Tęsknię za prostym Apple
Moja fascynacja Apple zaczęła się w 2009 roku. Czyli siedem lat temu. Wow. Moja fascynacja będzie szła do pierwszej klasy. W każdym razie chodziło o iPhone’a. Ten telefon podobał mi się jak żaden inny. Był ładny, nowoczesny, gadżeciarski i miał dużo gier. A wtedy lubiłem gry. Po kilku miesiącach odkąd zacząłem się wpatrywać w jego zdjęcia, wpadł w moje ręce. Uwielbiałem go. Chciałem wiedzieć o nim więcej i tak trafiłem na bloga niejakiego Wojtka Pietrusiewicza. Możecie go kojarzyć. Wtedy Apple mnie pochłonęło.
Wybór mojego pierwszego iPhone’a był prosty. Pojawiła się możliwość zdobycia modelu 3GS za nieduże pieniądze, bez większego zastanowienia więc porzuciłem pomysł kupna 3G i rzuciłem: „czarny”. Tak. W tamtych czasach to była jedyna licząca się zmienna. Większa pojemność wydawała się zupełnie zbędna oraz była poza budżetem. Podobnie było z moim pierwszym iPadem. Nie pamiętam, żebym musiał się długo zastanawiać nad tym, którego kupić, bo był tylko jeden. Pierwszy Mac? Proste. Mini. Pierwszy MacBook? Zależało mi na niskiej wadze i dużym dysku, kupiłem więc Aira.
Dzisiaj sprawa nie byłaby tak trywialna. MacBook Air ciągle jest w sprzedaży. Ale jest też 12-calowy MacBook. Lżejszy, tylko nie tak wydajny. Jest też niewiele cięższy od Aira model Pro. Ekran Retina i oszałamiająca wydajność, a cena zbliżona. A, no i nie zapominajmy o „Twoim następnym komputerze”, jak Apple lubi nazywać iPada Pro. Chcąc teraz kupić mobilny komputer z Cupertino, wybieramy między czterema zbliżonymi urządzeniami.
Zresztą sam iPad to również skomplikowany przypadek. Od jakichś dwóch tygodni próbuję wybrać ten najlepszy. Z jednej strony 12,9-calowy ekran kusi. Zmieszczą się na nim dwie aplikacje, latające okno z serialem i jeszcze zostanie miejsce na zorganizowanie pola namiotowego. Z drugiej strony, w porównaniu do 9,7-calowego Pro jest on równie mobilny, co Australia. Skoro mowa o mniejszym Pro to może lepszym wyborem będzie Air 2? Pewnie, nie ma zmyślnego ekranu, rzucających na kolana głośników, wsparcia dla Pencila i Smart Connectora, ale wychodzi trochę taniej.
To samo ma się stać z iPhone’em. Dzisiaj mamy do wyboru pięć modeli: SE, 6, 6 Plus, 6S i 6S Plus. Najnowsze plotki mówią o ulepszonym 6S (6SS? 6S+? 6S^2?) dostępnym w trzech wariantach. Ma być zwykły, większy Plus i do tego jeszcze Pro. Zrozumienie, dlaczego dziewczyny chodzą parami do toalety, będzie łatwiejsze niż wybranie nowego telefonu z Jabłkiem.
OK, zgadzam się. Problem może leżeć po mojej stronie. Podejmowanie decyzji to nie jest coś, czym mogę się chwalić. Im jednak dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to ograniczony wybór mógł mnie pociągać w Apple. Te sprzęty były proste i intuicyjne nie tylko w obsłudze, ale i zakupie.
Podobno gdy Steve Jobs wrócił do Apple w 1997 roku, narysował na tablicy siatkę 2 x 2. Pionowo był podział na przenośne i stacjonarne. Poziomo – domowe i profesjonalne. To był plan na nowe portfolio firmy. Cztery komputery wypełniające cztery potrzeby. Dzisiaj tak nie jest i trudno kogokolwiek za to winić. Firma jest znacznie większa niż kiedykolwiek, ma więc inne priorytety. Ale może kiedyś nas zaskoczą i zamiast zaspokajać potrzeby wszystkich, skupią się na kilku wybranych grupach? Chciałbym tego. Tymczasem wracam do wyboru iPada na podstawie rzutu kostką. To chyba najsensowniejszy ze sposobów.