Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Nie będzie Cię stać na supersamochód i nie jest to powód do paniki

Nie będzie Cię stać na supersamochód i nie jest to powód do paniki

Michał Zieliński
mikeyziel
0
Dodane: 8 lat temu

Źółte, czerwone. Sygnalizacja świetlna zatrzymuje mnie tuż przed skrętem w lewo w Żurawią. Przez szum miasta i klekot przejeżdżających samochodów przebija się płynący z głośników głos spalającego się Fisza. Mimo wyjątkowo niskiej jak na czerwiec temperatury, słońce nie zawodzi, pozwalając cieszyć się jazdą z otwartym dachem. A raczej staniem w korku bądź wleczeniem się. To w końcu Warszawa. Żółte, zielone. Lewa noga leniwie puszcza sprzęgło, prawa dodaje gazu, skręcam kierownicą i wjeżdżam w jedną z moich zdecydowanie ulubionych ulic w Stolicy. Pierwsze przejście dla pieszych jest ze światłami, nie ma się czym martwić (chyba, że nagle pod maskę samochodu wpada Ci świeżo upieczony zdobywca ósmego miejsca na Eurowizji, tacy to nie mają za grosz poszanowania dla przepisów). Przy drugim zwalniam, by przepuścić grupę przechodniów. Żurawia to typowa droga dojazdowa otoczona zaparkowanymi samochodami z obu stron. Lepiej się tam toczyć, by przypadkiem nie rozjechać kogoś, kto właśnie postanowił przejść lub wyjechać ze swojego miejsca postojowego. Wpuszczam jednego takiego delikwenta, bo dlaczego nie? On i tak zaraz ucieka na prawy pas do skrętu i tyle go widziano. Przede mną skrzyżowanie z Kruczą. Jest pusto, nad ulicą świeci zielona lampka, dociskam więc mocniej pedał gazu i przejeżdżam na drugą stronę. To jest fajne w MX-5: ma szalenie zrywny silnik. Dorzuć do tego wagę nieprzekraczającą pary skarpetek i dostajesz uśmiech na twarzy nawet, gdy przyspieszasz z 20 km/h do oszałamiających 40. Kolejne przejście dla pieszych, zwalniam, znowu między samochodami. Znajduję miejsce, parkuję, rygluję drzwi w samochodzie i zmierzam tam, skąd przyjechałem.

McLaren 675LT

Przechodzę obok białego Caymana. Nie jest to S, nie ma metalizowanego koloru, 19-calowych felg, automatycznej skrzyni. To najprostsza wersja, nie ma co się dłużej przy niej zatrzymywać. Nie, gdy jesteśmy na Żurawiej. Mijam kolejnych kilka samochodów, aż w końcu zatrzymuję się naprzeciwko sushi baru. Żurawia 6/12, dokładnie pod tym znakiem stoi – również biały – McLaren 675LT. Najszybszy sprzedawany samochód brytyjskiego producenta. Wczoraj oglądałem go w drugim odcinku nowego „Top Gear”, dzisiaj obok niego stoję. Szaleństwo. Niby wszystkie 675LT są już wyprzedane, ale ciągle można je kupić na portalach ogłoszeniowych. Znalazłem bardzo przyjemną ofertę na czerwonego z przebiegiem 2000 km. Za jedyne półtora miliona złotych może być Twój. Spędzam parę minut, przyglądając się temu arcydziełu. Uwielbiam sposób, w jaki McLaren projektuje swoje samochody. Futurystyczne kształty, dziwacznie poprowadzone przetłoczenia, wydech na wysokości tylnych świateł (o ile wąski pasek LED można nazwać światłami) i te wszechobecne dziury w karoserii, przez które przebijają się nagie podzespoły. W swoim życiu spotkałem wiele samochodów na ulicy, ale do dzisiaj to właśnie P1 zrobił na mnie największe wrażenie. 675LT będzie plasował się gdzieś zaraz za nim.

Wracam w stronę swojego samochodu. Nawet nie zwracam uwagi na Boxstera. Tfu, Caymana. Widzicie o czym mówię. Czekam aż ruch na drodze zmaleje, przechodzę na chama przez ulicę (widzicie, dlaczego po Żurawiej trzeba jeździć powoli?), wskakuję do fury, włączam muzykę i odjeżdżam w stronę Placu Trzech Krzyży. W głowie mam ciągle McLarena, a zaraz obok niego absurdalną cenę, jaką trzeba za niego zapłacić. Półtora miliona złotych. Według danych GUS w 2015 roku średnia pensja wyniosła około 4200 złotych brutto, co daje około 3000 złotych „na rękę”. Zakładając, że przez całe życie będę zarabiał właśnie tyle (co ma jakiś tam sens), że zacząłem pracę w wieku 17 lat (co nie jest prawdą) i będę odkładał połowę wynagrodzenia na McLarena (co się nie wydarzy), supersamochód kupię sobie już na swoje 90. urodziny. To brzmi bardzo fajnie, dopóki nie przypomnisz sobie, że 675LT ma głupie, otwierane do góry drzwi, które wymagają, byś parkował z przynajmniej metrowym zapasem z każdej strony. Inaczej nie otworzysz ich do końca i nie wyjdziesz z samochodu. Podejrzewam, że gdy będę miał 90 lat nawet samo otworzenie ich będzie problemem, a co dopiero znalezienie odpowiedniego miejsca parkingowego.

Wniosek jest prosty. Istnieje spora szansa, że dzisiejsze spotkanie z McLarenem to najbliżej, na ile uda mi się zbliżyć do tego samochodu. Chyba, że w wieku 90 lat będę w niesamowitej formie. Tak oto w ciągu paru minut zabiłem marzenia, które napędzały mnie odkąd miałem cztery lata i po raz pierwszy zobaczyłem czerwone Ferrari cabrio przejeżdżające między domkami w jakiejś nadmorskiej miejscowości. Dotarłem do domu, zaparkowałem obok Nissana 370Z i spektakularnego BMW 6 GranCoupe, wdrapałem się na swoje piętro i usiadłem na łóżku. Z torby wyciągnąłem komputer. Ostatnią rzeczą, którą robiłem w pracy, była konfiguracja 911 Carrery. Taka najtańsza wersja, bez S, bez napędu na cztery koła, bez ściąganego dachu, za „skromne” 480 tysięcy złotych. Dorzuciłem już dodatków za jedną czwartą tej kwoty i stwierdziłem, że nic nie szkodzi, by dokończyć tę szaloną wycenę. Licznik zamknął się na ponad 870 tysiącach złotych. Tak, napakowałem do tego samochodu dodatków za „390 koła”. Zdecydowałem się między innymi na obite skórą nawiewy (absolutna podstawa), podświetlane progi z włókna węglowego (chcesz widzieć ten materiał nawet w nocy), malowane na zamówienie spryskiwacze reflektorów (to może ładnie wyglądać) i pakiet dla palących. Sam nie palę, ale wielu moich znajomych już tak. Niech mi nie strzepują na moje karbonowe dywaniki ze skórzanymi krawędziami i indywidualnym napisem na nich. Spoglądam raz jeszcze na cenę. Taniej niż McLaren, ale ciągle dużo. Potem przypomniałem sobie o Coxsterze spotkanym na Żurawiej. Wyczyściłem konfigurator i wrzuciłem do niego najtańsze Porsche. Dodatków nie było sporo. Pomarańczowy kolor, bo dlaczego nie, żółty prędkościomierz (zawsze mi się podobały), tempomat, czujniki parkowania z tyłu, podłączenie do telefonu, większy zbiornik paliwa i głośniki BOSE. Zamknąłem się w 250 tysiącach. To nawet nie 30% wcześniej przygotowanego samochodu, a dostajemy Porsche z 300-konnym silnikiem i niebanalnymi osiągami. Sam nie miałem okazji jeszcze testować któregokolwiek z modeli, ale często słyszę, że ten nawet prowadzi się lepiej od starszego brata. Do tego jest mniejszy, a wszyscy wiemy, że kupowanie dużych samochodów, by jeździć nimi samemu, jest głupie. I ma dwa bagażniki!

Co prawda nawet 718 wychodzi ciut za drogo jak na mój budżet (bank twierdzi, że będę miał na wpłatę własną i może pierwszą ratę, jeśli sprzedam samochód i wezmę kredyt na jakieś cztery stulecia). Ale mimo to po raz pierwszy w życiu zacząłem zastanawiać się, czy supersamochód to jest faktycznie coś, do czego warto dążyć. Jakieś dwa tygodnie temu znalazłem ogłoszenie na Ferrari 458 Italia za „skromne” 550 tysięcy złotych. Uwierzcie mi, jak na ten samochód to tanio. Przez kilka chwil nawet zachowywałem się, jak ktoś, kogo stać na taki wydatek. Ale potem przyszedł rozsądek. Kupując 458 dostanę niepraktyczny samochód (już taki mam), który będzie dużo palił (już taki mam), którym nie będzie się dało przejechać po wszechobecnych nierównościach (już taki mam) i który każde opady deszczu potraktuje jako świetna okazja do zabicia mnie i wszystkich ludzi dookoła (już taki mam). Po co więc przepłacać? Czas więc zmniejszyć trochę cel i skupić się na Coxsterze. To ciągle fajny samochód, który przyciąga wzork, daje frajdę z jazdy, brzmi jak należy i do tego nie kosztuje idiotycznie dużo. Nie zapominajmy o dwóch bagażnikach. Dzięki temu robi się praktyczniejszy od mojej Miaty. Aha. Jeszcze jedno. 718 Cayman ma turbosprężarkę, więc możesz pojechać na giełdę i kupić sobie plakietkę „turbo” na tył swojego taniego Porsche.

Michał Zieliński

Star Wars, samochody i Taylor Swift.

mikeyziel
Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .