Stare samochody są fajne
Oglądaliście „Skyfall”? Przedostatni film o Jamesie Bondzie z Danielem Craigiem w roli głównej; świetne kino. Historia jest mocno wspomagana motywem powrotu do rozwiązań z dawnych lat. Agent porzuca wygodny hotel na rzecz swojego starego domu rodzinnego. Nowoczesny pistolet dla tradycyjnej strzelby. Zamiast lśniącego DBS-a wyciąga z garażu ślicznego Astona DB5. Niejednemu łezka zakręci się w oku.
Podobnie było w „Fast & Furious 6”, gdzie bohaterowie przesiedli się z najnowszych supersamochodów do superklasyków. Nie było wyjścia – ich przeciwnicy byli wyposażeni w naboje dezaktywujące wszystkie systemy w autach. A dzisiaj komputer odpowiada za naprawdę sporo w samochodzie. Potrafi skręcać kołami, potrafi przyspieszać i hamować, ustawiać temperaturę we wnętrzu, włączać światła, wycieraczki, otwierać szyby i zmieniać muzykę. Tak, wiem, w większości przypadków przenosi się to na większe bezpieczeństwo (chociażby system ESP) i komfort (automatycznie włączające się wycieraczki). Jednak odbiera trochę zabawy i uroku jeździe samochodem.
Mimo uwielbienia dla wszystkiego, co nowe, tęsknimy za starymi czasami. Gdy wiele rzeczy było prostszych, bardziej naturalnych, fajniejszych. Sam niedawno wszedłem w posiadanie klasycznej Motoroli RAZR V3. Prawdopodobnie ostatniego „fajnego” telefonu przed iPhone’em. Kończenie rozmów przez zamknięcie klapki dodaje przynajmniej 10 punktów do lansu. Szczególnie w porównaniu do jakiegoś pacnięcia w szkło. Pff. Amatorszczyzna. Co poza tym umie moja Motorola? Wytrzyma kilka dni na baterii, wysyła SMS-y, ma kalendarz. I nie ma portu słuchawkowego. Apple wpadło na to dopiero w 2016 roku, jeśli wierzyć plotkom.
Więc tak, stare rzeczy są fajne. Celowo nie mówię tutaj, że lepsze. Niedawno Škoda opublikowała reklamę najmocniejszego Superba. Ich flagowa limuzyna przyspiesza do setki w 5,8 sekundy, szybciej niż niejeden supersamochód sprzed kilku dekad. Nie zdziwiłbym się też, gdyby czeski cud techniki lepiej hamował, a nawet prowadził się pewniej. Trudno znaleźć obiektywny powód, dla którego Superb nie byłby lepszy od wiekowego Porsche. Ale gdybyście postawili przede mną klasyczne 911 i bieda-Passata, to wezmę to pierwsze bez zastanowienia.
Dlatego niedawno zaaranżowałem nowe miejsce w swoim garażu marzeń. Miejsce na klasyka. Wiązało się to oczywiście z wykreowaniem nowego hobby: przeglądania portali ogłoszeniowych z zabytkowymi samochodami. Powiem tylko, że to dużo większa zabawa niż szukanie supersamochodów. Po pierwsze, modeli jest więcej, ale podaż mniejsza. Po drugie, trzeba przekopać się nie tylko przez kombinacje kolorów, ale i stan tych pojazdów. Zardzewiałe Porsche, poobijane Ferrari czy Maserati zostawione w stodole są niespecjalnie atrakcyjne.
Nie trzeba nawet iść w tak ekskluzywne marki. Na miejscu dla klasyka może spokojnie stanąć świetnie zachowane BMW E30, Fiat 500 czy nawet coś narodowego jak Maluch czy Polonez. Takie można znaleźć na mojej nowej ulubionej witrynie: Giełdzie Klasyków. Trzeba przyznać, że ceny bywają zaporowe. Możesz wyjechać z salonu nowym Fordem KA albo z Tych wrócić prawie pięćdziesięcioletnim Dużym Fiatem. Za te same pieniądze. Wartość tego drugiego będzie tylko rosnąć, jak dla mnie więc wybór jest – ponownie – oczywisty.
Oferta na „Kredensy” jest dosyć zaskakująca. Model, o którym przed chwilą pisałem, pochodzi z drugiego roku produkcji, stąd wysoka cena. Dobrze zachowanego 125p kupimy za mniej niż 20 tysięcy złotych. Większość droższych egzemplarzy ma dużo dłuższą historię, niż „stał w stodole, jeżdżony tylko do kościoła, pierwszy właściciel ateista”. Znalazłem replikę sportowej wersji Akropolis zbudowaną ponad dekadę temu przez weteranów FSO. Jest też Fiat 125p coupé z 250-konnym silnikiem z Golfa R32. Podobne przeróbki przechodzą też Polonezy i Maluchy.
To odkrycie pozwoliło mi zdecydować, co stanęłoby na miejscu dla klasyka w moim garażu marzeń. Jest to pomarańczowy (szok, prawda?) Fiat 126 Abarth z 1983 roku. Dokładnie jego replika, bo włoski tuner przygotował tylko dwa prototypy „sportowego” Malucha. Samochód został zbudowany przez Mike’a Jordana (chyba nie koszykarza, ale kto wie) na zlecenie niejakiego Chrisa Evansa. Tak, tego Chrisa Evansa, świeżo upieczonego byłego prowadzącego Top Gear. Abarth był na sprzedaż w zeszłym roku i finalnie „poszedł” za ponad 80 tysięcy złotych. Ze względu na charakter iMaga Weekly muszę wspomnieć o innym modelu: Polski Fiat 126p wzorowany na wyścigowym Porsche 935 K3 w barwach Apple Computer. Cena? Okazyjna. 5900 złotych.