Pakujemy się
Jak długo pakujecie walizkę? Dziesięć minut, pół godziny, cały wieczór, tydzień? Ja walizki nie pakuję, bo moja walizka jest spakowana cały czas. Podmieniam w niej tylko rzeczy zużyte na świeże. Jestem zawsze gotowa do podróży, jak to już kiedyś w iMag Weekly napisałam.
Choć twierdziłam, że jestem gotowa na wszystko, to okazuje się, że nie zawsze jestem gotowa do pisania. Ostatnie trzy tygodnie spędziłam z nieco większą walizką, na nieco większym wyjeździe (o jego amerykańskim fragmencie można będzie przeczytać w lutowym iMagazine), co, niestety, uniemożliwiło mi cotygodniowe pisanie. Żałuję. Żałuję, bo mój mały patent na pakowanie walizki jest ostatnim etapem Kobiety w delegacji na łamach Weekly, które w tym tygodniu się pakuje i odjeżdża w siną dal.
W Evernote mam listę wszystkich rzeczy, które powinnam zabrać na jakikolwiek wyjazd, w podziale na kategorie – ciuchy większe (np. sweter), ciuchy małe (skarpetki i inne), kosmetyki, drobiazgi, służbowe (laptop, ładowarki itd.), podręczny (słuchawki do telefonu). Podążam za tym spisem, odhaczając to, co i tak muszę zabrać, nawet jeśli na jedną noc jadę (np. szczoteczkę do zębów). Metodyczne podejście sprawdza się znakomicie na tyle, że w dziesięć minut mogę mieć załatwione spakowanie się nawet na miesiąc.
Kłopot w tym, że tuż przed pójściem spać – jeśli wyjeżdżam następnego dnia rano – w ataku paniki, że czegoś nie spakowałam, dokładam w największym pośpiechu do walizki cokolwiek. Dwa grube swetry, sześć par skarpetek, buty na bardzo wysokim obcasie, kolejny notes i paczkę środków przeciwbólowych. To ostatnie jedynie ma sens, przed poprzednimi usiłuję się bronić.
Efekt i tak jest niezły. Tym razem na trzytygodniowy wyjazd ze zmienną pogodą (od +7 w Paryżu, przez zapowiadany śnieg i -5 w Salt Lake City, do -24 w Krakowie, gdy wyjeżdżałam) miałam mniej bagażu niż niejeden kolega spakowany tylko na tydzień do SLC. Czyli atak paniki, owszem, pogarsza moją sytuację subiektywnie, ale ciągle jeszcze nie obiektywnie. To dobrze!
Przenosi się to jednak na wiele dziedzin życia. W spokoju i metodycznie kroję marchewkę. Kawałki są równe, sałatka zapowiada się znakomicie perfekcyjna, a nagle w ataku paniki zaczynam kroić byle jak, byle szybciej, bo mogę nie zdążyć. Przed czym? Nie mam pojęcia. Albo piszę spokojnie co czwartek tekst do iMag Weekly i nagle nie zdążam napisać, wróć! To nie ta historia.
Walczę z tym, ale jak do tej pory niewiele z tymi atakami paniki udało mi się zdziałać. Czasem są zbawienne, często nie. Dodają mi na pewno jakieś 200 gramów dodatkowo w bagażu, a niekiedy parę godzin pracy więcej. Ale jednocześnie uważam, że to jest coś, co sprawia, że nie jestem perfekcyjną kobietą w delegacji. Że ciągle mam fantazję, emocje, a nie zamieniłam się w korpolalkę.
Z tym Was zostawiam, Drodzy Czytelnicy. Szkoda mi cotygodniowej spiny, by dostarczyć najpierw tekst w cyklu #smartkultura, a potem #kobietawdelegacji. Proszę o komentarze, czy opisywać gdzieś dalej moje przygody w wiecznych rozjazdach, czy skupić się raczej na mizianiu kotków w domu. Chętnie dam się zmotywować do jednego lub drugiego, a Wam dziękuję za wszystkie „chcę więcej takich treści”. Do przeczytania!
Komentarze: 2
Twoja seria była moją ulubioną – dziękuję.
Dziękuję bardzo! Mam nadzieję, że #kobietaWDelegacji wróci w takiej czy innej postaci w progach iMaga. Bardzo dziękuję :)