Wcale nie jest tak, że kiedyś wszystko było lepsze
Ile razy słyszeliśmy, że kiedyś było lepiej? Że żyło się łatwiej, że sąsiedzi byli milsi, muzyka lepsza, a filmy tylko wybitne. To tylko wierzchnia część prawdy.
O ile potrafię znieść tego typu wypowiedzi u starszych ludzi, o tyle kompletnie nie rozumiem sytuacji, w której taki światopogląd wyznaje człowiek w moim wieku, człowiek nauczony Internetu, przyzwyczajony do kultury na wyciągnięcie ręki i do życia według rytmu, który sam sobie stworzył.
Życie
Żyjemy w biegu, wiem. W sklepach zauważyć można produkty, które uświadamiają nam to w dość drastyczny sposób. Plastikowe opakowania z umytymi i obranymi warzywami lub owocami, które można podgryzać w pracy, to właśnie jeden z przykładów, kiedy człowiek próbuje zaoszczędzić chociaż kilka minut. Czasem po to, by dłużej pospać, czasem po to, żeby mieć chwilę więcej dla rodziny o poranku i móc spokojnie wypić kawę.
To jest znak naszych czasów, nasza choroba cywilizacyjna. Nie mamy na nic czasu, bo nie umiemy się zorganizować, a nasze głowy często zajmuje zbyt wiele myśli.
Mamy też jednak życie poza pracą i domem, rozwijamy swoje pasje, niektórzy biegają, inni piszą czy nałogowo czytają, robimy rzeczy, które dla nas są naturalne, wpisały się w nasz rytm dnia i chociaż zdarzy nam się zagubić nad jakąś bezmyślną grą, to jednak robimy dla siebie więcej, niż robili ludzie pokolenie czy dwa wstecz.
Nasi rodzice pamiętają głównie te dobre strony czasów, w których żyli, że każdy miał pracę, każdy miał mieszkanie. My z kolei dopowiadamy, że teraz już dzieci nie siedzą na placu zabaw, tylko siedzą przed elektroniką, że wgapiają się bezmyślnie w telewizory i ciągle tylko chcą „więcej”.
Mieszkam przy placu zabaw, jedyny moment, kiedy nie ma tam bawiących się dzieci, to noc. Często nawet deszcz nie jest w stanie wygonić stamtąd uśmiechniętych kilkulatków. Zupełnie jak za „moich czasów”, dosłownie chwilę temu.
My też siedzieliśmy przed telewizorami, nasi rodzice też. Tylko teraz dzieci mają lepiej, bo mają wybór, coś, czego my nie mieliśmy. Bajki oglądać mogliśmy na dwóch czy trzech kanałach, bardziej szczęśliwi obok Polsatu, TVN i Fox Kid mieli jeszcze Cartoon Networks, gdzie podobno leciały te najlepsze. A teraz? Mój czterolatek ma ukochane bajki, które ogląda bez reklam, kiedy tylko ma ochotę. Może w kółko oglądać jeden odcinek lub oglądać po kolei. Ma wybór. A zestaw ulubionych bajek wymienia co kilka tygodni, nie musi wybierać z sezonowych ramówek tych kilku dostępnych stacji. Jest to bardziej rozwojowe niż było kiedyś, bo ogląda to, co go interesuje, nie ogląda dla samego oglądania.
Gdy miałam kilkanaście lat dostałam grę The Sims. Spędzałyśmy z siostrą przed komputerem kilka godzin dziennie, latem, zamiast wyjść na podwórko. Nie my jedyne.
Krytykując obecne czasy, często zapominamy, że sami mieliśmy w tym swój udział, to od nas zależy, czy nasze dzieci będą takie same, czy może trochę wyłamią się ponad stereotyp, opowiadający o tym, że place zabaw są puste, a poza grami na komputerze dzieci nie umieją się już bawić.
Mój dzieciak to gracz, pada trzyma w rękach, odkąd skończył dwa latka. Aktualnie ma cztery, w strzelankach i zręcznościówkach radzi sobie tak, jak my radziliśmy sobie w jego wieku w Mario, Mortal Combat czy Pac-Manie. I chociaż konsola jest pierwszą rzeczą, o której mówi, gdy tylko otworzy oczy, to najchętniej całe dnie spędzałby na placu zabawy lub na graniu z nami w planszówki.
P. S. Tak, strzelanki. Tak, my, rodzice, też graliśmy. W gry, w których się zabijało. Z jednej strony były trochę mniej realne, z drugiej, tej krwi się lało zdecydowanie więcej niż aktualnie w większości gier.
Pamiętam, że jak byłam mała, to sąsiedzi stanowili dość spory procent kontaktów towarzyskich moich rodziców, zaraz obok ludzi, których poznali w pracy czy jeszcze w szkole. Pamiętam panią Anię z mieszkania obok, do której czasami podrzucali nas na kilka godzin rodzice, gdy wychodzili na zakupy lub do znajomych. To było naturalne.
Teraz? W większości przypadków nie znamy już swoich sąsiadów. Mówimy sobie na klatce „dzień dobry” i nie rozmawiamy o niczym więcej, czasem ktoś nas zaczepi, by porozmawiać o nowej kartce na tablicy informacyjnej, ale nasze życie towarzyskie skupia się teraz na kontaktach z innych źródeł. To nasz wybór, że łatwiej nam zagadać do kogoś na Twitterze i tam, po grupowym spotkaniu na Tweetupie lub innym tego typu wydarzeniu, stwierdzić, że to osoba, która powinna trafić do grona naszych bliższych znajomych. Wybór, bo nikt nam nie broni zapukać do sąsiada i spytać czy ma ochotę na kawę.
Kultura
„Kiedyś X było lepsze”.
Zdania powtarzane przez wielu. Tworząc listę ulubionych piosenek, zespołów czy filmów, sięgają po starsze tytuły, zawsze dodając, że kiedyś było lepiej. Teraz tylko „umc umc”, teksty piosenek nie mają sensu, a w teledyskach nie uświadczymy nic poza kobietami w bikini, wyginającymi się na wszystkie strony.
Mamy wybór aktualnie, nie jesteśmy ograniczeni do słuchania jednego radia. Możemy włączyć ulubiony serwis do streamingu muzyki, wybrać ten gatunek, który najbardziej nam pasuje, określić się tematycznie ulubionym zespołem. Nowe zespoły powstają co chwilę, perełki można odnaleźć w najbardziej niespodziewanych miejscach. Czasem znajdziemy je w kilka minut, czasem zajmie to tygodnie lub miesiące, ale na pewno gdzieś tam są zespoły, które spowodują, że na naszych rękach pojawią się ciarki.
Nie inaczej niż z filmami. Do kin w Polsce nie trafia wszystko, część uda nam się odkryć (znów) dzięki serwisom streamingowym, kilka tytułów poznamy na festiwalach filmowych, a i tak znaczny procent tworów będzie dla nas niedostępny, szczególnie w przypadku niszowego kina. Nie oznacza to jednak, że nie znajdziemy tam zakopanych perełek, pośród wszystkich hitowych i popularnych filmów, które czasem są faktycznie dobre, a czasem przyciągają ludzi przed ekrany z innych powodów.
Do naszych czasów nie przetrwały wszystkie filmy. Nawet nie przetrwała większość. Te najbardziej popularne nadal możemy oglądać, ale te gorsze po prostu zniknęły. Gorsze, czyli tak naprawdę, te mniej odkryte i czasem docenione tylko przez wąskie grono.
Kultura idzie w kierunku, w którym ludzie chcą, żeby szła. Choć narzekamy na kolejną odsłonę Transformersów, znudziły nam się filmy o superbohaterach i zombie, to każda kolejna premiera pokazuje, że grono osób, które chcą to oglądać, jest naprawdę duże.
Bardziej wymagający widzowie pójdą do sali obok na obraz, który od pierwszej chwili trąci nominacją do Oscara, a niewielki procent zamiast tego, wybierze się na festiwal filmowy z kinem, którego nie zobaczy w innym miejscu.
„Kiedyś było lepiej” to obraz filtrowany przez lata i ludzi, którzy zdążyli już wyrzucić z pamięci te gorsze elementy, odrzucając wszystko poza wierzchołkiem godnym naszej uwagi.
Teraz czasy są trochę inne, chociaż jednocześnie takie same, mamy większy wybór, który jest tutaj kluczowy, chociaż nasi rodzice i tak mieli go więcej niż dziadkowie. Tylko od nas samych zależy, czy za dwadzieścia lat będziemy wciąż myśleć, że „kiedyś było lepiej”.