Mój sposób na pracę z domu
Tydzień temu Krzysiek napisał o swoim systemie pracy z domu i nazwał to doświadczenie „marzeniem”. Mam podobne przemyślenia, chociaż zgoła inny sposób na zorganizowanie sobie całości. Marzeniem dla mnie oczywiście byłoby mieć taki widok jak na powyższym zdjęciu każdego dnia – wtedy praca jest w 100% czystą przyjemnością – ale mimo że tak nie mam codziennie, to lubię to, co robię, niezależnie więc gdzie jestem, nawet w domu, to czerpię radość z codziennego siadania przed komputerem.
5:56–6:06
Staram się budzić o 5:56, chociaż rzadko mi to ostatnio wychodzi, głównie dlatego, że kładę się za późno spać. Może te słowa będą motywacją do zmiany przyzwyczajeń. Założenie jest takie, aby wstać w tym samym czasie co Iwona, aby mieć chwilę na poranny prysznic, mycie zębów i tego typu nudne, a jednak konieczne czynności. Jako że czasami zdarza mi się wstawać nawet o 6:56, to niektóre czynności wypadają z kolejki.
Jak już się podniosę z łóżka, to najpierw idę zrobić siku. To moja pierwsza czynność po przebudzeniu. Następnie wracam do sypialni i staję na naszą wagę Withings Body Cardio, na której spędzam około trzydziestu sekund, zanim ona podliczy moje kilogramy, tłuszcze, mięśnie i organy, oceni pracę serca oraz poziom wody w organizmie. Wracam ponownie do łazienki, aby wziąć prysznic i umyć zęby, chociaż to czasami robię dopiero później, najpierw udając się na balkon celem zaczerpnięcia świeżego powietrza do płuc – to czynność niestety utrudniona zimą. Po drodze na balkon zaopatruję się w wodę gazowaną za pomocą SodaStream z dodatkiem soku (obecnie domowej roboty, od teściowej), który towarzyszy mi do około godziny 7:00.
7:15
Punktualnie o 7:15, chyba że Iwona lub ja grzebiemy się danego dnia, wychodzimy z domu i udajemy się do samochodu. Mniej więcej dziesięć minut później dajemy sobie buziaka, a ja pokonuję ponownie tę samą trasę – niecałe cztery kilometry – w odwrotnym kierunku. Po drodze zdarza mi się zahaczyć o kiosk lub sklep, aby kupić niezbędne rzeczy na przetrwanie dnia. Parkuję, wchodzę do mieszkania, uruchamiam YouTube’a na Apple TV i siadam do śniadania. Ta czynność zajmuje mi od dziesięciu do dwudziestu minut, co wystarcza na obejrzenie jednego lub dwóch krótkich filmów – dzisiaj wystarczył jeden; podziwiałem Chrisa Harrisa, jak ślizgał się Ferrari F12 TdF po torze.
8:00–16:00
Około godziny 8:00, plus minus kwadrans, jestem gotowy do działania. Rozpoczynam dzień od przejrzenia „prasy”. Biorę do ręki iPada i uruchamiam Tweetbota, aby nadgonić timeline, notując sobie przy okazji istotne rzeczy. Następnie uruchamiam Reedera, aby nadgonić wszystkie RSS-y. Zależnie od tego, ile mi się treści nazbierało, zajmuje mi to od trzydziestu do dziewięćdziesięciu minut.
Jak już skończę z czytaniem, to najczęściej biorę do ręki MacBooka Pro i rozpoczynam pracę „z komputerem”. Jeśli akurat piszę coś, co nie wymaga obróbki zdjęć, to najczęściej zostaję z iPadem Pro i Smart Keyboard, ale ostatnio mam zły nawyk pisania bezpośrednio w WordPressie – zapewne przez iMaga Weekly – do czego preferuję MacBooka. Z niezrozumiałego powodu w mobilnym Safari okno do pisania inaczej się przewija niż pod OS X i górny pasek z narzędziami nie jest cały czas widoczny – wkurzające.
W ciągu dnia robię sobie zazwyczaj jedną przerwę, około godziny 12:00–14:00, aby chwilę przewietrzyć mózg. Wtedy zazwyczaj nadrabiam Twittera, przeglądam Instagrama i tak dalej. Czasami znajdę coś w lodówce do przekąszenia… To zmienia się każdego dnia.
16:00–18:00
Mniej więcej około godziny 16:00-16:30 wychodzę z domu. Pokonuję – zazwyczaj pieszo – dystans niecałych czterech kilometrów do miejsca, w którym rano wysadziłem Iwonę, po czym razem wracamy, również zazwyczaj pieszo, do domu. Zdarza nam się zahaczyć o sklep, aby dokupić brakujące mięsa czy przyprawy. Spacer po Iwonę zajmuje mi około 32–38 minut, zależnie jak ułożą się światła na przejściach dla pieszych. Ten czas poświęcam na słuchanie podcastów. Na powrotną trasę potrzebujemy zazwyczaj około godziny – idziemy ciut wolniej, a dodatkowy kwadrans wypada zwykle w sklepie. Jak już wrócimy do domu, to siadamy do obiadu. Wieczór wygląda różnie – jeśli mamy jakieś plany, to wychodzimy, a jeśli nie, to albo nadrabiam zaległości pracowo-komputerowe, albo coś razem oglądamy… Albo jedno i drugie! Ostatnio jednym okiem patrzyłem na przygody Marco Polo na Netflixie, a drugim pisałem o nowej wersji iOS-a.
RescueTime u mnie liczy tylko czas pracy na komputerach, pomija iPada i iPhone’a.
Dominik od lat namawia mnie od pracy z biura naszej redakcji, ale jest kilka bardzo ważnych powodów, dla których unikam tego jak ognia. Po pierwsze, zazwyczaj tracimy mnóstwo czasu na omawianie rzeczy, które na Slacku zajmują nam znacznie mniej czasu. Po drugie, w biurze nie mam dostępu do wszystkich swoich narzędzi – miałbym tylko iPada i MacBooka. Po trzecie, traciłbym dodatkowy czas na dojazdy, który mogę poświęcić na pracę. Po czwarte, jak jest ciepło, to rozkładam się z komputerem na balkonie i pracuję cały dzień na świeżym (warszawskim, ekhm) powietrzu. To bonus. Nie taki jak z widoczku na górze tego artykułu, ale jednak.
Mój system składa się z dwóch sprzeczności – z jednej strony bardzo dobrze pracuje mi się niezależnie, samemu, w zaciszu swojego domu, gdzie mam wszystko, co potrzebuję pod ręką i nikt mi nie przeszkadza, a z drugiej bardzo ważne dla mnie jest poranne „wyjście z domu”, aby potem „wrócić do biura”. To poranne odwiezienie Iwony do pracy, a potem odebranie jej z niej, jest dla mnie kluczowe. To mój psychiczny bufor między domem a biurem. Zaskakuje mnie też moja systematyczność każdego dnia – pewne rzeczy wykonuję bardzo powtarzalnie (wyjazd, śniadanie, YouTube, czytanie itp.), a z kolei okres między 8:30 a 16:00 jest rosyjską ruletką, ponieważ codziennie robię co innego.
Iwona, w odróżnieniu ode mnie, nie potrafi się skupić podczas pracy w domu i traci na wydajności. Ma możliwość brania pracy z domu prawie zawsze, kiedy chce, teoretycznie więc moglibyśmy pracować razem (i niejednokrotnie to robiliśmy, prawie zupełnie nie wchodząc sobie w drogę). Jej problem, moim zdaniem, polega na tym, że często siada do pracy jeszcze w szlafroku – miesza „dom” z „pracą”. Dlatego taką wagę przywiązuję do rozdzielenia tych czynności. Oczywiście mogę się całkowicie mylić…
Komentarze: 16
o, ten RescueTime to taki automatyczny Grainee dla oprogramowania :D
Nie znam Grainee. Co dokładnie śledzi?
Można sobie dodać czynności do śledzenia, bo włącza się je i wyłącza ręcznie, żeby zmierzyć i porównać dowolne aktywności w ciągu dnia.
https://itunes.apple.com/us/app/grainee/id1006601956?mt=8
Ach Twoje Grainee! Myślałem o OS X z jakiegoś powodu.
Już myślałem, że zapomniałeś ;) gdyby ten pomysł się sprawdził to może i na macOS opłacałoby się napisać. Coś jednak przekombinowałem, bo nie ma zainteresowania tą aplikacją.
Wracając do tematu – muszę się zmotywować żeby przestawić swoje godziny. Też pracuję w domu, ale ostatnio niestety 11am-3am a już nie mam 16 lat i wydajność spada w nocnych godzinach.
Kiedyś po nocy uwielbiałem. Dzisiaj niekoniecznie. Nie mam tyle powera. Lepiej mi się pracuje rano zdecydowanie.
Mnie zastanawia, po jaką cholerę stajesz codziennie na wadze? Przecież te informacje są w takiej sytuacji kompletnie bezużyteczne. Na nasz organizm ma wpływ tyle rzeczy, że ważyć (już nie mówiąc o jakiejkolwiek analizie składu ciała) nie powinniśmy się częściej niż z raz na tydzień — oczywiście jeśli chcemy wykorzystać to do jakiejś analizy, bo z nudów, można i cały dzień na wadze stać :D
Bo w skali kilku lat masz precyzyjniejszy wykres i szybciej zaobserwujesz zmiany. Sam producent zaleca codziennie ważenie – o tej samej porze najlepiej. Dodam że ta waga nie tylko liczy wagę, ale między prędkość przepływu krwi w organiźmie.
Naprawde w skali LAT potrzebujesz wykresu z dokładnością do jednego dnia? To moze zacznij się ważyć dwa razy dziennie. Albo nie, trzy. 😊 Producent może tez zalecać robienie tego w sukience. I jeszcse dodam, że “prędkość przepływu krwi w organizmie” w wadze za kilka stówek, to imo nie jest profesjonalny wyznacznik. 😉 ale bajer fajny.
Jak wspomniał Kuba, bardzo istotne są trendy w skali tygodnia, a nie roku. Bardzo szybko, patrząc do MFP, mogę zobaczyć czy coś z menu danego dnia w jakiś sposób korzystnie lub nie na mnie wpłynęło. Nie ma żadnego dobrego powodu aby się NIE ważyć codziennie, a plusy są bezsprzeczne.
A jaką będziesz miał gwarancje, że ten raz na tydzień będzie precyzyjny?
Ważysz się codziennie po to, żeby z większej ilości danych wyciągnąć średnią…
Wtedy dobrze widoczny jest trend, czy waga idzie w dół czy w górę.
Często mam tak, że jeden dzień w tygodniu bywa “dziwny” i waga wtedy albo pokazuje ewidentnie za mało albo ewidentnie za dużo. W skali tygodnia jestem w stanie to bez problemu wyłapać patrząc właśnie na trend.
Jakby przydarzyło się to raz w tygodniu w dniu ważenia to ciężko byłoby to zaadresować.
Poza tym ważne jest zapewnienie w miarę takich samych warunków każdego dnia.
Robię dokładnie tak samo jak Wojtek – ważę się codziennie rano po jedynce ;)
Polecam się ważyć jednak po dwójce, bo wystarczy, że zjesz poprzedniego dnia inny posiłek jesli chodzi o wielkość i skład, który będzie sie inaczej trawił i Twój pomiar już moze sie diametralnie różnić.
Nie wiem co trzeba robić, by waga zmieniała się na tyle drastycznie byś musiał sie ważyć codziennie. Jak jeden raz za malo w tygodniu, to dwa. Każdy lekarz/dietetyk/trener Ci to powie. Owszem, można codziennie, pod warunkiem, że codziennie zapisujesz dokładnie co zjadłem, co i w jakich ilościach wypiłeś, masz zarejestrowana każdą aktywność fizyczną czy sen. Wtedy takie dane i umiejetność ich analizowania, ma sens.
Ja sie kiedyś ważyłem codziennie i to w okresie zmiany żywienia. Dane były tak popieprzone, że miałem piękną sinusoidę.
Można tez mierzyć obwody codziennie, można robić codziennie badania krwi i w ogóle, ale bez odpowiednich dodatkowych danych, nie jest Ci to potrzebne.
Ewentualnie można jak się naprawde ostro trenuje przynajmniej codziennie i zadba o dietę i wszystko. Wtedy jak chcesz mieć naprawde aktualne dane, to warzenie codziennie moze coś oznaczać, ale wtedy najlepiej rano i wieczorem. Ja w tym momencie wazę sie i mierzę raz na tydzień. Jesli coś dziwnego zaobserwuje np. zbyt duża różnica w stosunku do poprzedniego pomiaru, powtarzam go dnia następnego.
Czas reakcji w razie niespodziewanych zmian masz tygodniowy, zamiast 2-3 dni. Załóżmy że się ważysz w sobotę każdą. Jak w niedzielę i poniedziałek nagle przytyjesz lub schudniesz drastycznie z jakiegoś powodu, to najpóźniej we wtorek wiesz (w poniedziałek, po dwóch ważeniach, możesz już mocno podejrzewać), że coś jest nie tak, a tak dowiesz się dopiero po kolejnych 4 dniach, a zweryfikujesz dopiero po kolejnym tygodniu.
Pamiętaj, że o ile Withings same się kalibrują, to zawsze może być delikatna różnica – to nie jest sprzęt „super pro”. W skali tygodniowej nie wiesz czy to wina wagi, czy coś innego. Codziennie się ważąc trend jest znacznie wyraźniejszy.
drastycznie z dnia na dzień nie da sie schudnąć/przytyć. Nie wiem co trzeba by zrobić byc np w niedziele ważył 75, a w poniedziałek 80. Bo to jest drastyczne. 0,5-1 kg to jest zwykły sprzętowy margines. Ale jeśli waga w okresie kilku dni się nagle zmienia np. o 2 kg, to powody są głownie dwa: zakładając, że nie zmieniłeś nagle zasad żywienia i nie zacząłeś dużo wiecej/mniej ćwiczyć: albo dnia poprzedniego zjadłeś coś, co jeszcze się nie przetrawilo do końca lub Ci w jakiś sposób zaszkodziło, albo zmieniła się Twoja gospodarka wodna. Zaprzestając picia dużej ilości płynów w kilka dni moze Ci przybyć nawet kilka kilogramów. Tak samo w drugą stronę.
Nie wiem jak u Ciebie, ale u mnie jedynka z rana jest standardem, z dwójką bywa bardzo różnie ;)
Co do zmian wagowych, potrafi mi wyskoczyć dzień gdzie różnica jest na poziomie 0.8 – 1 kg w stosunku do dnia poprzedniego. Jest to wtedy dla mnie ewidentny błąd pomiarowy. Niestety, jeżeli przytrafiłby się w pomiarze raz w tygodniu – średnio do wykrycia, bo akurat w tydzień jesteś w stanie tyle zrzucić i zorientujesz się (albo i nie) dopiero po tygodniu przy następnym pomiarze.
Dlatego właśnie ważę się codziennie.
Co do innych pomiarów – pełna zgoda, robienie ich codziennie nie ma sensu. Tym bardziej, że zajmują sporo więcej czasu niż 30 sekund na wadze.. Z wagą o której pisze Wojtek – wszystko dzieje się z automatu, więc IMO lepiej mieć te dane niż ich nie mieć.
Ja bez dwójki rano nawet nie wychodzę z domu. 😊 Jak jej nie ma, to jest dla mnie jeden z sygnałów, że coś jest nie tak i wtedy na pewno się też nie ważę. 😊
Mam taką wagę jaką ma Wojtek i tak naprawde, to poza samą wagą już na inne dane nie patrzę za bardzo. No, może jak sobie wezmę wykres z ostatniego kwartału.