Synchronicity (2015)
Gdzieś pomiędzy dziesiątkami dodawanych ostatnio do polskiego katalogu Netflixa dokumentów udało mi się znaleźć ten film: „Synchronicity”. Motyw przewodni to podróże w czasie. Trudny temat; z jednej strony otwiera wiele fabularnych możliwości, z drugiej bardzo łatwo gdzieś coś przekombinować i zamiast interesującego widowiska otrzymamy kicz pełen dziur i nonsensów. „Synchronicity” na szczęście poradził sobie świetnie.
Dziecko nieznanego reżysera, nieznanego scenarzysty oraz nieznanych aktorów.
(You found me).
Technology’s come a long way. Not being found is hard.
Akcja filmu rozgrywa się prawie zawsze w nocy. Widzimy miasto pełne drapaczy chmur. Nie jest to bardzo odległa przyszłość, ale czuje się, że wszystko jest minimalnie bardziej futurystyczne.
Trzech gości buduje tunel podprzestrzenny w kontinuum czasoprzestrzennym, czyli mówiąc po ludzku maszynę czasu. Całość eksperymentu zasilana jest przez M.R.D., radioizotop uranu, yellowcake. W przypadku porażki w najlepszym scenariuszu nastąpi tylko przeciek promieniowania, w najgorszym… wszechświat zapadnie się sam w sobie, o czym mówi nam główny bohater – Jim Beale.
Nadchodzi czas generalnej próby i faktycznego rozpoczęcia eksperymentu. Matty, jeden z trójki naszych bohaterów, w wyniku dyskalkulii ma problem z zapamiętaniem kierunków lewo/prawo, a to podobno bardzo istotne, żeby się nie pomylił podczas umieszczania M.R.D. w maszynie.
Eksperyment się chyba udaje – żaden z naukowców nie pcha się do tunelu. Otwierają go na chwilę, po czym zamykają. Jeśli próba się powiodła, to podczas następnej rundy coś sobie przez ten tunel wysłali. Jakie to inne! A jakie logiczne!
Time is a great teacher, but eventually kills all of its students.
W pierwszej chwili nic się nie zmienia i nic się nie pojawia. Główny inwestor projektu, Klaus Meisner, zniecierpliwiony opuszcza laboratorium, informując, że to koniec – więcej pieniędzy w ten projekt nie wpakuje, a to właśnie on jest jedynym dostawcą M.R.D. Chwilę po jego wyjściu w jednym z pomieszczeń swojej pracowni fizycy znajdują niezwykły okaz dalii zamkniętej w małym terrarium, kwiatu, którego z pewnością wcześniej tam nie było…
Jim wybiegając za inwestorem, zauważa stojącą przed budynkiem dziewczynę, z którą odbywa bardzo dziwną rozmowę.
W tym momencie rozpoczyna się sedno filmu.
Historia jest ciekawa, a oglądać ją trzeba bardzo uważnie. Lubię takie filmy – przynoszą dużo satysfakcji i są czymś innym niż tylko bierną rozrywką, jak większa część tego, co oglądamy na ekranie telewizora.
W ostatnim miesiącu obejrzałam zaskakująco dużo filmów opartych na motywie podróży w czasie, ale ten zdecydowanie zrobił na mnie duże i pozytywne wrażenie.
Zwiastun oglądam pierwszy raz. Teraz, po filmie, wywołuje u mnie ciarki. Muzyka jest świetna, przywodzi na myśl filmy science-fiction sprzed kilku dekad. Niech Was nie zwiedzie duży nacisk na postać kobiecą – nie da się umniejszać jej roli w tym filmie, nie jest to jednak historia o miłości. Podróże w czasie przez pryzmat miłości brzmią minimalnie lepiej.
Film zobaczycie na Netfliksie z polskimi napisami. Klik.