MacBook Pro Escape oraz Magic Keyboard – Dzień #2 i #3
W ostatniej części tej serii wspominałem o tym, że dojechała moja nowa klawiatura – Apple Magic Keyboard. Zrezygnowałem z pomysłu kupienia mechanicznej WASD Code Keyboard ze względu na problemy i koszty ze sprowadzeniem jej do Polski. Cenowo kosztowałaby trzy razy tyle. Tak, wymiękłem.
Apple Magic Keyboard
Apple Magic Keyboard znalazłem u allegrowicza (dokładnie, to na tej aukcji). Dlaczego tam szukałem? Bo nówka sztuka kosztuje 500 złotych, a ta jedynie 330 – to spora różnica. Moja pochodzi z amerykańskiego iMaca z układem z poziomym Enterem – nie, nie pytałem, jak się znalazła w posiadaniu allegrowicza – i w środku, poza samą klawiaturą, znalazłem sporo innych fajnych rzeczy:
- papierki gwarancyjne od iMaca;
- ściereczka do ekranu (to ta, której Apple już nie dostarcza z komputerami!!!);
- kabel USB-A do Lightning;
- naklejki Apple.
Nie dość, że oszczędziłem 170 złotych, to jeszcze w cenie dostałem ściereczkę, którą tak uwielbiam. Rozumiem, że nie podzielacie mojego zachwytu, ale to naprawdę dobra ściereczka!
Pierwsze podłączenie i sparowanie, w odróżnieniu od normalnego babrania się w parowanie przez panel Bluetooth, które wymaga wpisywania kodów i cholera wie czego jeszcze, jest tutaj rozwiązane optymalnie. Wystarczy podłączyć klawiaturę za pomocą kabla Lightning do komputera, a po niecałej sekundzie pojawia się komunikat na ekranie, że jest już gotowa do pracy. Po Bluetooth! Kabel można odpiąć i schować lub nadal z niego korzystać, jeśli wolimy mieć klawiaturę przewodową. Wtedy też się automatycznie ładuje.
Sama klawiatura jest znacznie cieńsza i bardziej płaska niż Apple Wireless Keyboard. Obie rzeczy są na plus – jest wygodniejsza – a po spędzeniu miesiąca z nowym typem klawiatury w MacBookach Pro (late 2016) źle mi się pisało na tej starszego typu. Po prostu nagle wydawała się straszliwie gumowata. Magic Keyboard jednak różni się od tej w nowych MacBookach Pro z 2016 roku. Jest też inna niż ta znana z MacBooka 12″. Klawisze mają większy skok i delikatniejszy dźwięk niż w MacBooku Pro – jest to wyraźnie zauważalne już w pierwszych sekundach. Co ciekawe, piszę na niej ciut wolniej niż na notebooku. To prawdopodobnie wynika z braku doświadczenia – spędziłem z nią dopiero kilkanaście minut na pisaniu – ale już wiem, że była to dobra decyzja. Przygody z Touch Barem też przekonały mnie do tego, że nie interesuje mnie czekanie na przeniesienie tej technologii do desktopów – nic ona dla mnie nie wnosi.
MacBook Pro Escape
Nie spędziłem z tym MacBookiem jeszcze tyle czasu, ile bym sobie życzył, ale mam już wstępne wrażenia, które warto spisać. Po pierwsze, zupełnie nie czuć między nimi różnicy, jeśli chodzi o samą konstrukcję komputera. Do moich czynności, czyli lekkiej pracy w Photoshopie przy pomocy ImageOptim, w Photos oraz oczywiście Safari, Ulysses i Tweetbocie, nie zauważyłem żadnego spadku wydajności. Syntetyczne benchmarki mówią, że ten model z Core i5 2,0 GHz jest wolniejszy o około 5% od Core i5 2,9 GHz. Tajemnica leży w funkcji Turbo Boost – różnica przy maksymalnie rozkręconym procesorze wynosi już tylko 200 MHz, zamiast 900 w trybie „spoczynkowym”. Nie wątpię, że różnica stałaby się bardziej widoczna w Final Cut Pro X lub wielu innych wymagających programach, ale nawet do Lightrooma obecna konfiguracja w zupełności mi wystarcza. Jak już wspominałem, to jest model BTO1 względem podstawy – ma 16 GB RAM-u oraz amerykański układ klawiszy. Dodatkowej pamięci zupełnie nie odczuwam przy tym, co na nim obecnie robiłem, ale…
No właśnie. Głównym powodem zwrotu modelu z Touch Barem był fakt, że pracował za krótko dla moich potrzeb. W przypadku modelu Escape jeszcze finalnie nie wiem, o ile jest lepszy z moim sposobem pracy, ale wstępnie zapowiada się, że jest sporo lepiej. Obecnie mam 92% baterii, a przepracowałem na nim dokładnie 60 minut. Jeśli to tempo się utrzyma, to przebiję barierę 10 godzin, co z kolei oznacza, że teoretycznie mógłbym go zabierać ze sobą nawet na weekend bez ładowarki. To już coś! Niestety, z doświadczenia wiem, że pierwsze 10% zawsze spada ciut wolniej – bateria w obu Touch Barach przyspieszała z czasem i realnie (średnio) osiągałem na nim 6 godzin. Dam znać, jak będzie w tym modelu.
Brak Touch Bara
Miałem kaca moralnego, bo pomimo że Touch Bar był dla mnie przez ten miesiąc prawie całkowicie bezużyteczny, poza dwoma sytuacjami, z których bardzo rzadko korzystam, a które opisywałem w poprzednich artykułach z tej serii, to zdaję sobie sprawę z tego, że jakiś deweloper może w końcu stworzyć coś rewolucyjnego za jego pomocą. Oczywiście poza Lemmingami. Tak, to był sarkazm. Martwiłem się, że będę tęsknił za nim, a tymczasem już pierwszego dnia miałem bardzo zaskakujące dla mnie fizyczne odczucie:
To, co mnie najbardziej zaskoczyło, dosłownie pięć minut po rozpoczęciu jego konfigurowania, to klawiatura. Górny rząd zawiera fizyczne klawisze zamiast Touch Bara. Jak tylko poczułem je pod swoimi palcami i jak tylko wróciłem do swoich przyzwyczajeń i skrótów, które nie były możliwe do wykonania na Touch Barze, to poczułem fizyczną ulgę. Nie żartuję. Uczucie było bardzo zbliżone do usunięcia jakiegoś ciężaru z mojej klatki piersiowej. Pamiętam ten moment bardzo wyraźnie…
Zdjąłem ręce z klawiatury. Spojrzałem na nią. Wziąłem głęboki oddech, kąciki ust wykrzywiły mi się w uśmiechu, i wróciłem do pobierania potrzebnego oprogramowania.
To uczucie się już nie powtórzyło (szkoda, było przyjemne), ale wrócenie do fizycznego rzędu klawiszy funkcyjnych jest dla mnie ulgą. Mogłem wrócić do regularnego korzystania ze skrótu ⌘F3, bez którego było mi tak trudno. No i nie muszę wreszcie odrywać wzroku od ekranu, jeśli chcę z tych klawiszy skorzystać, niezależnie czy reguluję jasność komputera, czy ekranu.
Prawdopodobnie największą wadą modelu Escape jest fakt, że komputer nie posiada portów Thunderbolt 3 po obu stronach obudowy. Nawet nie chodzi mi o ich liczbę, bo rzadko kiedy potrzebuję więcej niż jeden port, ale o możliwość ładowania go z dowolnej strony, niezależnie gdzie znajduje się ładowarka. Oczywiście jeśli bateria będzie dłużej trzymała niż w modelu z Touch Barem, to raczej nie będę często tego doświadczał.
Myślałem, że będzie mi brakowało Touch ID, ale po skonfigurowaniu MacBooka, żeby odblokowywał się za pomocą Apple Watcha, nie stanowi to większego problemu. Niestety, nie działa to w 1Password. Szkoda.
Patrząc z perspektywy, to żałuję, że nie wziąłem tego modelu od razu pierwszego dnia – miałbym go już od listopada. Ale byłyby też minus takiej decyzji – nigdy nie wyrobiłbym sobie takiego zdania na temat modelu z Touch Barem, który ewidentnie nie jest dla mnie przeznaczony. Martwi mnie jednak przyszłość MacBooków (Maców też, ale o tym już pisałem), bo nie chcę być zmuszany do kupowania modeli z Touch Barem. Jednocześnie każdy Mac powinien mieć Touch ID – to Apple rzeczywiście się udało. Ich implementacja czytnika linii papilarnych jest zdecydowanie lepsza niż u jakiegokolwiek innego producenta.
- Build to Order. ↩
Komentarze: 2
Sprawdziłes w końcu tego Lightrooma? Ciekaw jestem jak sobie radzi z z rawami ok. 20 mpix.
Odpowiadam w recenzji, która pojawi się w lutowym iMagazine oraz w Weekly w ten piątek.