Dziewczyna w świecie gier multiplayer
Na wstępie już powiem, że nie generalizuję i nie upraszczam. Nie znam każdego przypadku, nie znam każdej społeczności, znam za to swój własny punkt widzenia po pięciu latach sieciowego grania. O nim właśnie przeczytacie poniżej.
Gdy miałam kilkanaście lat, grałam w Heroes 3 na starym komputerze. Nikt się nie śmiał, nikt się nie nabijał, a koledzy mojej siostry w którymś momencie zaczęli coraz więcej czasu spędzać ze mną, grając właśnie w ten wyjątkowy tytuł. Jeszcze offline, oddając sobie myszkę po skończonej turze.
Dużo lat później trzymałam w ręce białego pada i rozgrywałam swoją pierwszą rundę w Battlefield: Bad Company 2.
Nigdy wcześniej nie grałam w strzelanki, jak byłam mała, patrzyłam, jak wieczorami tata zmagał się z Wolfensteinem albo Medal of Honor, ale tylko tyle. Wszystko się odmieniło właśnie przez konsolę i Battlefielda, który zaczął mnie wkręcać w swój świat od momentu, kiedy zobaczyłam kampanię tej gry. Wsiąkłam, bardzo.
Słuchawki podłączane do kontrolera bardzo długo leżały w pudełku po konsoli, bo nie było okazji ich używać. Gdy ktoś rozmawiał na VoIPie, czasem wyciszałam, a czasem wsłuchiwałam się w to, co mówił, ale nie dołączałam. Nie czułam potrzeby.
Potrzeba pojawiła się dopiero nieco ponad dwa lata temu, dwie edycje gry później, gdy coraz częściej w grze online na liście graczy przewijały mi się osoby z nickami o polskim brzmieniu. Nie miałam teamu do gry, z moich znajomych tylko kilka osób posiadało Xboksa 360, nikt jednak nie był czynnym graczem w gry z mojej biblioteki. Coś mnie kiedyś tknęło, żeby taką przypadkową osobę zaprosić do znajomych. Chłopak dość szybko wysłał mi wiadomość głosową, proste „czy my się znamy?”. Pisanie na kontrolerze jest czasochłonne, ale odpisałam, zgodnie z prawdą, że nie, że tylko szukam znajomych do grania. Dość szybko doszło do tego, że postanowiłam wreszcie odpakować słuchawki, by usprawnić komunikację.
„Ty jesteś dziewczyną?!” – to było pierwsze, co usłyszałam, gdy podpięłam się pod grupową rozmowę z moim nowym znajomym. Poza mną było tam jeszcze kilku chłopaków, w przeróżnym wieku. Po tygodniu już czułam się w ich towarzystwie kompletnie swobodnie, mogliśmy gadać i grać godzinami. Dołączyłam do swojego pierwszego plutonu. I wiecie co? Było mi tam dobrze. W pierwszej chwili wszyscy się dziwili, że jestem dziewczyną, ale nie byłam dziwadłem, tylko perełką w tym męskim świecie.
Nie oznacza to jednak, że nie zdarzały się incydenty.
Szczypta seksizmu
Bardziej niż standard chyba, czyli ubliżanie dziewczynom, że są dziewczynami, że powinny wrócić do kuchni albo grać w Simsy (tak jakby granie w The Sims i Battlefielda miało się wykluczać). Czasem uszczypliwości zdarzały się poza moją obecnością, dowiadywałam się o nich później, razem z wiadomością „rozgromiliśmy ich, nikt nie będzie Cię obrażał”. Nawet nie znałam tej drugiej strony. Ot, po prostu oszołomy, które gdzieś kiedyś usłyszały, że w tym plutonie jest dziewczyna. Ile sobie trudu trzeba zadać! Koledzy mi nigdy nie mówili, co dokładnie usłyszeli – co by to dało?
Zdarzają się też teksty w drugim kierunku, czyli na ekranie pojawia mi się informacja, że odrodził się na mnie członek drużyny, a w słuchawkach słyszę, że mam fajny tyłek. Głupie, prawda? Gdy słyszę to od przyjaciela – parskam śmiechem, ale gdy mówi to jakiś przypadkowy znajomy znajomego, to robi się dziwnie i wszyscy wiedzą, że trzeba lekko przywołać osobnika do porządku.
W mojej sytuacji ratują mnie zazwyczaj dwie rzeczy: to, że mam przy sobie dobrych znajomych, którzy po prostu powiedzą, żeby ktoś się zamknął, przestał i nigdy więcej tak nie mówił, druga to fakt, że (nieskromnie) po prostu jestem dobra. Nie grzeję ostatnich miejsc w tabeli wyników, nie biegam po mapie jak opętana, nie wiedząc, co robić. Gram, nie gorzej niż pozostałe pięć tuzinów graczy na mapie, a miejsca na szczycie listy szybko ucinają większość głupich tekstów.
I powiem szczerze – dawno już nic nie słyszałam. Żadnych uszczypliwości, żadnych docinków czy nabijania się z faktu, że gram.
Dziewczyny mają gorzej?
To taka bzdura moim zdaniem, utarta już mocno przez społeczeństwo. Grających dziewczyn jest coraz więcej, a chamstwo jest, było i pewnie jeszcze długo będzie. Nie jest jednak tak, że ludzie, którzy lubią dogryzać, robią to tylko w przypadku dziewczyn. Wiecie, ile obraźliwych haseł rzucają między sobą faceci? Ile razy ktoś dostał wiadomość głosową z prostym „fuck you”? Powiem wam: wiele. O tym się jednak nie mówi, bo przecież to nie jest ciekawe – to codzienność. Dopiero gdy dodamy do tego dziewczynę w roli głównej, sprawa ma szansę wyjść „na wierzch”.
W naszym plutonie jest jeden chłopak, który dopiero co skończył podstawówkę. Dobrze gra, dobrze się z nim rozmawia, dlaczego więc mielibyśmy go dyskryminować? Znajdą się jednak ludzie, którzy lubią mu dociąć. I po co?
Warto też zwrócić uwagę, że nie tylko faceci potrafią rzucać mięsem w kierunku innych graczy. Nigdy nie zapomnę, gdy do nas na grupę weszła dziewczyna z innego plutonu, skłócona z częścią moich znajomych. Jej mocno podwórkowa łacina w kwiecistych wiązankach, strasznie mnie kuła w uszy, a nie należę do ludzi, którym przekleństwa się nie zdarzają.
Ogólnie
Większość głosów dziewczyn w internecie na temat społeczności jest zupełnie odmiennych od mojego. Tego seksizmu i chamstwa jest więcej. Nie wiem, czy to kwestia tego, że gram na konsoli Microsoftu, gdzie możliwość gry online się odblokowuje, płacąc abonament, a może tego, że Battlefield, choć jest jedną z bardziej znanych serii, przyciąga trochę starszą widownię niż najpopularniejszy Counter Strike czy seria Call of Duty, ale muszę powiedzieć: podoba mi się tu i nie mam ochoty przestać grać. Nie mam do społeczności pretensji, że zdarzają się chamscy ludzie. Szczerze? I tak widuję tego chamstwa mniej, niż widywałam w szkole.
Pozytywy
Bo to przecież nie jest tak, że nic dobrego się nie przytrafia!
Ile to już było historii, że ludzie znajdywali przez gry online swoje drugie połówki? Ile wieloletnich przyjaźni rozpoczęło się właśnie tam? Na pewno sporo! A każda z takich znajomości jest więcej warta niż kilka beznadziejnych słów, od osób, których wcale nie musimy słuchać.
Gry online mają łączyć ludzi, nie dzielić. To wspaniała możliwość, by poznać ludzi z innych krajów, reprezentujących różne kultury. Wśród moich konsolowych znajomych, poza Polakami (w większości mieszkającymi za granicą), są Włosi i Izraelczycy! I dogadujemy się po angielsku, może nie idealnie, może nie debatujemy na głębokie tematy, ale to już coś. Po kilku miesiącach nawet mniej regularnego grania można się naprawdę zżyć z częścią tej społeczności i to chyba najpiękniejsze? Że gry online wcale nie odcinają nas od świata i ludzi.
Komentarze: 2
Gratulacje za niesamowite wyniki w tabelach, wytrwałość w ekstremalnych misjach i super felieton z punktu widzenia dziewczyny.
Dzięki, staram się!