The Grand Tour
Po tym jak Jeremy Clarkson stracił pracę w Top Gearze, spodziewałem się, że to koniec jednego z moich ulubionych programów telewizyjnych. Jego nowa odsłona, z Chrisem Evansem, Chrisem Harrisem, Rory Reidem, Sabiną Schmitz, Eddiem Jordanem i Mattem Le Blanc (Joey z „Przyjaciół”) nie przypadła mi do gustu i mówię to bardzo delikatnie. Gdybym chciał być bardziej bezpośredni, to napisałbym, że nowy Top Gear odpowiada mi mniej więcej tak bardzo jak zjedzenie smażonego karalucha, ale nie chcę być niemiły, więc tego nie napiszę. Prawdopodobnie będę go oglądał, pomimo że nie przepadam za karaluchami, dla samochodów. Niestety, zabrakło emocji w nowej ekipie. Wróć. Miałem jedną: czułem żenadę.
Michał Zieliński wczoraj ukradł mi słowa, które zamierzałem wykorzystać do tego artykułu. Zachowywałem tę opinię w tajemnicy tylko po to, aby tak zatytułować ten artykuł. Niestety, nie udało się.
Pierwsze 5 minut The Grand Tour jest lepsze niż cały nowy Top Gear. Reszta to czysta poezja. (Może z wyłączeniem sekcji o celebrytach.)
— majki (@mikeyziel) November 20, 2016
Jednocześnie to prawdopodobnie najkrótsza możliwa do napisania recenzja, idealnie oddająca pierwszy odcinek The Grand Tour.
Niewiele rzeczy wzbudza we mnie tak duże emocje, ale początkowe kilka minut pierwszego odcinka wywarło na mnie ogromne wrażenie. Siedziałem na kanapie wpatrzony w telewizor jak w obrazek, a z twarzy nie znikał mi uśmiech. Podczas tych kilku minut zobaczyłem 150 samochodów, dwa tysiące entuzjastów motoryzacyjnych, sześć odrzutowców i oczywiście Świętą Trójcę – Clarksona, Hammonda i Maya. Niektórzy mówią, że ten fragment kosztował 3,2 miliona dolarów oraz że skropiono go gęsto łzami jednorożca. Ja tylko wiem, że mi się szalenie podobał.
Struktura samego programu jest bardzo podobna do schematu znanego z Top Geara. Zamiast studia w hangarze mamy namiot, który jeździ po całym świecie z ekipą. Mamy też sekcję z celebrytami, chociaż z trochę innym podejściem (nie będę zdradzał szczegółów) i jest też człowiek przypominający Stiga. Oczywiście nie mogło zabraknąć toru w tajemniczej lokalizacji (około 7 kilometrów na południe od Swindon w UK, w bazie RAF Wroughton), który Jeremy czule nazwał „Eboladrome” (bo przypomina kształtem tego groźnego wirusa). Pomimo tego, nie miałem do czego się przyczepić. Jeśli o mnie chodzi, to fragmentów z celebrytami mogłoby w ogóle nie być, ale niektórzy je lubią. Najważniejsze jednak, że dłuższe fragmenty z samochodami są wzorowo nakręcone – zdjęcia i muzyka powalają. Na pierwszy ogień zresztą podano nam trzy supersamochody – Porsche 918, Ferrari TheFerrari i McLarena P1 – obiecali (jeszcze w Top Gearze), że je przetestują na jednym torze i słowa dotrzymali.
Jedyny problem, jaki obecnie mam z The Grand Tour, to fakt, że jest on dostępny na Amazon Prime. To platforma oferująca znacznie więcej od Netfliksa – zdjęcia w stylu iCloud Photo Library, Drive w stylu iCloud Drive, darmową dostawę zamówień, darmowe książki na Kindle i wiele więcej. Problem w tym, że obecnie nie jest oficjalnie dostępna w Polsce. Amazon jednak obiecał, że w grudniu program będzie dostępny na całym świecie.
Zachęcają obecnie do uruchomienia członkostwa Prime w Amazon USA, a w późniejszym terminie poinformują, jak je przepiąć na inny kraj. Członkostwo w USA kosztuje 8,25 dolarów miesięcznie, jeśli zapłacimy 99 dolarów z góry za rok – to cena jak najbardziej do zaakceptowania dla mnie, nawet gdybym miał oglądać tylko i wyłącznie The Grand Tour.
Nowa odsłona przerosła moje najśmielsze oczekiwania i nie pozostaje mi napisać już nic innego jak tylko to, że nie mogę się doczekać kolejnych odcinków i sezonów.