Misfits (2009–2013)
Moje pierwsze spotkanie z tym serialem odbyło się pięć lat temu. Bolała mnie głowa, w ogóle nie miałam na niego ochoty, a głośna czołówka wcale nie pomagała. Kilkanaście minut później to wszystko przestało mieć znaczenie, bo i pilot, i cały serial są warte uwagi, niezależnie od okoliczności.
Tło
Londyn, budynek ośrodku kultury ulokowany nad jakimś bliżej nieokreślonym bajorem. Grupa dzieciaków na pracach społecznych i dziwna burza, która atakuje wielkimi kulami gradu i błyskawicami rozdającymi moce. Tak, moce. I choć może brzmi to dziecinnie czy trywialnie, zalatując klimatem mocno science-fiction, to w praktyce wychodzi zupełnie inaczej.
Bohaterowie
Ekipa na pracach społecznych się zmienia – z różnych przyczyn. Czasem to po prostu faktycznie koniec nakazanej pracy, czasem bardziej nieprzewidziane okoliczności. W oryginalnej ekipie mamy: Nathana, który szybko staje się główną atrakcją tego serialu, śliczną Alishę, Kelly z jednym z bardziej abstrakcyjnych brytyjskich akcentów, które słyszałam w życiu, całkiem spokojnego Curtisa i wreszcie Simona, absolutnie cichego i dziwnego chłopaka. Jeśli jesteście fanami „Gry o Tron”, to na pewno skojarzycie tego ostatniego. Tylko od razu mówię, tu go pokochacie, zamiast znienawidzić.
W trzecim sezonie zamiast Nathana pojawia się Rudy. Pojawia się też zwątpienie, czy ten serial jeszcze ma sens. Po kilku odcinkach Joseph Gilgun pokazuje, że obawy nie były potrzebne i nowy showrunner świetnie spisuje się w tej roli.
W piątym, ostatnim, sezonie nie ma już nikogo z oryginalnej obsady; Rudy towarzyszy nam na szczęście do samego końca.
O co chodzi?
Każdy z bohaterów ma moc, inną moc. Czasem całkiem oczywistą, czasem taką, o której istnieniu wszyscy dowiadujemy się dopiero długo długo później. Poznajemy historię bohaterów i ich życie. Większość scen jest kręcona właśnie w ośrodku kultury.
Dużo humoru, dużo przekleństw, całkiem sporo nagości i brytyjski humor. Ja to kupuję. Serial oglądałam dwa razy, zapamiętałam go trochę inaczej (na szczęście gorzej) i za każdym razem sprawia tyle samo frajdy.
A, no tak. Leje się krew. Nie jest to slasher, niemniej zdarza się i dość szybko możemy zauważyć, że kwestia „I’ll get the shovels”, często powraca.
Podczas burzy moce dostało naprawdę wiele osób, część z nich wykorzystuje je do raczej abstrakcyjnych celów, część mocy działa na tyle dziwnie, że czasem dobrze przymknąć oczy. Zobaczymy moc cofania czasu, skoków w przeszłość, umiejętność panowania nad mlekiem (WTF), rażenie prądem i gościa, któremu się wydaje, że jest w GTA. Wachlarz jest szeroki, co tylko Wam przyjdzie do głowy – jest możliwe. Zombie cheerleaderki? Proszę bardzo! Harcerze sataniści? Nie ma problemu! Zakonnice i Jeźdźcy Apokalipsy? Żaden problem.
Obiecuję, że nie będziecie się nudzić.
Może nawet uronicie łzę w paru momentach? Mnie się zdarzało.
Serial dostępny jest na platformie Netflix, nie ma niestety polskich napisów ani lektora.
Pięć sezonów razem to tylko 37 odcinków (plus kilka specjalnych krótkich wstawek, które możecie zobaczyć na YouTube) po 45 minut; przy dobrych wiatrach całość można spokojnie zaliczyć w tydzień.