Zestaw minimalny
Do napisania tego tekstu skłoniły mnie liczne (głównie pozytywne!) komentarze na temat moich zdjęć oraz pytania o to, jak powstają. Postanowiłem, że opowiem Wam o zestawie, którego używam na co dzień oraz zasadach, których staram się trzymać podczas fotografowania.
Na wstępie powtórzę to, o czym mówiłem już wielokrotnie, między innymi w niedawnej fotorecenzji Samsunga Galaxy S7: uważam, że sprzęt jest kompletnie nieciekawą i nieistotną częścią procesu fotografowania. Traktuję go jako narzędzie, które ma odznaczać się określonymi funkcjami i spełniać stawiane przed nim zadania. Oczywiście, do wykonania wysokiej jakości zdjęć nocnych nie wystarczy kompakt czy smartfon – profesjonalny aparat to w tym wypadku warunek konieczny. Nie zmienia to jednak faktu, że marka czy szczegółowe parametry techniczne nie mają absolutnie żadnego znaczenia. Przykład? Na co dzień fotografuję pełnoklatkową lustrzanką Canona. Ile ma megapikseli? Nie wiem, musiałbym sprawdzić w internecie. Większość finalnych plików i tak zmniejszam do rozdzielczości 2000 pikseli na dłuższym boku, by szybciej i wygodniej publikować je w internecie. Czy ta niewiedza ma wpływ na rezultaty? Absolutnie nie.
Tak jak w przypadku większości fotoamatorów na początku przygody z fotografią miałem tendencję do przywiązywania zbyt dużej wagi do ilości i gabarytów sprzętu. Magicznie działał na mnie widok torby pełnej obiektywów; z nieskrywaną zazdrością spoglądałem na profesjonalne, reporterskie korpusy za dziesiątki tysięcy złotych. Popełniałem błąd za błędem, skupiając się na kompletowaniu fotograficznego arsenału, a nie doskonaleniu tego, co jestem w stanie nim osiągnąć. Efekt? W krótkim czasie po zakupie pierwszej lustrzanki zacząłem przemieszczać się z monstrualnych rozmiarów torbą, w której nosiłem trzy do pięciu obiektywów, dwie lampy błyskowe, pierścienie do zdjęć makro i wiele innych dodatków. Głównie z tego powodu sprzęt bardzo dużo czasu spędzał w szafie, a mój rozwój na dobrą sprawę zatrzymał się w miejscu.
A potem nastąpiła zmiana. Punkt zwrotny? Sprzedanie całego zestawu opartego o dziś już archaiczną lustrzankę Sony Alpha 300 i zastąpienie jej Canonem 50D z dwoma obiektywami: uniwersalnym zoomem Canon 17–85 mm oraz portretowym Canon 50 mm 1.8. Początkowo dalszą rozbudowę zestawu ograniczały pieniądze. Z czasem jednak zacząłem zauważać, że na dobrą sprawę nie odczuwam braków w zakresie ogniskowych czy światła. W kolejnych miesiącach do mojej torby dołączył jedynie niewielkich rozmiarów obiektyw fisheye – Samyang 8 mm (gorąco polecam – znakomite efekty za niewielkie pieniądze) oraz lampa błyskowa Canon 430 EX II, której używam do dziś. Sprzęt zacząłem nosić w małej torbie, która z powodzeniem mieści się wewnątrz niewielkiego plecaka, doskonale maskując cenną zawartość (nadal korzystam z tego połączenia). Dzięki temu coraz częściej miałem aparat pod ręką; w przeszłości zniechęcały mnie do tego… ogromne gabaryty i ciężar zestawu, o którym niegdyś marzyłem.
Więcej okazji do fotografowania oznaczało szybsze zdobywanie doświadczenia. Moje zdjęcia z tygodnia na tydzień stawały się coraz lepsze, co dodatkowo zachęcało mnie do poświęcenia czasu na naukę zaawansowanej edycji w Photoshopie. W ten sposób doszedłem do punktu, w którym fotografia przestała być wyłącznie hobby, ale częściowo również moim zawodem. Warsztat poprawiałem zdjęciami stockowymi wykonywanymi w domowych warunkach, a także pierwszymi zleceniami. Tworzyłem fotorelacje z imprez, koncertów oraz konferencji, za każdym razem zyskując odrobinę cennego doświadczenia i umiejętności radzenia sobie w trudnych warunkach. Każda godzina z aparatem coraz szybciej przesuwała mnie do przodu – a wszystko to przy pomocy zestawu minimalnego. Co ciekawe, gdy cztery lata później przesiadałem się na obecny aparat, czyli pełnoklatkowego Canona 6D, jedyną zmianą „w torbie” było zastąpienie zniszczonego portretowego obiektywu 50 mm 1.8 nieco szerszym Canonem 40 mm 2.8.
Zasada zestawu minimalnego towarzyszy mi do dziś. Co znajduje się obecnie w mojej torbie? Wspomniany wcześniej Canon 6D, uniwersalny zoom Canon 24–105 mm L, stałoogniskowa Sigma 50 mm 1.4 oraz niewielki statyw Joby Gorillapod. Okazjonalnie dołączam jeszcze lampę oraz inne akcesoria, których potrzebuję w danym momencie – głównie podczas licznych zleceń. Co więcej, często zdarza mi się opuszczać dom lub hotel bez torby; wychodząc „na zdjęcia”, zabieram ze sobą jedynie lustrzankę z jednym obiektywem oraz statywem. Dlaczego to robię? Ano dlatego, że zestaw minimalny ułatwia skupienie się na celach, a nie środkach. Zamiast zastanawiać się nad wyborem obiektywu – myślę o jak najlepszym wykorzystaniu sprzętu, który w danym momencie trzymam w rękach. W prostych słowach: kreatywność zastępuje mozolne planowanie, a swoboda tworzenia – noszenie ze sobą całego fotoarsenału.
Czy odczuwam braki wynikające z ograniczenia sprzętu do minimum? Oczywiście. W wielu sytuacjach pomogłoby kilka dodatkowych milimetrów ogniskowej, większy zakres czułości ISO, jaśniejszy obiektyw czy pełnowymiarowy statyw. Wszystkie te momenty stanowią jednak może 5% mojej fotograficznej działalności. Co najważniejsze – nie przeszkadzają one w realizowaniu zleceń w Polsce i za granicą, a także projektach, które tylko w ostatnim roku zaprowadziły mnie do kilkunastu krajów. W każdym z nich towarzyszył mi tylko zestaw minimalny. Pozbycie się wszelkich niedogodności sprzętowych zmusiłoby mnie do noszenia ze sobą co najmniej kolejnych dwóch obiektywów, nowej lampy oraz kilkukilogramowego statywu. Pomijając kwestie finansowe, korzyści uzyskane we wspomnianych 5% sytuacji utrudniłyby fotografowanie w pozostałych 95%. I właśnie dlatego planuję pozostanie przy zestawie minimalnym – Wam radzę spróbować tego samego.
Moje zdjęcia możecie obejrzeć tutaj.
Komentarze: 2
rozbawił mnie pasek Nikona przy 6D
Sporo osób zwraca na to uwagę. W ten sposób wyśmiewam sprzętowe wojenki Canon vs. Nikon ;-)