Mój pierwszy Mac – Mój pierwszy raz z jabłuszkiem
Ja niestety mam już kilka lat na karku i jestem z pokolenia, któremu „Mój pierwszy raz” kojarzy się z „Bravo”. Jednak dzięki temu moja historia przygód z Apple miała kilka początków.
Pierwszy ma miejsce gdzieś w początkach lat 90. Byłem wtedy uczniem liceum lub może kończyłem podstawówkę i jeździłem przegrywać gry i programy na giełdę komputerową, do szkoły przy Grzybowskiej. Wtedy nikt nie kupował oprogramowania, taki proceder nie istniał. Ceną appki była cena nośnika, czyli kasety lub dyskietki, plus opłata za przegranie. Zanurzony w demoscenie Timexa, między jedną a drugą potyczką ze znienawidzonymi Commodorowcami, trafiłem do sklepu z logo tęczowego jabłuszka na placu Politechniki w Warszawie. Tam stały Performy, Power Macintoshe, Classiki i PowerBooki, każdy z graficznym systemem operacyjnym. Najbardziej jednak pamiętam z tamtych czasów brak przycisku do wyjmowania dyskietek. Aby ją wyjąć, należało wyrzucić ją do kosza. Byłem zachwycony. Niestety na zachwycie się skończyło. Ceny zwalały z nóg, więc musiałem wrócić do „Gumiaka”. Ale tylko na chwilę, bo bardzo szybko przesiadłem się na blaszaki. W ich wnętrzu, wymieniając ciągle procesory i karty graficzne, tkwiłem aż do 2005 roku.
Pamiętam, jak przed wyjazdem sylwestrowym kupiłem sobie w prezencie nowego iPoda Video. Był klasycznie biały i miał dysk 30 GB, to było więcej, niż miał mój ówczesny komputer i nie miał już tęczowego jabłka. iPodem byłem kompletnie zachwycony i jako typowy przedstawiciel efektu halo, chwilę potem nabyłem pierwszy komputer Apple.
15″, srebrny PowerBook G4 z procesorem PowerPC. To był już zmierzch Apple’a z procesorami od Motoroli. W kilka dni po zakupie miała miejsce premiera MacBooka Pro, już na procesorach Intela. Wtedy ta zmiana była dla prawdziwych Applowców jak zdrada żony z najlepszym przyjacielem. Ja, będąc applową świeżynką, nie odbierałem tego w ten sposób i bez cienia smutku przesiadłem się na procesory Intela. Było mi to nawet na rękę, bo awaryjnie mogłem się przełączyć na Windows. Początkowo, muszę przyznać, robiłem to często, a sam proces przechodzenia w pełni na Mac OS trwał u mnie dość długo.
Od tamtego czasu przez moje ręce przewinęły się dziesiątki różnych komputerów Apple. Miałem iMaki, Maki mini, Maki Pro i sporo różnych MacBooków. Trafił się chyba nawet jakiś PowerMac, który pracował jako serwer. Gdybym miał wybrać ten, który najmilej wspominam, to byłby to czarny, matowy MacBook, którego nabyłem w początkach 2008 roku. Wyglądał obłędnie i z dyskiem SSD jeszcze do niedawna był używany przez mojego brata.
Tu warto podać małą anegdotę. W tamtych czasach każdy szanowany komputerowiec na pytanie „Jaki masz komputer?” odpowiadał, rzucając nazwami procesorów, kart graficznych, okraszając wypowiedź dużą liczbą cyferek. Użytkownik Apple na podobne pytanie odpowiadał – srebrny, a w ostateczności biały lub czarny. To doskonale pokazuje różnice w podejściu do komputera jako sprzętu.
Muszę Wam też podać jeden mało znany fakt – nie polubiłem się z iPhone’em pierwszej generacji od pierwszego wejrzenia. Przez długi czas po jego premierze używała go moja narzeczona, a ja byłem wierny HTC z mobilnymi Windowsami. Dopiero w nieco ponad pół roku po premierze przekonałem się do niego i potem już nie miałem na stałe żadnego innego telefonu.
W moim przypadku komputery Apple dosłownie zmieniły moje życie. W 2007 powstał mój blog www.ipod.info.pl, a rok później w połowie 2008 roku dołączyłem do ekipy Mojego Jabłuszka, czyli protoplasty iMagazine. Do dziś zawodowe zajmowanie się jabłkami to więcej niż połowa mojego zawodowego życia i wcale nie jest to praca w sadzie.
PS. Mam srebrnego Maca, ale mam też PowerBooka, na którego w 1992 czy też 93 roku nie mogłem sobie pozwolić. Dostałem go w prezencie od brata, ciągle działa.
—
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 8/2014