Życie offline
Minęło 11 dni, odkąd przylecieliśmy do Irlandii. Od tego czasu żyję na sporadycznym, dawkowanym dostępie do internetu. Tak, na smartfonie też. Wymagało to pewnego przygotowania, ale o tym za chwilę.
Przygotowanie
Jeszcze z 10 lat temu wszyscy żyliśmy offline i nic nie wymagało specjalnego przygotowania. Dzisiaj większość z nas nie spędza nawet sekundy bez dostępu do internetu. Właściwie to jeszcze kilka lat i bez internetu nie będziemy w stanie zrobić nic. Coraz więcej aplikacji i usług wymaga stałego dostępu do niego.
Moje przygotowania skupiły się przede wszystkim na części związanej z pracą. Większość środowiska już miałem offline (o czym pisałem w wydaniu 14). Tak naprawdę pozostała dokumentacja. W tym celu użyłem Zeal (odpowiednik Dash z MacOS). Pozwala on na pobranie dokumentacji przeróżnych bibliotek i języków programowania.
Listę zadań już od jakiegoś czasu prowadzę w Wunderlist, wystarczy zainstalować aplikację i problem z głowy. Szczerze, to polecam stosowanie rozwiązań oferujących aplikacje desktopowe. Jakiekolwiek problemy po stronie dostawcy nie będą przerywały naszej pracy. Do poczty i kalendarza używam Outlook z pakietu Office 365. Wpięte w niego mam wszystkie moje skrzynki i kalendarze.
Tak naprawdę największy problem stanowi rozrywka. To ta dziedzina mojego życia, która została przeniesiona w całości do streamingu. Najłatwiej poszło z muzyką. Testowo korzystam z Groove Music, który oferuje zarówno desktopową aplikację, jak i odtwarzanie muzyki w trybie offline.
Z filmami było już trochę ciężej. Korzystam tylko z Netfliksa i jedyny film w wersji cyfrowej, jaki kiedykolwiek kupiłem, to Neo Genesis Evangelion na cdp.pl. Moja offlinowa kolekcja tak naprawdę jest na DVD i cóż… została w Polsce w kartonie i czeka na transport do Irlandii. Rozwiązanie tego problemu jest proste – kupowanie filmów w wersji cyfrowej na iTunes lub u innych dostawców. Niestety z filmami, tak jak z książkami, uważam, że jeżeli już mam do niego wrócić, to wolę go mieć na półce.
Tak naprawdę w moim przypadku kinematografię zastąpiło pismo. Dokładnie mówiąc Legimi z ich czytnikiem. Książek tam pobranych mam na najbliższych kilka miesięcy, a samą usługę wystarczy synchronizować raz w miesiącu. Blisko końca okresu rozliczeniowego. Tylko po to, by potwierdził sobie ważność licencji.
Gry to po filmach drugi problem. Większość wymaga połączenia z serwerem licencji po to, by zweryfikować moją kopię. Kilka z tych dostępnych na steamie tego nie wymaga i działa bez problemu. Lepszym rozwiązaniem w tym przypadku okazał się GOG i Humble Bundle. Oferują gry bez DRM. Jako że na GOG-u mam zakupione same klasyki, to miałem okazję odświeżyć kilka starych tytułów. Pewnie przy normalnym dostępie do internetu bym się za nie nie zabrał. W końcu leżą na OneDrivie od kilku lat.
Ale czy tak da się żyć?
No właśnie, czy tak da się żyć. Powiem wam, że zaskakująco przyjemnie. Nie jestem całkowicie offline. Raz na kilka godzin synchronizuję pocztę i sprawdzam serwisy społecznościowe. Pomiędzy mam chwile wyciszenia. Spokoju. Nic nie brzęczy, nikt do mnie nie pisze na jednym z dziesiątek komunikatorów. Dla mojej produktywności to najlepsze, co mogło się zdarzyć. Dosłownie teraz mam kilkugodzinne sesje, gdzie nic i nikt mi nie przeszkadza.
Czy coś mnie ominie? Może jedna lub dwie gównoburze, na które bym stracił niepotrzebnie energię. Ludzie zawsze znajdą jakiś sposób, by się ze mną skontaktować, kiedy jest to naprawdę potrzebne. Telefon mi nadal działa, zarówno z polskim, jak i irlandzkim numerem (dzięki Bogu za dual SIM).
Jedno jest pewne – do kalendarza dodaję godziny pracy, w których wyłączam Wi-Fi i pracuję offline. Druga sprawa – teraz będę bardziej uważał, jakich usług używam i czy oferują pracę offline. Szczególnie w przypadku tych, od których zależy moja praca.
Komentarze: 6
Z tym dawkowaniem internetu to chyba dobre rozwiązanie. Muszę spróbować na kilka godzin dziennie.
Tak się zastanawiam nad tymi Waszymi 10 GB. Rozwiązaniem byłoby chyba wyłączenie obrazków na WWW żeby się nie ładowały i jakiś adblocker do blokowania śmieci (nawet nie reklam) które często ważą więcej niż strona. No i unikać wideo.
Największy killer to np. jak zapomnę wyłączyć synchronizację w Google Drive :D chociaż i tak Krzysiek przerabia większe ilości GB, bo ja tylko siadam do pracy i oglądam Twittera na oficjalnej stronie + Facebooka w wersji m. Już niedługo.
Czekam niecierpliwie. 😃
Do wtorku najpóźniej :) a przynajmniej taka wersja była ostatnio
Trzymamy kciuki!