Kultura a kino
Trzy razy w życiu spotkałem się z bezczelnym zachowaniem w kinie. Pierwszy raz miał miejsce prawdopodobnie piętnaście lub dwadzieścia lat temu. Drugi był przed dwoma laty, a trzeci – wczoraj. Czasami mam wrażenie, że kompletnie nie rozumiem ludzi.
„Weź to kurwa wyłącz albo Ci przypierdolę!”
Do dzisiaj wyraźnie pamiętam, jak siedziałem w tylnych rzędach kina Warszawa we Wrocławiu1 – bodajże z moją mamą – i oglądałem Titanica albo coś w tym klimacie. Mniej więcej po kwadransie od rozpoczęcia filmu2 jakaś młoda dziewczyna – nie miała więcej niż szesnaście lat – odebrała telefon, który nie był wyciszony i zaczęła rozmawiać ze swoją koleżanką na pełny regulator. Oczywiście zupełnie nie przejmowała się werbalną dezaprobatą ludzi wokół niej – sam też jej krzyknąłem coś niemiłego. Nagle w moim rzędzie powoli wstał i odwrócił się przynajmniej dwumetrowy (wzwyż i wszerz) gość, wygolony tak, że blask projektora odbijał mu się od czaszki, i wrzasnął na całą salę:
– Weź to kurwa wyłącz albo Ci przypierdolę!
Dziewczyna natychmiast odłożyła telefon i skuliła się w sobie. Facet, jak gdyby nigdy nic, usiadł i kontynuował oglądanie. Na sali rozległy się oklaski i brawa, co spowodowało delikatne uniesienie kącików jego ust.
Krytyk filmowy
Dwa (a może trzy) lata temu miałem okazję udać się na pokaz przedpremierowy jakiegoś bliżej nieokreślonego filmu. Pamiętam, że chciałem go obejrzeć, więc musiał być półprzyzwoity, ale na pewno nie było to nic klasy Star Wars. Zająłem sobie dobre miejsca w kinie Atlantic w Warszawie w towarzystwie kogoś z redakcji, ale za żadne skarby nie przypomnę sobie teraz, kto to był.
Takiego zachowania podczas seansu jeszcze nigdy nie przeżyłem. Było gorzej niż na Listach do M., gdzie siedziałem obok faceta, który nie mył się chyba od tygodnia. Większość krytyków filmowych albo głośno między sobą gadała (oczywiście nie na temat filmu), albo szpanowała, demonstrując, jakimi to nie są kozakami, albo hałasowała w jakiś inny sposób. W trakcie całego seansu wstawali, krzyczeli i zachowali się jak – z góry przepraszam wszelkie zwierzęta za następujące określenie – bydło.
McZestaw, oczywiście powiększony… i dwa Subwaye
Wczoraj, czyli w poniedziałek, drugi raz udaliśmy się na Rogue One (w czwartek będzie trzeci seans – tak, jest tak dobry). Tym razem miałem zamiar skupić się na muzyce oraz na wyłapywaniu szczegółów z przeróżnych scen, w których można znaleźć tak wiele odniesień do innych filmów z serii. Niestety, skutecznie przeszkodziły mi w tym aż trzy osoby.
Z niedowierzaniem patrzyłem, jak po mojej prawej, dwa miejsca dalej, rozsiadł się młody mężczyzna, który rozstawił przed sobą torbę z McDonalda. Wyjął z niej jakiegoś Big Maca lub inną kanapkę z serem, duże frytki i napój, po czym zaczął to wszystko konsumować, stękając i mlaskając przy tym jak niedźwiedź rozprawiający się z konkretną sztuką mięsa.
Po mojej lewej rozsiadła się z kolei młoda parka wyposażona w kanapki z Subwaya. Musieli być strasznie głodni, bo zdecydowali się na wersje trzydziestocentymetrowe. Ci jedli zdecydowanie bardziej dystyngowanie, ale czego by nie robili, to papier szeleścił na tyle głośno, że skutecznie odwracał moją uwagę od dużego ekranu.
Jestem w stanie zaakceptować batony, ciasteczka i nawet popcorn na seansie – rozumiem, że dla niektórych to kolejny element przyjemności, jaką jest chodzenie do kina. Ale McZestawy czy gorące kanapki z Subwaya?! Nie muszę chyba dodawać, że byliśmy zdani nie tylko na dźwiękowe rozproszenie, ale również zapachowe!
Są pewne granice, których nie powinno się przekraczać. Następnym razem będę tym stetryczałym dziadkiem, któremu wszystko przeszkadza i głośno wytknę im brak kultury w miejscach publicznych.