Zadomowianie w Irlandii
Przy szukaniu mieszkania priorytety są różne. U nas gdzieś na jednym z pierwszych miejsc, zaraz po dostępności większych sklepów i przystanków komunikacji miejskiej, były ostatnio place zabaw, skoro dzieci są już w takim wieku, że z przyjemnością robią z nich użytek.
Poprzednim razem do placu zabaw mieliśmy może pięćdziesiąt metrów – domowe Wi-Fi jeszcze łapało. Jednak przy przeglądaniu Irlandii na wierzch wyszła smutna prawda – tu placów zabaw jest niewiele. W Kilrush znaleźliśmy jeden, sporo oddalony od centrum, choć, jak się ostatnio okazało, w pieszym zasięgu naszego czterolatka. W Doonbeg czy Kilkee nie znaleźliśmy, a Google czy OpenStreetMap wcale nie przynoszą obiecujących wiadomości.
Dlaczego?! Pytam, rwąc włosy z głowy. Obracam głowę na podwórko sąsiada i w sumie już wiem.
Dzieci jest tu sporo, większość małżeństw ma ich co najmniej dwójkę, w niezbyt dużych odstępach wiekowych. Próbuję sobie teraz przypomnieć, czy wtedy, dawno temu jak byłam w Irlandii, poznałam jakiegokolwiek jedynaka i żaden nie przychodzi mi do głowy, chociaż dwóch osób rodzeństwa nigdy nie poznałam. W każdym razie. Ludzie mieszkają tu w domach, nie istnieją blokowiska, przynajmniej poza naprawdę sporymi miastami. Gdzie więc postawić taki plac zabaw? I po co, skoro podwórka są tak duże, że większość rodziców stawia dzieciom w ogródku huśtawki, trampolinę czy boisko do gry w piłkę nożną. Z jednej strony fajnie, z drugiej, „ej, przepraszam, ale gdzie tu się integrują dzieci?”. Szkoła się tu jednak zaczyna wcześniej niż w Polsce, więc może chodzi o pozyskiwanie znajomych już tam lub po prostu wśród sąsiadów, szczególnie na takich wioskach jak nasza.
Teraz bardzo cieszę się z tego, że sąsiedzi mają dzieci w zbliżonym wieku, ze szczególnym naciskiem na tego młodszego, dokładnie w wieku naszego Amona. Dogadują się nieźle, ale więcej na ten temat będę wiedzieć w przyszłym tygodniu, gdy wreszcie spędzą ze sobą trochę czasu.
Place zabaw
Jak już są, to szczęka opada. To nie są dwie drabinki i huśtawki, jak przyzwyczaiłam się widywać w Polsce, tylko spore i ładne przestrzenie przygotowane pod dzieci. W Warszawie pewnie takie macie, dla mnie to coś wyjątkowego.
Okrągłe huśtawki, czyli taki wielki talerz na czterech łańcuchach, w którym zmieści się kilkoro dzieci lub dwójka dorosłych. W Polsce też takie są, tylko tutaj, w Irlandii, to już chyba standard.
W Kilrush na placu zabaw jest stalowa linka rozpięta między dwoma pałąkami, do niej przymocowane gumowe siedzisko jak na wyciągu narciarskim. Przejażdżka na tym jest intensywna!
A najbardziej zdumiewające są widoki. Znam tylko dwa publiczne place zabaw w Irlandii, jeden tutaj, drugi w moim ukochanym Cushendall, oba znajdują się zaraz obok wody. Ogrodzone są na tyle, by nie martwić się o bawiące się pociechy, jednak pozwalające zachwycić się nie raz, nie dwa.
I jest tak czysto, wiecie?
O tym, jak wyglądają tu urodziny, wspominałam już kilka tygodni temu, w akapicie o sąsiadach.
Jak wygląda szkoła? Sama jeszcze za wiele nie wiem, bo mam na to rok, żeby psychicznie przygotować się na małego Amona w mundurku, wyprasowanej błękitnej koszuli i sweterku z tarczą szkoły naszytą na piersi.
Tym akcentem chyba kończę serię o Irlandii, bo naprawdę nie wiem, o czym mogłabym Wam jeszcze poopowiadać.
Życie tu nie różni się aż tak bardzo od tego w Polsce. Przepisy prawne nie są skomplikowane, a chociaż podatki troszkę wyższe, to dzięki kwocie wolnej od podatku trochę bardziej sprzyjają takim ludziom jak my. Do czytania na ten temat są jednak bardziej wiarygodne źródła, a ja nie mam zamiaru nikogo zanudzać przepisywaniem numerków czy informacji z oficjalnych stron.
Generalnie chcę, żebyście wiedzieli, że wcale nie uważam, że tu jest lepiej czy łatwiej. Jest ładniej, chociaż gdybym wyprowadziła się na Mazury czy w góry, nie miałabym prawa narzekać na to, co widzę za kuchennym oknem. Najważniejsze jest to, że jest po prostu dobrze, że ta cała emigracja to nie był jeden wielki płacz i zgrzytanie zębów, ale że poszło jakoś tak… po ludzku.
Komentarze: 4
Daj znać jak dostawca przeżył internetowe pobieranie danych do Xboxa.
Nie dzwonił, czyli chyba przeżył. Transferu nam też nie ubił.
Jestem strasznie ciekawy jego miny jak zobaczy. Tak swoją drogą, jakie macie realne transfery?
Właśnie nas uwalił na godzinę, nie wiem na ile przypadkiem, na ile celowo, bo już mu się zdarzało.
Ale generalnie, jak mamy opcję 5MB/s to realnie jest ~5.2, czasem skacze na 7. Do gry online się nadaje (podczas pobierania BF1 grałam w BF4, bez lagów).