Dlaczego używam Photoshopa?
Photoshop to jedna z moich ulubionych i najczęściej używanych aplikacji na MacBooku. Nigdy nie ukrywałem, że niemal każde, nawet najmniej istotne zdjęcie publikowane przeze mnie w internecie przechodzi najpierw odpowiednią obróbkę w tym programie. W tym artykule wyjaśniam, dlaczego to robię.
Fotografia cyfrowa polega na rejestrowaniu cząsteczek światła przez mikroskopijnej wielkości piksele tworzące element światłoczuły aparatu – matrycę. Współczesna technologia pozwala na wiele; imponujący jest już sam fakt, że na powierzchni kilkuset lub nawet kilkudziesięciu milimetrów kwadratowych są skupione miliony takich punktów. Jednakże technologia ta nie jest doskonała. Obraz rejestrowany przez nawet najbardziej zaawansowane profesjonalne aparaty prawdopodobnie nigdy nie dorówna ludzkiemu oku. Powody są dwa: gorsze „działanie” w ciemności oraz niższa rozpiętość tonalna.
Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że moimi zdjęciami staram się dokładnie oddawać klimat i nastrój danej sytuacji lub miejsca. Wspomniane wyżej ułomności matryc aparatów cyfrowych sprawiają, że surowy obraz rejestrowany przez te urządzenia nie spełnia moich założeń, a przede wszystkim daleki jest od doskonałego odwzorowania rzeczywistości.
Problem spadającej w ciemności jakości zdjęć eliminuję zazwyczaj dłuższym czasem naświetlania, który za sprawą efektu rozmytych świateł nadaje dynamiki nocnym ujęciom. Bardziej złożoną kwestią jest natomiast niska rozpiętość tonalna. Co to oznacza? W prostych słowach ludzkie oko jest w stanie jednocześnie rejestrować detale w bardzo kontrastowym oświetleniu, czyli głębokich cieniach i ostrym słońcu. Matryce aparatów cyfrowych radzą sobie z tym znacznie gorzej – dostosowanie naświetlenia zdjęcia do ciemnych fragmentów kadru, spowoduje prześwietlenie jasnych partii; z kolei dopasowanie ekspozycji do jasnych partii spowoduje niedoświetlenie cieni. Im wyższa klasa aparatu, tym rozpiętość tonalna będzie większa – właśnie z tego powodu najgorszą rozpiętość tonalną oferują mikroskopijne matryce smartfonów.
Z niską rozpiętością tonalną można radzić sobie na dwa sposoby. Pierwszy z nich to łączenie kilku zdjęć wykonanych w ułamku sekundy z różnym naświetleniem, czyli popularny tryb HDR (High Dynamic Range). Sprawdza się on szczególnie w przypadku mniej zaawansowanych aparatów, które techniczne braki nadrabiają dobrze przemyślanym software’em. Niektóre z nich, na przykład bardzo lubiany przeze mnie Samsung Galaxy S7, są w stanie na żywo symulować działanie tego trybu. Drugie (i zdecydowanie bardziej popularne) rozwiązanie problemu to postprodukcja, czyli edycja po wykonaniu zdjęcia. Odpowiednia jakość pliku źródłowego zapisanego w bezstratnym formacie RAW w znacznym stopniu pozwala odzyskać detale, które giną w prześwietlonych lub niedoświetlonych partiach surowego zdjęcia.
Tak jak wspominałem, fotografując, zależy mi na oddaniu klimatu miejsca – odwzorowaniu tego, co widzi ludzkie oko. Czy w takim razie nieobrobiony plik jest dobrym odzwierciedleniem rzeczywistości? Nie! A Photoshop (lub inne narzędzie) pozwala ten problem znacznie ograniczyć. Pokazać to, co widzimy na żywo. Wyciągnąć cienie, zaznaczyć detale, odwzorować barwy natury. I właśnie dlatego uważam, że każde zdjęcie potrzebuje obróbki – umiejętnej, nastawionej na poprawienie technicznych niedoskonałości cyfrowej matrycy; by oddać nastrój chwili, a nie przekłamać rzeczywistość.
Moim ulubionym przykładem takich działań jest nocne zdjęcie, które zrobiłem na Times Square w Nowym Jorku. Stojąc na centralnym placu miasta, ma się wrażenie bycia otoczonym jasnymi, kolorowymi światłami, a także dynamicznie poruszającymi się autami i przechodniami. Nieobrobione zdjęcie wykonane w tym miejscu w większości przypadków jest niedoświetlone, gdyż matrycę aparatu oślepiają neonowe billboardy. W rezultacie detale otoczenia giną w głębokich cieniach, a uzyskany obraz w najmniejszym stopniu nie przypomina odczuć towarzyszących nocnej wizycie na Times Square. Dopiero dzięki obróbce jesteśmy w stanie ukazać prawdziwą atmosferę sytuacji utrwalonej na cyfrowej fotografii. Zasada ta sprawdza się w niemal każdej scenerii, gdzie z powodu kontrastowego oświetlenia jesteśmy zmuszeni do wyboru między przepaleniem jasnych partii a niedoświetleniem cieni.
Poniżej – wspomniane zdjęcie z Times Square przed i po obróbce.
Słowa te piszę w kontekście częstych komentarzy, które spotykam na Twitterze: wiele osób pyta o zastosowane filtry, wykorzystany sprzęt, a przede wszystkim o to, czy zdjęcie było obrabiane. Co gorsze, niektórzy pogardliwie odnoszą się do tej ostatniej kwestii – sugerując, że „na żywo to tak nie wygląda”. Być może nie, ale nie wygląda także również tak, jak oryginalne, niepoprawione zdjęcie. To finalna, obrobiona fotografia jest bliższa odczuciom, które towarzyszą obserwatorowi danej sytuacji czy miejsca. I właśnie w ten sposób rozumiem sens edycji zdjęć.