Lockout (2012)
„Lockout” to jeden z kilkunastu filmów, który znajduje się w naszej domowej kolekcji płyt DVD. Wciąż to nie BD, ale przy małym telewizorze, z jakim aktualnie musimy żyć, to i tak nie ma znaczenia.
Wiele filmów odkrywam przez aktorów i twórców, przeglądając bazę Filmwebu. W tym przypadku chodziło o Josepha Gilguna, brytyjskiego aktora, którego pokochałam w „Misfitsach”, a aktualnie znajduje się on nawet w mojej prywatnej pierwszej piątce ulubieńców. Luc Besson, jako jeden ze scenarzystów, był dodatkowym atutem, Peter Stormare wymieniony zaraz obok Gilguna – również.
Do tej pory widziałam ten film cztery albo pięć razy, z czego ostatnio sięgnęliśmy po niego w niedzielę, gdy wyspiarski internet przestał wyrabiać z Netfliksem (zazwyczaj nie jest aż tak źle, ale ostatni weekend był traumatyczny). Nadal bawił! Uff, zawsze boję się, siadając po dłuższej przerwie do kolejnego seansu, że oglądany film zdążyłam sobie wyidealizować w głowie i nawet nie wiem, czym zauroczył mnie wcześniej. Tu jednak problemu nie było.
Fabuła
Jest przyszłość, nie bardzo odległa, ale wystarczająco, żeby gazety były animowane, a po ulicach poruszały się motory, wyglądające jak wyciągnięte z „Trona”. W przestrzeni kosmicznej znajduje się więzienie dla tych najgorszych z najgorszych – prawie pięciuset skazańców, zamkniętych w malutkich kapsułach, w stanie podobnym do śpiączki (zwanym stazą), budzonych tylko w szczególnych przypadkach. MS One „reklamowane” jest jako więzienie bez rebelii i typowych problemów, z jakimi borykają się inne, normalne placówki.
Snow, główny bohater, zostaje wrobiony w morderstwo, córka prezydenta USA wybiera się na stację kosmiczną, gdzie jeden szalony gość momentalnie rujnuje wrażenie, że rząd ma wszystko pod kontrolą. Snow oczywiście otrzymuje ofertę, by uratować córkę.
Jest to film sensacyjny, pełen prostych ludzi i prostych (ale zabawnych) żartów. Nie należy się po nim spodziewać zjawiskowych ujęć czy olśniewającej gry aktorskiej, bo jego celem jest jedynie dać kawał dobrej, nieskomplikowanej rozrywki. Muzyki jest niewiele, ale stanowi miłe dopełnienie całości.
Bohaterowie
Snow grany przez Guya Pierce’a jest OK. Idealnie nadaje się do swojej roli, a koszulka, którą nosi w ostatniej scenie, idealnie oddaje jego charakter: Attention! Offensive. W kieszeni nosi zapalniczkę Zippo, którą otrzymał od przyjaciela i jest jedną z ostatnich osób, która nadal pali papierosy.
Emilie, córka prezydenta, przy okazji prowadząca fundację dobroczynną, jest dość typową postacią. Na szczęście nie jest jednak wkurzająca ani specjalnie rozpuszczona, jak to się zdarza niestety zbyt często.
Hydell, w którego wciela się Joe Gilgun, jest pierwszym z przestępców, którego poznajemy. Ma dziwny akcent, bielmo na oku i pełno tatuaży. Połowa z nich jest prawdziwa, ale część dorysowana na potrzeby filmu. Hydell jest najbardziej charakterystyczną postacią tego tytułu i za rok czy dwa będziecie pamiętać już tylko jego.
Peter Stormare wciela się w agenta służb specjalnych, zajmujących się negocjacjami z buntownikami na MS One, których głównym zadaniem jest ocalenie Emilie bez względu na koszty.
Jeśli lubicie filmy Luca Bessona – lećcie oglądać. Jeśli lubicie sensacje, w których zawsze „niesłusznie” oskarżony protagonista musi ratować córkę prezydenta – też Wam się spodoba. Jest tu parę elementów science-fiction, ale nie są one dominujące i nie będą przeszkadzać ludziom, którzy za tym gatunkiem nie przepadają.
To po prostu dobry film do parsknięcia śmiechem w kilku czy kilkunastu momentach, idealny na wieczór w środku tygodnia.
Obejrzeć go możecie na Netfliksie, z polskimi napisami bądź lektorem. Klik.
P.S. Jeśli uwiedzie Was postać szalonego Brytyjczyka, koniecznie dajcie znać. Grał w kilku naprawdę dobrych rzeczach.
Komentarze: 6
Hmm, tylko 3 gwiazdki na Netflix. Ale dam mu szansę ;-)
Sensacja sci-fi – to nigdy nie dostaje dużo gwiazdek. Sporo jest na Netfliksie niedocenianych filmów.
Na IMDB 6,1 więc podobnie, ale nadal powyżej poziomu oglądalności takich tworów. To po prostu czysta rozrywka, nic “głębszego”. Ale czasem przecież to wystarcza.
Ale ja sensację sci-fi bardzo lubię! Taki na przykład Riddick :-) A sam film już dodałem do mojej listy. Dzisiaj wieczorem go “zaliczę”. No chyba, że przekona mnie do siebie “Czerwony pająk” na Canal+…
Daj koniecznie znać jak obejrzysz. Riddicka akurat nie widziałam, sama nie wiem czemu. Może za mocno sf? Ale powiedzmy, że to coś w klimacie Raportu Mniejszości, chociaż nie aż ta półka.
Udało mi się w weekend obejrzeć “Lockout”. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Film nie jest zły ale gdybym poszedł na niego do kina, to po seansie bym się wkurzył, że źle wydałem pieniądze :-)
Oceniłem go w Netflix’ie na 3 gwiazdki, co w przypadku mojej prywatnej hierarchii oznacza, że można obejrzeć ale nie można się niczego wielkiego spodziewać :-)
Dobrze, że nie było źle – w normalnych warunkach też bym pewnie nie chciała na niego iść do kina.