Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Komunikacja w e-czasach

Komunikacja w e-czasach

0
Dodane: 8 lat temu

– Wolisz komunikować się za pomocą telefonu czy maila? – na taki temat niedawno odbyłam w pracy dyskusję. W pierwszej chwili chciałam odpowiedzieć „telefon”, ale się ugryzłam w język. Kiedy ostatnio rozmawiałam przez telefon dłużej niż parę minut? Kiedy ostatnio, żeby załatwić sprawę, wybrałam telefon? Nie pamiętam – ani jednego, ani drugiego. Zatem mail. Mail? Helou, jaki mail? Są dni, gdy w Inboksie mam zero nie dlatego, że tak pilnie czytam i odpowiadam na maile, ale dlatego, że nic nie przychodzi. W jaki więc sposób komunikuję się dzisiaj?

1. Mail – komunikacja służbowa a prywatna

To pierwsze rozgraniczenie, które muszę wprowadzić. Używam maila do służbowej komunikacji z klientami, zespołem, partnerami i tak dalej. Często dlatego, że mail jest spięty z kalendarzem firmowym – ustawienie spotkania i wpisanie w kalendarzu jego agendy wywołuje komunikację. Często dlatego mail, że w każdej firmie lubi się mieć tak zwane dupochrony; chronię więc swoją dupę za pomocą wysłanego maila – dowodu w sprawie, którym rozmowa telefoniczna nie zawsze jest.

Prywatnie? Są ludzie, z którymi wymieniam maile, ale, śmiem twierdzić, to dinozaury. Najczęściej komunikacja mailowa ze znajomymi jest wywołana jakimś załącznikiem – wymieniamy się e-bookami („dozwolony użytek”), linkami do przepisów kulinarnych, piosenkami z Apple Music i tak dalej. Po takim mailu „użytkowym” następuje ciąg dalszy – wątek się rozwija.

Z własnej woli staram się maili nie pisać. Mam z nimi problem – z tymi prywatnymi. Nigdy nie wiem, czy pisać na początku „Hej”, „Cześć” czy „Drogi Teodorze”, szczególnie gdy jest to n-ty mail w jednym wątku tego samego dnia wysłany do tej samej osoby. Służbowe – jak wyżej. Głównie wokół spotkań, obwieszczające „coś” oraz istotne dupochrony.

Zajrzałam do mojego e-mailowego archiwum do roku 2008. Prywatnie wysyłałam wtedy prawie 20 maili dziennie1. Nie wiem, czy to dużo, czy mało. Dzisiaj, jeśli wyślę dwa maile prywatne, to bardzo dużo; są dni, tygodnie, gdy nie ma ani jednego maila prywatnego.

Co się stało? Straciłam znajomych czy się tak zdesocjalizowałam, że nie chcę komunikować z bliższymi i dalszymi znajomymi? Nie no, może po prostu gadam, a nie piszę maile?

2. Telefon

Zacznijmy tę epopeję o utraconych przyjaciołach od telefonu. Jestem chyba kompletnie atelefoniczna. Dzisiaj. Muszę się wewnętrznie przemóc, żeby gdzieś zadzwonić. Mam nawet problem z zamówieniem taksówki przez telefon2.

Kiedyś było inaczej. W 1989 roku, gdy „tepsa” jeszcze nie wprowadziła impulsów, czyli za rozmowę bez względu na jej długość płaciło się tak samo, słuchałyśmy z przyjaciółką Listy Przebojów Programu 3 przez telefon. Obie miałyśmy puszczone radio, każda u siebie w pokoju i rozmawiałyśmy non stop od godziny 18.00 do 22.003. Zwykle ucho mi odpadało po tym maratonie, tata na mnie patrzył spode łba, mama nie patrzyła, bo dopiero po 22.00 wracała z piątkowego koncertu. Zresztą po powrocie pierwsze, co robiła, to sięgnięcie po telefon, wykręcenie (tak, kiedyś się kręciło numer na tarczy) do przyjaciółki, z którą siedząc przy pulpicie, właśnie odegrała koncert i obgadanie z nią tego wydarzenia. Taki rytuał. Szaleństwo.

Co nastolatki mogą sobie mówić przez cztery godziny, słuchając Listy? Nie mam bladego pojęcia. Dzisiaj miesięcznie nie gadam tyle, co wtedy w jeden wieczór. Co ja piszę! Patrząc na moje „osiągi” u operatora, mam wygadane średnio 30 minut miesięcznie. Zamawianie taksówek, życzenia urodzinowe, szybki telefon do mamy i… koniec.

Czy przedkładam komunikację telefoniczną nad mailową? Nie. Jest jeszcze jeden aspekt: fajnie czasem coś obgadać przez telefon – mam w tej chwili na myśli sprawy służbowe – ale za rozmową idzie mail: „Zgodnie z ustaleniami w rozmowie przesyłam…” i tak dalej. Rozmowa popycha komunikację, to prawda, ale za nią idzie mail. Wyjątkowo tak się nie dzieje.

3. Videorozmowa

Nie musi to jednak być rozmowa tylko audio. To może być videorozmowa. Z doświadczenia wiem, że videorozmowa pozwala na lepsze skupienie uczestniczących stron – brak wizji sprawia, że się rozpraszamy, wydaje się, że można cokolwiek robić (dłubanie w nosie to tylko przykładowy pomysł), bo rozmówca i tak nie widzi. Jeśli macie do wyboru videorozmowę i połączenie tylko audio, a sprawy do omówienia są ważne – wybierzcie video.

Dzięki videorozmowie gładko przechodzę do form komunikacji innych niż telefon i e-mail. Choć sama nie wiem, jak zaklasyfikować FaceTime. Nie korzystam z niego zbyt często – w domu, gdzie mam Wi-Fi, nie potrzebuję; poza zasięgiem znanej i zabezpieczonej sieci nie wybieram takiego połączenia, bo zżera każdy pakiet (w tej chwili nawet nie wiem, ile mam danych w pakiecie, coś około 8, może 10 giga) i wysysa baterię w moim iPh 5S4. FaceTime to dla mnie ciągle komunikacja telefoniczna. No ale podobnie jest ze Skype’em, z którego korzystam częściej na telefonie niż na komputerze.

4. Skype

Nie jestem w stanie tego potwierdzić, ale wydaje mi się, że Skype był pierwszą formą „taniej” komunikacji audio i potem video, z której korzystałam5. Nie umiem też powiedzieć, ile godzin spędziłam na Skypie i ile kasy na nim przepuściłam – miałam przez długi czas wykupiony kredyt i jakiś krakowski numer. Dzwoniłam za pomocą Skype’a z Ałmaty, gdzie jakiś czas mieszkałam, na skype’owy numer dzwonili znajomi czy klienci (to była epoka freelanserki) i nie wiedzieli, że akurat siedzę w kuchni i patrzę na ponad czterotysięczny Pik Ałmaty w łańcuchu Tien-szan6, popijając znakomity kirgiski koniak. To było przeżycie chyba metafizyczne, w znaczeniu innym niż arystotelejskie: byłam ciałem w Ałmaty, ale i poza ciałem w Krakowie.

Dzisiaj używam Skype’a służbowo; prywatnie w zasadzie mi się nie zdarza – od wielkiego gromu, raz na ruski rok i koniec. Na komputerze prawie nigdy, jeśli już ten ruski rok przyjdzie, to na telefonie, o czym wspomniałam. Kiedyś było inaczej. Pierwszej aplikacji, której udało się Skype’a niepodzielne władanie obalić, był czat na Gmailu.

5. Czat

Gadałam na Skypie. Sporo też pisałam, bo gdy mieszkałam w Kazachstanie, miałam miesięczny limit downloadu i uploadu 700 MB. Słownie: siedemset mega. To tyle, co płytka CD z filmem. Nie dało się rozmawiać za dużo, bo choć Skype nie był specjalnie żarłoczny na dane, to jednak trochę ich zabierał. Trzeba było czatować. Czatowałam jednak już w Gmailu. Google Talk uruchomiono w 2006 roku i właśnie wtedy miałam okazję testować jego funkcjonalność. Już zdążyłam zapomnieć o Gadu-Gadu; to na GTalku umawiałam się ze znajomymi na spotkanie „po powrocie” czy na kawę w centrum Ałmaty.

Dzisiaj, z perspektywy czasu patrząc na GTalka, uważam, że to właśnie on ostatecznie oderwał mnie od telefonu i równocześnie zaczęło się powolne odchodzenie od e-maila w życiu prywatnym.

Trochę się boję demonów przeszłości, bo zajrzałabym chętnie do archiwum tej usługi, która jest u mnie w Gmailu wyłączona od 2010 roku7. Wtedy to zaczęłam pracę w IT, a służbowa poczta została postawiona w Google Apps, co znaczyło, że GTalk był aktywny w służbowym Gmailu. Czatowaliśmy w pracy: „Masz specyfikację?”, „Obiad, anyone?” – standardowe open space’owe pogaduszki. Nie byłam w stanie mieć otwartego czatu na dwóch Gmailach równocześnie – bo to było dla mnie za dużo, wiadomości od znajomych i służbowe. Z czegoś musiałam zrezygnować. Ale natura nie znosi próżni.

6. Facebook

Nie mam pojęcia, kiedy dokładnie Facebook uruchomił wiadomości prywatne, ale mam wrażenie, że stało się to w tym samym czasie, gdy zrezygnowałam z GTalka. To właśnie FB wypełnił próżnię, w której do dzisiaj pozostał8. Usiłuję zapanować nad wiadomościami prywatnymi na fejsie, dzisiaj już w Messengerze, ale ciągle bez pozytywnego rozstrzygnięcia. Z wieloma osobami to jedyna forma kontaktu, akceptuję to, bo… co mam zrobić? Ale nie można oczekiwać ode mnie, że na każdą wiadomość będę odpisywała natychmiast. Czasem dzień, czasem więcej potrzeba, bym w końcu była w stanie odpowiedzieć – na telefonie nie mam ani aplikacji Facebookowej, ani Messengera. To mój wybór i możecie sobie o tym myśleć, co chcecie. Wy używacie tego komunikatora, ja nie. Jestem na tyle wyrozumiała, by Wam odpowiadać; zrozumcie i mnie, że nie chcę tych apek na telefonie.

Ale, ale, od razu takie zdenerwowanie, tymczasem na czacie/w prywatnych wiadomościach fejsa furę rzeczy zrobiłam, załatwiłam, ustaliłam, przegadałam i tak dalej, tak prywatnych, jak i zawodowych. I jakoś nie umiem się od niego uwolnić. No to trudno, jest. Wzruszam ramionami i patrzę na laptopie, co ktoś na fejsie do mnie pisze9. Wzruszam ramionami, bo widzę, że dostałam DM na Twitterze.

7. DM na Twitterze

DM, zabijcie mnie, od czego to skrót? Aaa, Direct Message. Fakt. Ile znajomości, ile przyjaźni od takich wiadomości na TT się zaczęło?! Ile miłości…? Kiedyś także DM były ograniczone do 140 znaków, teraz już można długie pisać, ale wstukiwać żale, dzielić się radościami – trudne to było w 140 znakach. Trudne, ale nie niemożliwe. O wiadomościach prywatnych na TT ostatnio było głośno przy okazji wycieku peseli – pesel to pikuś; ważne, że DM-y nie wyciekły.

Wkurzają mnie te DM, podobnie zresztą jak wkurzają mnie prywatne wiadomości na fejsie. Do tego na TT dawniej był limit i najstarsze znikały, by ustąpić miejsca nowszym – jak archiwizować wiadomości? Teraz to już nie jest problem, ale wyobraźcie sobie, że ktoś Wam przysyła numer telefonu w DM, a ten DM znika jak w przysłowiowa goła dupa w Snapchacie. Wolałabym zwyczajnie mieć wszystkie wiadomości w jednym miejscu, w takim mailu… Ale, ale! Przecież nie chciałam maila. Cierp ciało i jakoś to tam dalej leciało. Albo porządeczek w e-mailu, albo chaos i życie na krawędzi w różnych komunikatorach. Wybieram to drugie, kawa bywa zbędna.

DM czy wiadomości na fejsie to bowiem jeszcze ciągle nie powód, by zrezygnować z e-maila. Komunikacja trwała, łatwa do wyszukania i przeszukania to nie to samo, co niewygodny interfejs TT czy rozpraszające środowisko fejsa. Jak sobie z tym poradzić służbowo? Właśnie dlatego używam jeszcze Slacka.

8. Slack

Nasz firmowy Slack jest najzabawniejszy, szczególnie gdy kończy się miesiąc, zbliża termin publikacji kolejnego iMagazine – wtedy lecą najlepsze żarty. Choć ostatnio na kanale iMag Weekly jest nie gorzej. Tak czy inaczej, gdy sprawdzam, czy jest coś nowego na Slacku iMaga, jest mi smutno, że czasem nie ma nic. To znaczy, że każdy z nas intensywnie pracuje.

Co sprawia, że Slack jest lepszy niż e-mail służbowy? Może przyjazny interfejs, może świetne wyszukiwanie, może gotowe kanały służące do komunikacji na zadany temat? Wolę Slacka niż służbowego maila; zauważyłam zresztą, że tam, gdzie pojawia się Slack, liczba korpomaili spada, a wydajność rośnie. Wolę z „moimi” chłopakami z zespołu komunikować na Slacku niż pisać do nich maile.

Może to właśnie jest klucz sukcesu Slacka? To narzędzie do komunikacji grupowej, ale głównie wewnętrznej. Wyparł GTalki i inne messengery, wyparł Skype’a. Na dodatek znakomicie się integruje z całą masą rozmaitych usług, bez których w IT ani rusz. Trello, Asana, Jira – zarządzanie projektami, Quip, Google Docs, Dropbox – zarządzanie plikami, InVision – genialne narzędzie do tworzenia designe’ów i UX prototypów, i tak dalej. Jest ich niepoliczalna liczba, tych aplikacji zintegrowanych, wśród nich nawet… Skype!

Sporo wiadomości w archiwum Slacka zostawiłam w kilku teamach, w których pracuję w Slacku. Crossplatformowość i łatwość w przełączaniu się między teamami – to chyba cenię najwyżej, poza znakomitą jakością apek mobilnych, desktopowej wersji i webowej. Oraz znakomite release notes, którymi twórcy tej aplikacji opatrują kolejne wersje apki. Za każdym razem czytam uważnie, pękając ze śmiechu.

Slack

9. iMessages

Telefon, e-maile… to wszystko nic. Najgorsze z wszystkiego są iMessages. Jednocześnie nienawidzę Apple za nie, jak i kocham. Przez iMessages nauczyłam się przesyłać wiadomości „stadami”, po jednym słowie czy po urywku zdania, bez sensu czasem, niezrozumiale, idiotycznie zupełnie. „Jak moja mama słyszy, że przychodzą tuż po sobie trzy wiadomości, to wie, że to Ty, ciociu, piszesz” – powiedziała mi moja ulubiona dziesięciolatka. Właśnie tak jest. W iMessages coś znaleźć to, cholera jasna, niemożliwe. To znaczy możliwe, ale upierdliwe. I choć wiem o tym, to nadal proszę „Przyślj mi numer do niego w iMessages”. Albo „Podaj mi swój adres”. Albo „Spotkajmy się w poniedziałek w kawiarni Różane łąki”. I szukaj wiatru w polu…

Najgorsze w iMessages jest to złudne poczucie stałego kontaktu z kimś, z kim wymieniasz wiadomości co 10 minut, odrywając się od pracy i pisząc „Co tam u Ciebie?”. Zamiast zadzwonić i uczciwie pogadać (jak robiłam, mając 15 lat), to stukam. Czasem na laptopie, czasem na telefonie (tu dopiero dzieją się cuda, gdy autokorekta jest włączona). Debilne to, ale z jakiegoś powodu to robię. Chyba wiem dlaczego – bo wolę komunikację pisaną niż mówioną. Więcej piszę, niż gadam – tak można to streścić.

10. Wielki nieobecny

Wielki nieobecny tego przeglądu komunikatorów i sposobów komunikacji, z których korzysta(ła)m – WhatsApp. Nikt mnie nie zmusi do zainstalowania WhatsAppa, bo mam już dość innych aplikacji, w których można czatować, gadać – ogólnie komunikować. Mówię mu stanowcze „nie”, choć, oczywiście, może się to zmienić, bo wiadomo, że tylko krowa nie zmienia poglądów.

Wprawdzie nic mi nie pika – mam wyłączone wszystkie powiadomienia na laptopie i na mobile, poza służbowym mailem. Wszystkie to znaczy wszystkie. Nie mam powiadomień o nowych DM na TT, nie mam powiadomień o wiadomościach na fejsie, w Google Plus (o tym nie wspomniałam, ale korzystam z niego ostatnio marginalnie), w Skypie, na Slacku, na LinkedInie (przypadek specjalny, ale powiadomienia też są wyłączone). Ba, nawet nie zastanawiam się nad tym, czy mogłabym mieć powiadomienia, bo wiem, że nie mogłabym. Nie życzę sobie zakłócania mojego spokoju jakimś piknięciem, wibracją czy – najgorzej – cyferką z liczbą notyfikacji na ikonie. Nie i już.

Konkludując

Może zauważyliście, że opisałam nie to, jak się komunikuję, ale historię tego, jak się komunikuję. Zastanawiam się bowiem, co będzie następne. Co wreszcie wyprze wiadomości fejsowe, co mnie oderwie od DM i co zastąpi Slacka – bo właśnie te komunikatory prawie zupełnie wyparły maila. Ciekawa jestem tego bardzo.

Wróćmy jednak do głównego pytania: e-mail czy telefon? E-mail, odpowiadam z wahaniem. I jako e-mail dzisiaj rozumiem wszelkiego rodzaju komunikację pisaną, od Slacka, przez DM i iMessages, po prywatne wiadomości na fejsie. Biograf przeglądający naszą korespondencję w przyszłości będzie miał problem ze skompletowaniem źródeł. Kiedyś było to takie proste! Listy do, listy od, niekiedy dziennik/pamiętnik, telegramy. Dzisiaj maile, SMS-y, iMessages, DM – od groma tego. I co z tego przetrwa kataklizm cyfrowy? Kilka dni temu widziałam niesamowity film dokumentalny Wernera Herzoga „Lo i stało się” („Lo and Behold”), którego głównym bohaterem jest internet. Opowiada się tam o backupie dla Wikipedii, który miał wykonać specjalny zespół. Otóż gdyby nastąpiła cyfrowa katastrofa, to członkowie tej grupy mieli natychmiast drukować Wikipedię od początku do końca, by coś po nas przetrwało. Może powinnam zacząć drukować najstarsze zachowane maile, z 1996 roku? Nie wiem, czy uda mi się je otworzyć – są zarchiwizowane na starym, bardzo starym laptopie, w programie do obsługi poczty IncrediMail10.

Nie wiem, co po mnie pozostanie i niespecjalnie się tym martwię. Smuci mnie jednak mnogość kanałów komunikacyjnych, w których uczestniczę. Chcę je ograniczyć do dwóch, maksymalnie trzech stałych i reszty o charakterze wyjątkowym. Ale wiecie sami, jak to jest: wyjątek czyni regułę. Raz odpowiesz na wiadomość prywatną na fejsie i będziesz już zawsze odpowiadać. Nie mam więc leku na to całe zło, ale ciągle szukam. Możecie być pewni, że jak znajdę, to ogłoszę tę dobrą nowinę wszem wobec. Tak jak znalazłam mój setup w Evernocie, ogarnę także chaos komunikacyjny. Obiecuję, tfu, tfu, zaplute, zamazane.

PS Przypomniałam sobie, po co w ogóle mi e-mail: sklepy internetowe przysyłają powiadomienia na e-maila, nie DM na TT czy prywatną wiadomością na fejsie. Ponieważ jednak zakupy w sklepach internetowych robię zwykle w niedzielę, a, jak wiadomo, wkrótce w niedzielę nie kupimy nic, to niedługo najpewniej pożegnam się z e-mailem.

  1. Średnia za wrzesień, nie były to „unikalne osoby”, czyli mogłam wymienić z jedną osobą 15 maili jednego dnia, a do tego jeszcze cztery z czterema różnymi osobami.
  2. Co gorsze, ta fobia przenosi się także na domofon – stoję czasem pod czyimś blokiem i myślę „Wcisnąć, nie wcisnąć, wcisnąć, nie wcisnąć”. Daję sobie czas i w końcu, w zdenerwowaniu, dzwonię i mówię szybko cokolwiek, na przykład „Halo, to ja, pędzę ku tobie…”.
  3. Lista Przebojów trwała wtedy cztery godziny.
  4. Kłóćcie się ze mną, podajcie argumenty „za”, proszę.
  5. Nie liczę Telegrosików i innych kart rabatowych, z których kody skrupulatnie wstukiwałam, dzwoniąc po różnych obcych krajach.
  6. Zdjęcie tytułowe to widok na Tien-Szan ze stepu w okolicach Ałmaty.
  7. Możliwe, że wtedy była jeszcze aktywna, natomiast na pewno oznaczyłam się jako stale niedostępna – to mi do dzisiaj zostało, wyłącznie w służbowych komunikatorach mam status „dostępna”; prywatnie – nie ma usługi, w której byłabym „zielona”, czyli dostępna
  8. Dziwnie brzmi to zdanie, ale podoba mi się i zostaje!
  9. Na marginesie: uważam, że to po prostu nieprzyzwoite wyłączać możliwość czytania i odpisywania na wiadomości prywatne w przeglądarkowej wersji fejsa na mobile. Nieprzyzwoite, panie Zuckerberg, pan słyszy?!
  10. Uwielbiałam go, żaden program do tej pory nie zajął jego miejsca w moim sercu.

Anna Gabryś

Byłam flecistką, wydawczynią, historyczką, muzealniczką. Jestem IT PM. Nie wiem, kim jeszcze zostanę. #piszęSobie #smartkultura #polszczyzna

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .