Seria Battlefield
Każdy gracz, bardziej lub mniej zainteresowany strzelankami, słyszał chyba o serii Battlefield, jednej z dwóch najbardziej rozpoznawalnych gier FPS ostatnich lat. Jest to duża gra, tytuł AAA bez dwóch zdań, tworzony przez szwedzkie studio DICE i wydawany pod szyldem EA.
Na wstępie od razu zaznaczę, że – po pierwsze – jestem graczem konsolowym (tak, strzelanki na padzie), znaczna część problemów z wersji PC mnie zatem omija, a po drugie moja przygoda z tą grą rozpoczyna się od Bad Company. A teraz trochę historii…
Battlefield
Seria gier została zapoczątkowana w 2002 roku przez tytuł Battlefield 1942, który rozgrywał się w czasach drugiej wojny światowej. Aktualnie w listopadzie ma się ukazać piętnasta już gra – Battlefield 1.
Moje pierwsze spotkanie z Battlefieldem odbyło się prawie cztery lata temu – było to Bad Company 2, w którym zakochałam się od pierwszej chwili z ręką na padzie. Kampania tej gry była miłą odmianą po grach point & click oraz Simsach, była czymś poważnym, przypominającym mi wieczory, które spędzałam, patrząc, jak mój tata gra w Medal of Honor. Pozwalała mi odciąć się od świata, skupić na historii, wyostrzyła mój wzrok i słuch… Multiplayer odkryłam dopiero kilka miesięcy później i dopiero wtedy zaczęłam regularnie grać, z dnia na dzień coraz bardziej polepszając swój styl gry.
Spędziłam wiele godzin na trzech odsłonach tej gry: Bad Company 2, Battlefield 3 i 4, każdą z nich mam w wersji ze wszystkimi dodatkami, każda jest kompletnie inna i każda ma pewne wady i zalety, które sprawiają, że nie umiem wybrać spośród nich tej najlepszej części.
Battlefield Bad Company 2
Kampanię przeszłam kilka razy, w grze online spędziłam ponad trzysta godzin. Prawie siedem lat minęło od premiery, a twórcy dalej nie stworzyli kontynuacji (i się na nią nie zapowiada w najbliższym czasie), mimo że to ulubiona część naprawdę sporej grupy graczy.
Grafika
Bardzo mi się podoba, jest trochę kanciasta, ale zupełnie to nie przeszkadza, jest pełno, jest kolorowo, budynki mają wystarczająco dużo szczegółów i nic nie razi ani nie odstaje.
Tło jest ciekawe, nie jest puste i zawsze się tam coś dzieje – albo coś się dymi, albo gdzieś stoi statek, czasem widać przelatujące ptaki czy samoloty. Otoczenie też nie zostawia wiele do życzenia – są krzaki, jest trawa, są górki, dołki, drzewa, skały, kamienie, pustynne tereny z wrakami pojazdów, zimowe lasy i zielone dżungle pełne rzek.
Mapy i rozgrywka
Są bardzo zróżnicowane, jest ich 15 (razem z dodatkiem Vietnam, w którym jest pięć map), część jest bardzo dużych i odległości pomiędzy poszczególnymi punktami w trybie podboju sięgają nawet kilometra, są też takie, gdzie skrajne punkty dzieli maksymalnie trzysta metrów. Wtedy są zazwyczaj ułożone na planie kwadratu bądź trójkąta (największe mapy mają z kolei punkty ułożone liniowo).
Oprócz Podboju, czyli najpopularniejszego trybu gry, jest też Gorączka, w której należy bronić bądź niszczyć stacje przekaźnikowe, oraz Deathmatch – tu konkurują ze sobą cztery drużyny na niewielkiej mapie (są to wycięte kawałki większych map), a na niej znajduje się dodatkowo jeden wóz opancerzony.
Dokupić można jeszcze dodatek z trybem Rzeźni, gdzie zespół maksymalnie czterech osób musi jak najszybciej przejść przez punkty kontrolne, za przeciwników mając całkiem sprytne boty – tryb ten dostępny jest w kilku różnych poziomach trudności i hardcore niewiele różni się trudnością od trybu multiplayer.
Za co kocham tę część?
Uwielbiam kampanię. Mimo jednego zakończenia i samej liniowości historii jest ona naprawdę ciekawa i zabawna, dubbing Cezarego Pazury i Mirosława Baki to kilka punktów więcej w mojej głowie. Smaku dodaje na pewno fakt, że większość budynków i elementów otoczenia można zniszczyć.
Uwielbiam stacjonarne działa przeciwlotnicze oraz klasy postaci (każdą można rozpoznać z daleka bez żadnych problemów) i przypisane im sprzęty (szturmowiec to zawsze będzie dla mnie człowiek z amunicją i karabinem, ewentualnie z shotgunem i C4 za pasem).
Bardzo podoba mi się też przyznawanie punktów: 50 za zabicie, 20 za dostrzeżenia, asysty pomiędzy 10 a 40 punktów, do tego 150 za przejęcie punktu (75 za asystę) oraz 350 za wysadzenie przekaźnika w trybie Gorączki. Taki rozkład punktów sprawia, że granie drużynowe ma sens, oznaczanie jest naprawdę fajnie nagradzane i warte tego dodatkowego kliknięcia.
W kolejnych częściach Battlefielda zostały wprowadzone jeszcze asysty za przygwożdżenia (czyli za trafianie obok celu), za samo zabicie zwiększono liczbę punktów do 100, przy nadal 20 za oznaczenie przeciwnika, co sprawiło, że gracze zaczęli strzelać na oślep, bo co za różnica, skoro asystę i tak dostaną?
Battlefield 3
Ukazał się w październiku 2011 roku, kilka miesięcy po tym, jak poznałam Bad Company i byłam dostatecznie zakochana, by chcieć mieć i tę część. Udało mi się to jednak dopiero, gdy już wydano wersję Premium i wszystkie dodatki do niej.
Grafika
Jest znacznie lepsza niż w poprzedniej części, jeszcze bardziej realistyczna, jest więcej cieni, a budynki mają jeszcze więcej szczegółów. Na otwartych powierzchniach widać jeszcze więcej tła, trawa jest bardziej prawdziwa, płomienie bardziej żywe, a słońce zostawia nam ślady na ekranie.
W Bad Company było niewiele „wnętrz”, mapy głównie były otwarte i tylko czasami budynki były miejscem rozgrywki. Battlefield 3 ma całkiem sporo map, na których akcja rozgrywa się w większości pod dachem. Pojawiły się obrazy i dywany, zastosowano odpowiednie oświetlenie, wszystko jest tu zrobione naprawdę świetnie (poniżej mapa Forteca Donia i mój ulubiony tryb gry).
Mapy i rozgrywka
Liczba map jest porażająca. Na dzień dobry dostajemy ich dziewięć i pięć trybów gry, do tego każdy z pięciu dodatków wprowadza po cztery nowe lokalizacje (dodawane są też tryby gry, obowiązkowo bronie i pojazdy). Plansze są przekrojowe, od małych zamkniętych obiektów z dodatku Close Quaters, po ogromne pola bitewne z Armored Kill (na mapie Pustynia Bandar odległość pomiędzy bazami przeciwników to prawie 2,5 kilometra, na Ziba Tower nie będzie to więcej niż 300 metrów). Są mapy nocne, są zimowe, pustynne, rozgrywające się w lasach lub w środku miasta, mapy na starcia ze szturmowymi karabinkami i granatnikiem oraz takie, na których fani snajperek będą mieć swoje pięć minut.
Pod względem trybów gry Battlefield 3 jest bardzo bogaty. Szabrownik, Podbój i najazd czy Mistrz Broni to nawet nie połowa trybów gier poza standardowym zestawem znanym z poprzedniej odsłony.
Odnośnie przyznawania punktów, poza okrągłą setką za dorwanie przeciwnika, zmienia się bardzo punktowanie asyst – dostajemy tyle punktów, ile obrażeń udało nam się zadać. To naprawdę smutne dostać 99 punktów za asystę, chociaż raz nawet zdarzyło mi się nawet dostać ich 100, z drugiej strony, jeśli ktoś gra dla punktów, to czasem asysty bardziej się opłacają, bo dodana jest „asysta za przygwożdżenie” i „asysta przy zabiciu z przygwożdżeniem”. W grę wprowadzono także kilka przydatnych narzędzi, takich jak znacznik odrodzeń i czujnik T-UGS oznaczający na mapie przeciwników znajdujących się w jego zasięgu.
Kampania jest bardziej otwarta niż w Bad Company, jest jednak też dużo „sztywniejsza”. Widzimy wiele ładnych i ciekawych miejsc – samą grę zaczynamy w dobre odwzorowanym paryskim metrze.
Za co kocham tę część?
Bardzo podoba mi się Mistrz Broni, jeden z niewielu trybów gry, w którym liczą się tylko umiejętności, a nie poziom postaci – wszyscy gracze startują z taką samą bronią i co dwa zabicia przechodzą poziom wyżej – to łączy się ze zmianą sprzętu. Do dyspozycji mamy jedną broń i nóż (na ostatnim poziomie już tylko nóż), nie ma granatów, nie ma alternatywnej broni. Jest to tryb gry z dodatku Walka w zwarciu (Close Quaters).
Postacie świetnie się ruszają – wykorzystany tutaj został mechanizm z gry FIFA, nie ma więc płaskiego skakania nad elementami, tylko coś na kształt parkuru. Do tego nasza postać może się w końcu położyć! Bardzo ciekawym elementem jest reakcja po strzale, który przeleci nam niedaleko głowy – obraz się rozmywa na kilka sekund, a gdy zostaje nam już tylko kilka procent życia, ekran robi się czarno-biały.
Wiele różnorodnych zadań urozmaica rozgrywkę i pozwala odblokować dodatkowe bronie czy kamuflaże do trybu online.
Wspomniałam o kuszy?
Battlefield 4
Wizualna wisienka na torcie, Frostbite 3 i Levolution. Premierę miała pod koniec 2013 roku. Doczekała się pięciu płatnych rozszerzeń i trzech darmowych. Po udostępnieniu wersji Beta wielu ludzi ogłosiło tę część Battlefieldem 3.5, ale to tylko pierwsze wrażenie, bo po zobaczeniu całości nie da się jej nie przyznać kolejnego numeru.
Grafika
Powala, chociaż na Xboksie 360 nie wygląda to wiele lepiej niż Battlefield 3, a momentami nawet gorzej, niemniej światło robi ogromne wrażenie i realizm gry naprawdę wzrósł. Na PC czy nowych konsolach jest jeszcze piękniej (otwórzcie, przeczytajcie dalej, może zdąży się już załadować). Sam ruch postaci usprawniono w niewielkim zakresie.
Levolution, mapy i rozgrywka
Levolution, czyli coś nie do końca innowacyjnego, ale w końcu nazwanego i zrobionego naprawdę na dużą skalę. Chodzi oczywiście o dynamiczne zmiany na mapach w trakcie rozgrywki, czasem są to zmieniające się „tylko” warunki pogodowe, czasem w ląd uderza statek, sypie się tama albo wali wielki budynek. Nawet zmiana pogody wpływa znacząco na rozgrywkę, bo ciężko być snajperem podczas szalejącej burzy śnieżnej bądź piaskowej, a bardzo silny wiatr potrafi spychać graczy i utrudniać bieganie. W kilku mapach zmieniają się miejsca aktywujące przejmowanie flag, przy okazji trochę modyfikując rozgrywkę.
Map jest bardzo dużo, podobnie jak w poprzednich częściach. Każdy dodatek przynosi cztery kolejne i smaczkiem jest tutaj dodatek Second Assault, w którym pojawiają się odnowione wersje czterech map z Battlefielda 3, w tym Operacja Metro, naprawdę uwielbiana przez graczy – rozgrywka skupiona na zwarciach w obrębie jednego punktu, niekoniecznie tego samego – wszystko zależy od siły stron, czasem będzie to punkt A, czasem B, a czasem C, reguły nie ma. To robi wrażenie – 64 graczy ściśniętych na trzech korytarzach. Mapa jest liniowa, zamknięta (ponieważ to paryskie metro) i niezbyt wielka, z sufitu wali się tynk, który może uszkodzić graczy, mamy też windy. Jest to mapa, która całkiem nieźle pokazuje moc piechoty w tej grze, jej dynamizm i siłę. Zaraz po niej jest Operacja Blokada, którą – tak samo jak Metro – albo się kocha, albo nienawidzi.
Są mapy przystosowane do latania śmigłowcami bądź jetami (w Battlefieldzie 3 był zestaw map przeznaczonych dla bitew pancernych), są mniejsze, typowo miejskie, na nich każda z klas jest niezbędna, są też moje ulubione, zimowe i wielkie z ostatniego dużego dodatku, świetnie pasujące do snajpera z porządną lunetą.
Trybów gry jest sporo, chociaż wiele jest martwych – bardzo trudno znaleźć kogoś na Przejęcie flagi czy Sprzężenie, a szkoda. Wielu ludzi (przynajmniej na Xboksie) gra w mapy z wersji podstawowej na podstawowym trybie gry – Podboju, ewentualnie Dominacji, czyli takim szybszym podboju na mniejszych mapach. Na szczęście dzięki „Road to Battlefield” i udostępnianiu po kolei za darmo wszystkich DLC trochę się w tej materii pozmieniało.
Jest tryb gry inspirowany Counter Strike, w którym można zginąć tylko raz, a zadaniem gracza jest podłożenie bomby. Zupełnie się on jednak nie przyjął.
Darmowe DLC, sztuk trzy
Każdy z dodatków zawiera jedną mapę.
Operacja Wirus to mapa stworzona ze społecznością, od ankiety dotyczącej rozmiaru, po pytania o biom i nazwę. Mnie osobiście przypomina ona Bad Company 2 – ze względu na dżunglę, w której się znajdujemy.
Fabryka: Nocna zmiana, to – jak nazwa wskazuje – nocna wersja mapy Fabryka 311. Nigdy nie umiałam pokochać tej mapy, chociaż wielu moich znajomych bardzo ją lubi. W nocy robi niezwykłe wrażenie. Mgła, ułatwiająca podejście pojazdu z ładunkiem wybuchowym, czy kompletny brak oświetlenia w punktach, w których działo się najwięcej w oryginalnej wersji. To dobra okazja, by zaprzyjaźnić się z celownikami termowizyjnymi lub na podczerwień.
Smocza Dolina 2015 to największa gratka dla starych fanów serii, gdyż jest to współczesna wersja mapy z Battlefield 2. Bardzo duża, oparta na całkiem sporych wyspach, więc jak ktoś się uprze, to przez cały czas będzie biegał po lądzie. To mapa dobra na wszystko: czy naszym konikiem są pojazdy na kołach, czy latające, czy najlepiej leży nam snajperska luneta, czy defibrylator w plecaku.
Fani poprzedniej odsłony, którzy tęsknili za Kanałami Nouszahr, również znajdą tu powód do radości, gdyż na samą część z kontenerami zostało wygospodarowane miejsce w jednej z baz i możemy pobiegać tam (wersja dla fanów: z zamkniętymi oczami) na małych trybach gry jak Deathmatch czy Mistrz broni.
Za co kocham tę część?
Battlefield 4 ma bardzo rozbudowany system składania broni – wybieramy sam model, następnie dokładamy odblokowane ulepszenia, celowniki (można mieć dwa, co widać na zdjęciu wyżej), laser, latarkę, tłumik, można zmienić kształt chwytu, a większość zmian ma wpływ na parametry broni, można je więc idealnie dostosować do swojego stylu gry.
Oprócz tego każda z klas ma kilkanaście specyficznych dodatków. Wyrzutnie rakiet, czujniki, drony, bot naprawczy, granatniki (podwieszane lub nie), w tym mój ulubiony Airburst XM25. W żadnej innej części nie jest to tak dobrze skonstruowane.
Poza normalną rozgrywką i lataniem z bronią w kilku trybach gry dostępny jest jeszcze tryb dowódcy (na konsoli lub PC, na urządzeniach z Androidem powyżej pięciu cali lub na iPadzie). Możemy w nim wydawać drużynom rozkazy, zarządzić skanowanie okolicy, zrzucić zaopatrzenie lub pojazd czy wykurzyć snajperów pociskiem manewrującym. Część dostępnych akcji jest zależna od punktów zajmowanych przez nasze oddziały. Ranga dowódcy nalicza się osobno, podobnie jak pozostałe klasy postaci. Dowódców na mapie może być maksymalnie dwóch, po jednym z każdej strony, jeśli jest tylko jeden, to co rundę zmienia on „stronę”.
CTE, czyli Community Test Environment, to program, do którego zostali zaproszeni niektórzy gracze. Jak wygląda selekcja? Nie mam pojęcia. Udało mi się dostać tylko do CTE na PC (grając na Xboksach), za dużego wkładu z mojej strony więc nie było. Mogłam jednak wcześniej pograć na mapach, które miały wejść oraz wypowiedzieć się na ich temat na specjalnym subreddicie. To był bardzo dobry pomysł, który ogromnie pomógł tej grze. Battlefield 4 z dnia premiery to zupełnie inna gra niż ta, w którą teraz gramy, głównie ze względu na zmiany w przyznawanych punktach, jednak nie tylko to. Pojawiło się kilka usprawnień, na przykład oznaczenie, ile jeszcze mamy czasu na reanimowanie współgracza, oraz kilka mniej przyjemnych modyfikacji, jak usunięcie premii dla broni snajperskich za strzał w głowę z dużej odległości (kiedyś premia była równa dystansowi, aktualnie wyświetla się tylko liczba w nawiasie obok standardowej premii za strzał w głowę) czy mniejsza liczba naboi w magazynku kilku broni zadających większe obrażenia.
Commo rose – bardzo przydatne narzędzie, którego w poprzednich częściach nie ma (w Battlefield 3 jest mod do tego), pozwala nam na szybko się „odezwać”, co na padzie bez klawiatury jest naprawdę arcytrudną sprawą, a tak przynajmniej możemy szturchnąć dowódcę drużyny, by wydał nam rozkaz, możemy się sprzeciwić rozkazom, jak i poprosić o amunicję czy transport – to bardzo przydatne i często z tego korzystam. Każda kolejna odsłona Battlefielda koniecznie musi mieć tę funkcję.
Battlelog
To narzędzie dostępne dla trzeciej i czwartej części i na PC pozwala nam wejść do gry, przy konsolach jest to dodatkowe narzędzie, które pozwala ustawiać wyposażenie postaci, nawet gdy jesteśmy poza grą. Jest tam podgląd statystyk, możliwość dołączenia do plutonów, czat, osiągnięcia, postęp zadań i odblokowań oraz wiele innych ciekawych rzeczy.
Dlaczego więc nie ma najlepszej części?
Każda z omówionych przeze mnie części jest inna, każda ma inne plusy, każda czym innym zachwyca graczy. W Battlefieldzie 4 niby jest wszystko, co trzeba, ale brakuje mi humoru z kampanii, a system punktów nagradzający za to, że po prostu grasz, to dla mnie przesada. W Bad Company chodziło o grę zespołową, liczyły się punkty, nie zabicia (na liście wyników nie było liczby zabić ani zgonów), ludzie oznaczali, rzucali amunicję i apteczki, od Battlefield 3 ludzie grają bardziej sami sobie, skupiając się na utrzymaniu jak najlepszych statystyk – punkty lecą same. Największym brakiem Bad Company 2 jest ruch postaci, sztywny, bez możliwości położenia się, co naprawdę przeszkadza, gdy spędzi się więcej czasu w kolejnych odsłonach gry.
Battlefield: Hardline nie zaliczam do głównego kanonu ze względu na zamianę żołnierzy na policjantów i złodziei.