Niesmart
Nowe technologie to moja pasja. O tym, jak silna, dowiedziałam się jednak dopiero wtedy, gdy mi je zabrano. Na chwilę.
Dotarłam do domu. Dzień zaczął się o 5 rano, przed 8 byłam już w firmie, po 15 zorientowałam się, że bateria laptopa jest na wyczerpaniu, po 16 zdecydowałam się zjeść kanapkę kupioną w natchnieniu przed 9. Około 18.30 weszłam do domu, marząc o paluszkach rybnych. A tu ciemność widzę, ciemność.
– Cholera, żarówka siadła – pomyślałam w łazience. Pstryknęłam lampkę nad lustrem – to samo, a przecież dopiero co wymieniłam. Szpetniej zaklęłam. Kuchnia. Nie ma światła. Przedpokój. Pokój. Pomieszczenia mi się skończyły, światła nigdzie nie było.
Ściślej ujmując elektryczności, bo światło, owszem, było – na balkonie, dzienne. Pełna podejrzeń wyszłam na klatkę schodową, a tu cyk, jest światło włączające się na czujnik ruchu. Skracając długą historię: na skutek niewyobrażalnego zbiegu okoliczności odcięto mi prąd. Dzięki błyskawicznej akcji naprawczej uzyskałam w elektrowni zapowiedź przyłączenia jutro. Wypakowałam zatem zawartość zamrażalnika, zawiozłam do przyjaciół i wróciłam do domu zaopatrzona w świeczuszki.
– Cudownie, wyśpię się, a najpierw poczytam książkę – pomyślałam. Sięgnęłam po telefon, by włączyć muzykę z Apple Music. Ups. Streaming nie działa bez internetu. Drugi ups. Wieża nie zagra bez prądu. Trzeci ups. Na telefonie 68%; w takim tempie bateria nie dociągnie do rana.
– Cudownie, wieczór bez telefonu, wyśpię się, a najpierw poczytam książkę – pomyślałam. Sięgnęłam po Kindle’a, zapaliłam świeczuszki. Ups. Kindle krzyczy „podłącz mnie do prądu”. – O tak, draniu, podłączę cię, oczywiście – przeklęłam dziada. Podświetlany Kindle z dodatkowym źródłem światła od świeczuszek dałby radę; papierowa książka i świeczki? E-e. Takie rzeczy robiłam w dzieciństwie, teraz już wiem, czym to grozi: pokaźnym pakietem minusów na nosie.
– Cudownie, wieczór bez telefonu, wyśpię się, tym bardziej że nie poczytam książki – pomyślałam gniewnie. Sięgnęłam po telefon, by nastawić budzik. W automagiczny sposób bateria spadła do 46%. – Po co mi to było?! – zawyłam w głębi duszy – Ta muzyka?! W zdenerwowaniu nie byłam w stanie zgadnąć, która jest godzina, telefon bałam się dotknąć, a chciałam wiedzieć, jak bardzo się wyśpię, czyli ile czasu zostało do magicznej 5 rano. Zerknęłam na opaskę FitBit na ręce. Ciemno na niej jak u mnie w pokoju. Pacnęłam. Nic. Przycisnęłam. – O, świeci się, wielka pusta bateria – zdążyłam pomyśleć, a ona zgasła jak gwiazdka na niebie, zanim wypowiedziałam życzenie umierającego romantyka: „Więcej światła!”.
– Cudownie, wieczór bez telefonu, wyśpię się, może nawet dłużej niż planowałam, bo telefon mnie nie obudzi – pomyślałam wściekła i zdmuchnęłam świeczuszki. Z tej wściekłości nie mogłam zasnąć. Przewracałam się, przewracałam. – Laptop! Jest laptop – przemknęła mi genialna myśl przez głowę. – Obejrzę coś, dopóki się nie rozładuje, potem zasnę na pewno i wyśpię się – taa, na pewno. Laptop okazał się, owszem, doładowany, ale tylko do około 30% (tyle posiedziałam w pracy przy biurku…). Coś niby bym sobie obejrzała, gdybym… Gdybym miała to coś na dysku, a nie polegała na streamingu Netflixa. Ups jak stąd do elektrowni.
W końcu zasnęłam, wspominając zdobienia z pergamońskiego ołtarza w berlińskim Muzeum Pergamonu, do którego tak bardzo lubiłam chodzić, gdy mieszkałam w tym mieście. Zabierałam papierowe książki, ołówek i notes, telefon, laptopa zostawiałam w domu. Nie wiedziałam, że za kilka lat nienaładowany power bank będzie moim wielkim zmartwieniem, nie wiedziałam nawet, że powstanie coś takiego jak power bank i będę go regularnie używać. Siadałam na schodach starożytnego ołtarza, od czasu do czasu podnosiłam wzrok na fryz, by przemyśleć przeczytany fragment. Niekiedy zapisywałam spostrzeżenia w notatniku. Nie słuchałam muzyki – myśli wspomagał gwar turystów, których w tej sali zawsze było dużo. – Jakże inne kiedyś było życie, jakże mniej uzależnień miałam – westchnęłam przed zaśnięciem, spoglądając na bezużyteczny sprzęt w zasięgu ręki.
Co się stanie, gdy zabraknie prądu? Pomyśleliście o tym, co byście wtedy robili? O czym rozmyślalibyście, gdyby to nie iPhone, iPad czy MBP były w ośrodku dnia lub nocy?
Ja pomyślałam. Kupuję lepszy power bank.
Komentarze: 6
Tak czytam i sobie myślę, że jednak lubię swojego starego Kindle’a z ekranem bez podświetlenia, gdzie rozładowanie baterii trwa miesiąc. I myślę o pisaniu listów czy choćby pamiętnika, o grze w karty, czy to w kanastę czy w Magica, chociaż nawet pasjans może być fascynujący w takich warunkach. To na wieczór, a w ciągu dnia? Zostaje spacer w sumie. Ale też może ja jestem inaczej nauczona? Mieszkałam w domku na wsi, w letnim sezonie prądu nie było całkiem często, graliśmy więc w karty czy kości, w państwa-miasta! Laptopa nie miałam przez całe życie, a UPS przy stacjonarce? Nawet o takich rzeczach nie myślałam, a to i tak rozwiązanie na moment dosłownie. Dobrze jest jednak mieć rozrywki offline, no i dobrze sobie czasem uświadomić, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od prądu.
Tak, przede wszystkim dobrze sobie uświadomić, że jest się uzależnionym od prądu. Ale wiesz, dla mnie brak prądu to trochę trauma z dzieciństwa – nie wiem, ile razy odrabiałam lekcje przy świeczce w pierwszej połowie lat 80. czy ćwiczyłam na instrumencie w ciemności – to piękne, nawet romantyczne, ale tylko do momentu, gdy uświadamiasz sobie, jak trudno rozczytywać nuty w migającym płomieniu świec czy nawet przy lampie naftowej. Awaria prądu to dla mnie przejmujący chłód (stara kamienica w centrum Krakowa), to brak ciepłej wody (bojler elektryczny) – nie tylko światło.
A jest jeszcze jeden aspekt: zaskoczenie. W dzieciństwie, gdy przerwy w dostawie prądu zdarzały się często, „sprzęt” był zawsze pod ręką, gotowy „jakby co”. Tę traumę przewiozłam do mojego pierwszego mieszkania, w którym zorganizowałam kącik ze świeczkami, zapałkami w plastikowym woreczku i wiadrem (gdyby do tego zabrakło wody). Z biegiem czasu cywilizacja wkraczała w moje życie coraz bardziej i coraz rzadziej taki kącik urządzałam. Teraz, w Warszawie, nawet świeczki nie miałam.
Już zupełnie pomijam, że ponad 10 lat spędzałam na obozach harcerskich, gdzie prądu nie było ani trochę. No i… dobra, niech będzie… historyjka jest – jak każda chyba – trochę podkręcona. Kindle podświetlany trzyma około 3 tygodnie, trzeba tylko pamiętać o tym, żeby go naładować. To samo FitBit ;)
To faktycznie, traumatycznie dość. Ja miałam w domu kominek, który tak czy siak nie potrzebował prądu, więc zimno z tego powodu nigdy nie było. Nuty przy świeczce faktycznie ciężko czytać, mi się akurat gra na pianinie w takich okolicznościach źle nie kojarzy, ale znów, ja nie musiałam, to dla mnie i siostry było po prostu hobby.
jejku, kominek…! wiesz, jak cudownie brzmi muzyka przy kominku? ależ Ci było dobrze.
Nasze stare domowe pianino miało takie dwa specjalne lichtarze, to było naturalne ze świecami grać. Na skrzypcach gorzej (odległość od pulpitu), a na flecie to już w ogóle makabra, bo oddechem czasem gasiłam świeczkę :D
iPad LTE i Kindle. Ratują życie w takich sytuacjach.
spędziłam wieczór, czytając. Byłam bardzo szczęśliwa, że się wyśpię, że nie ma żadnych elektronicznych rozpraszaczy dostępnych :)