupkę fanów (fanek?) w mieście, lokal niezbyt duży na pewno się zapełni. Próba, artysta siada z gitarą przy mikrofonach, pianista przy fortepianie, niewielki zespół stoi w głębi sceny. Realizator dźwięku rzuca „Panie, a piwo dla ekipy?”, co artysta ignoruje. Nagłośnienie zostaje ustawione, nawet flet brzmi całkiem nieźle. Pół godziny przerwy przed koncertem, relaks dla występujących. Na sali gęstnieje tłum. W końcu artysta wychodzi na estradę, kłania się, uśmiecha się, chwyta gitarę, bierze pierwszy akord i zaczyna śpiewać. A tu cisza. Kompletna cisza. Skonsternowany zespół rozgląda się po sobie, a artysta daje samo video, bo w uniesieniu zamknął oczy, odpłynął i nie wie, że audio mu odcięto. Zemsta realizatora dźwięku potrafi być okrutna. Cisza i bum. Tu akurat lepiej byłoby coś słyszeć, ale jak włączyć mikrofon?
Można byłoby snuć dalej anegdoty, śmiać się z artystów czy narzekać na realizatorów dźwięku. Tymczasem to piękne miejsce styku technologii i sztuki. Nagłośnienie wspomaga i jednocześnie może zniszczyć. A my mało na to zwracamy uwagę. Słuch mamy stępiony zbyt głośną muzyką w słuchawkach lub ogłuszającym bumbumbum na koncertach. Albo po prostu nie dbamy o to, co słyszymy. Technologia może nam pomóc, ale może też psuć jeszcze bardziej nasz słuch. Co gorsza, może zepsuć wspomnienia z koncertu, który miał zostać w pamięci na zawsze, co zresztą sugerowała wysoka cena biletów.
Raz usłyszanego nie da się odsłyszeć? Nieprawda. Szybko zapominamy brzmienie czyjegoś głosu, dźwięki muzyki jeszcze szybciej ulatują z pamięci. Zostaje wrażenie, a to potrafi być czasem przykre.