Kim jestem? Skąd pochodzę? Komputer prawdę Ci powie
Przyjmuje się, że współczesny człowiek zwykle bez wahania wymieni imiona rodziców i nazwisko panieńskie matki oraz imiona dziadków. Z panieńskim nazwiskiem babci może już mieć problem. A z imionami pradziadków to już w ogóle słabo. Tymczasem wielu z nas zadaje sobie fundamentalne pytanie: „Kim jestem?”, a za nim kolejne: „Skąd pochodzę?”. Oba zmierzają ku jednemu problemowi: genealogii. W niej bowiem szuka się potwierdzenia sensu własnego istnienia na świecie, w genealogii znajduje się dumę z dokonań rodu lub motywację, by zmienić oblicze rodziny.
Gdy umiejętność pisania nie była jeszcze powszechna – co stosunkowo niedawno się zmieniło – historię rodzinną przekazywano ustnie, z pokolenia na pokolenie. Najczęściej nosicielkami tej historii były kobiety. Wiecie dlaczego? Bo pater semper incertus – ojciec zawsze niepewny1. Kobiety w tak zwanych społeczeństwach prymitywnych opowiadają historię rodu czy też rodziny do nawet trzydziestu pokoleń wstecz. Wiecie, ile to jest lat? Przyjmuje się, że pokolenie to trzydzieści lat, zatem 30 x 30, oj, strasznie dużo. Jak się to ma do Ciebie, drogi czytelniku, który zastanawiasz się w tej chwili, jak miały na imię Twoje prababki – matka matki Twojej matki, matka ojca Twojej matki, matka matki Twojego ojca i matka ojca Twojego ojca. A jeszcze jeden krok wstecz? Gdzie będziemy wtedy na osi czasu? Przyjmijmy, że masz 30 lat, Twoi rodzice zatem mają 60 lat, dziadkowie urodzili się w 1926 roku, a pradziadkowie w 1896. Bingo. W tym właśnie roku urodziła się moja prababka Karolina, zwana w rodzinie Lolą.
Zapytaj, droga czytelniczko, swoją matkę, czy przypomina sobie imiona jej prababek. Czyli czterech Twoich praprababek (pozostałe cztery skompletujesz, zadając to samo pytanie tacie). Porzućmy te krępujące dla wielu pytania. Co ma genealogia w sobie smart?
Wiele. I coraz więcej. Zacznijmy od pytania o to (nie, nie o pradziadka!), co wiecie o mormonach? Nieważne, co wiecie. Najważniejsze, co warto wiedzieć o członkach Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (bo tak brzmi oficjalna nazwa potocznie nazywanych mormonami), to fakt, że prowadzą największy na świecie rejestr genealogiczny. Przed momentem znalazłam w nim mojego dziadka pochowanego na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, zmarłego w 1967 roku2. Poszukiwania genealogiczne radzę zatem zacząć nie tylko od wypytywania najbliższych (protip: najstarszych) członków rodziny o przodków, ale od rejestru mormońskiego.
A co jeśli znajdę przodków? Będę chciała ich gdzieś zapisać, żeby nie umknęli mojej pamięci! No właśnie, gdzie? W drzewie genealogicznym. Czasy pięknie malowanych drzew genealogicznych już minęły, dzisiaj od tego mamy oprogramowanie. Czym jest drzewo genealogiczne? To tablica przodków dla konkretnej osoby – stworzona na przykład do celów małżeńskich. Przyszłemu partnerowi w związku pragnie się udowodnić, skąd przychodzę, kim jestem, a to można uczynić jedynie, dając wywód przodków. Dlaczego „drzewo”? To, oczywiście, bardzo wygodne metaforyczne przedstawienie, z gałęziami, czasem niezłą plątaniną, ale faktycznie pochodzi z Biblii: „I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni” (Księga Izajasza). Drzewo Jessego to genealogia Jezusa, za pomocą tego właśnie symbolu, drzewa, przedstawiona w Biblii.
Mistrz Jakuba IV Szkockiego, Godzinki: Drzewo Jessego
Wracam do oprogramowania. Jest takich programów cała masa. Większość z nich to dość standardowe bazy danych – wprowadza się do nich zidentyfikowanych członków rodziny w postaci rekordów (kart osoby), a następnie, na podstawie relacji pomiędzy już znajdującymi się w bazie osobami, sam program rysuje drzewo genealogiczne. Tak niewiele trzeba, by znaleźć źródło własnego istnienia i odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd pochodzę.
Oprogramowanie do tworzenia zależności genealogicznych jest o tyle fajne, że umie przetworzyć dane i pokazać użytkownikom w różnych postaciach. Nie jest to jedno drzewo genealogicznego tego człowieka, który je tworzy, ale na żądanie można wykreować drzewo mamy, taty czy innych członków rodziny, pod warunkiem, że do programu wprowadzono odpowiednie informacje. To świetna zabawa, ucząca nie tylko historii własnej rodziny, ale również posługiwania się typowymi programami bazodanowymi.
Można jeszcze prościej. Przypadkiem trafiłam na serwis MyHeritage.pl, w którym stworzyłam fikcyjne konto Anny Kwiatkowskiej urodzonej w 1981 roku. Dzięki wprowadzeniu minimalnej ilości danych (ciągle nieprawdziwych) zyskałam dostęp do widoku mojego najprostszego drzewa genealogicznego.
Mogłam też zacząć poważniejsze badania historii rodzinnej. Dodać dokumenty (akty urodzin czy zgonu), a nawet wyniki badań DNA… Dla mnie to już za dużo, szczególnie że wszyscy i tak pochodzimy od pramatki Ewy. Nie zmienia to faktu, że zabawa genealogią własnej rodziny jest niezwykle ciekawa, pouczająca i rozwijająca. Bardzo gorąco polecam każdemu. Warto jednak pamiętać, że nie o to w tej pracy chodzi, by od razu wprowadzać się na Wawel, gdy się odkryje, że praszczurzyca miała na nazwisko panieńskie Radziwiłł (pewnie po Barbarze), ale o to, by uchować pamięć rodzinną w pamięci komputera lub w chmurze.
- W domyśle ojciec niepewny, czy dziecko jest jego. ↩
- Przekierowanie na kolejną stronę wywołało lekkie drżenie we mnie: zobaczyłam na ekranie zdjęcie grobu moich dziadków na tymże krakowskim cmentarzu… ↩