Magiczny moment
Święta Bożego Narodzenia to dla mnie magiczny moment. Od dzieciństwa Tata wpajał mi, jak ważny to czas – rodzinny, odświętny i wyjątkowy. Nie było mowy o tym, żeby do świątecznego stołu usiąść w dżinsach. Mieliśmy na sobie eleganckie ubrania, na stole królowała odświętna zastawa. Przy dzieleniu się opłatkiem zawsze się wzruszaliśmy, a zasiadając do stołu z dwunastoma potrawami, rozmawialiśmy o wszystkim.
Tegoroczne święta były inne. Po raz pierwszy spędziłam je bez Rodziców, którzy zostali sami w Rościnie. Tak chciał perfidny los. To była spora próba dla nas wszystkich.
Piękny, a zarazem smutny to czas, w którym po raz kolejny dotarło do mnie, że nic oprócz zdrowia i rodziny nie ma znaczenia. Brakowało mi Mamy i Taty, i tych wszystkich potraw, które od zawsze stoją w tym samym miejscu. Brakowało mi wszystkiego. I może to jest właśnie dorosłość. Moment, w którym dotarło do mnie, że już czas na moją Wigilię, na moje własne potrawy, na moją własną, odświętną zastawę. To czas, w którym zrozumiałam, że oprócz tego, że jestem córką, to jestem też Mamą. I powinnam sama przekazać mojemu Piegusowi wszystko to, co przez lata przekazywali mi Rodzice.
To był piękny i smaczny czas. Na stole królowały dokładnie takie potrawy, jakie przygotowuje moja Mama. I choć całe święta były takie, jak sobie wymyśliłam, to mam jednak nadzieję, że kolejne spędzę z Mamą i Tatą. Obojętnie gdzie. To się chyba nazywa nieodcięta pępowina.