Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu <em>Inferno</em>

Inferno

1
Dodane: 8 lat temu

Nie pamiętam, kiedy dokładnie pierwszy raz sięgnąłem po książkę Dana Browna, ale było to niedługo przed pojawieniem się „Kodu da Vinci” na ekranach kin w Polsce. Wszyscy moi znajomi zachwycali się wtedy tym autorem, a ja nie mogłem z tym nic zrobić – czytałem wtedy „Koło Czasu” Roberta Jordana, który wtedy miał przynajmniej siedem lub osiem tomów. Danowi pozostało czekanie w kolejce. Ale w końcu go dopadłem…

Niezwykłe przygody Toma Hanksa grającego postać Roberta Langdon na bardzo długo zapadły mi w pamięć. Do każdej kolejnej książki siadałem w dniu premiery lub niedługo po niej. Problem w tym, że to nie sam Robert, ani jego przygody mnie fascynowały, a opisy miast Dana Browna. Rozbuchały moją potrzebę odwiedzenia nowych miejsc, napędzały chęć poznania tych części świata, w których jeszcze nie miałem okazji przeby­wać. Nie ukrywam, że to między innymi dzięki „Kodowi da Vinci” poczułem ogromne pragnienie poznanie stolicy Włoch – Rzymu. To miasto zawsze uciekało mi sprzed nosa – miałem ogromne szczęście i możliwość zwiedzania wielu krajów, wysp i kon­tynentów, ale sam Rzym… no cóż… tam jakoś nigdy nie było mi po drodze. Być może dobrze się stało, że nie zawi­tałem do niego wcześniej. Prawdopodobnie nigdy nie doceniłbym go tak, jak na to zasługuje…

Marzec w 2014 roku był wyjątkowo piękny – zarówno w Polsce, jak i we Włoszech. Nie pamiętam już dokładnie, dlaczego postanowiliśmy tam pojechać, ale prawdopodobnie wynikało to z bardzo prostego faktu – trafiły nam się tanie bilety. Pomimo że dwa z czterech (lub pięciu) dni, które tam spędziliśmy, były deszczowe i paskudnie zimne, to zakochałem się w tym mieście, jak nigdy wcześniej w żadnym. Nie wiem, skąd się wzięła taka silna reakcja z mojej strony, ale to był strzał w dziesiątkę. Rok później trafiliśmy tam po raz drugi, tym razem z powodu koncertu wyjątkowego artysty – Ludovico Einaudi. Upał był nieznośny, ale prawie nie zwracałem na to uwagi – to miasto i jego niezwykły klimat mnie całkowicie urzekło.

Pisząc te słowa, siedzę przed kominkiem na kanapie z iPadem opartym o kolano i przeglądam nasze zdjęcie z tych dwóch wyjazdów, zastanawiając się jednocześnie nad ostatnią przeczytaną przeze mnie książką Dana Browna – „Inferno”. Rozmyślam nad nią z dwóch powodów. Pierwszym są opisy Florencji, które całkowicie przyćmiły akcję książki i pochłonęły mnie całkowicie. Czytając je, czułem się, jakbym tam był we własnej osobie. Przyznaję, że prawdopodobnie pomogła w tym bujna wyobraźnia, której mi nigdy nie brakowało. Sama historia mnie tak nie urzekła, ale właśnie dzięki opisom tego jednego miasta uważam ją za jedną z najlepszych pozycji, jaką w życiu czytałem. Drugim powodem jest wczorajszy seans kinowy, podczas którego obejrzeliśmy ekranizację tej książki. Początkowo byłem bardzo zawiedziony, ale dzisiaj doszedłem do wniosku, że reżyser i scenarzysta skrajnie inaczej odebrali słowa Browna. Film skupia się przede wszystkim na ludziach i emocjach, a nie na miejscach i klimacie. Tylko to powoduje zupełnie inny odbiór tego samego dzieła przez widza. Gorszy – dla mnie, ale nie wątpię, że innym bardziej przypadnie do gustu. Nie rozumiem jednak kompletnie, dlaczego scenarzysta postanowił zmienić kilka wątków akcji, pogarszając je przy okazji. Dla przykładu koniec filmu kończy się zupełnie inaczej niż w książce.

Jeśli planujecie udać się do kina na – „Inferno”, to błagam – przeczytajcie najpierw książkę. Jest bardziej spójna i zwyczajnie lepsza.


img_0109

Listy do W - Inferno

Listy do W - Inferno

Listy do W - Inferno

Listy do W - Inferno

Wojtek Pietrusiewicz

Wydawca, fotograf, podróżnik, podcaster – niekoniecznie w tej kolejności. Lubię espresso, mechaniczne zegarki, mechaniczne klawiatury i zwinne samochody.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 1