Prawdziwy macuser
Kiedyś, dawno, dawno temu, na Szarlotce chyba (prowadzonej przez naszego redakcyjnego kolegę, Krzysztofa Młynarskiego), Heidi (Piotr Chyliński) napisał, że prawdziwego macusera rozpoznaje się po tym, że nie wie jaka jest prędkość nagrywarki w jego komputerze, nie wie ile ma pamięci i jaka karta graficzna siedzi w środku. I ja się, proszę Państwa, z tym zgadzam.
Jako, że pierwszy swój komputer posiadłam w wieku lat 16, i od tego czasu byłam na bieżąco ze wszystkimi nowościami pecetycznego świata, potrafię docenić brak konieczności zainteresowania tym tematem. Otóż, komputer zmienia się wtedy, kiedy przestaje spełniać nasze oczekiwania, nie dlatego, że pojawiła się nowa kość pamięci, nowa nagrywarka, nowy dysk. Macuser używa komputera w sposób, można by rzec, beztroski. Wkładam płytę, płyta się nagrywa. Dlaczego ma mnie interesować z jaką prędkością?! Zainteresuje mnie to, przelotnie, jeśli uznam, że nagrywanie trwa zbyt długo.
Koleżanka zapytała mnie ostatnio, ile mam pamięci w tym moim Maku. Miałam problem z odpowiedzią. Poważnie. Nie pamiętam. To znaczy teraz, siedząc przed komputerem mogę to sobie sprawdzić, ale wtedy, jedyną odpowiedzią, która przyszła mi do głowy było: wystarczająco. Mam wystarczająco pamięci, wystarczająco mocy procesora, wystarczająco dysku. Wystarczająco oznacza ni mniej ni więcej, że się mieszczę.
Na tym polega piękno użytkowania Maków. Nie musisz zastanawiać się, co siedzi w środku. Odpalasz – działa. Klikasz – działa. Ma działać z założenia, dlatego właśnie ilość konfiguracji sprzętowych jest ograniczona. System ma bowiem obsługiwać je wszystkie, z równą skutecznością. I dlatego instalowanie OSX na pecetach nie ma sensu. Bo wtedy trzeba by było zacząć myśleć nad tym, co komputer ma w środku. A po co? Ma działać i już.
Z jednej strony można by uznać, że takie podejście do sprzętu ogranicza wiedzę o nim. Że trzeba być na bieżąco. Z drugiej strony, pewien zasób wiedzy powoduje, że większa nie jest już konieczna, zwłaszcza, jeśli nie prowadzi się serwisu komputerowego. A ponieważ działalność taką zarzuciłam wraz z wyjazdem z Polski, mogę cieszyć się przywilejami bycia macuserem.
W domu mieszka sporo sprzętu Apple. Jest coś białego, coś srebrnego, coś małego i czarnego a nawet coś biało-niebieskiego i wiekowego. Naprawdę, nie pamiętam co siedzi w środku tych sprzętów. Tak długo jak długo działa, nic mnie to nie obchodzi. Kiedyś obchodziło – teraz już nie. Największą modyfikacją, na jaką jestem aktualnie przygotowana, jest narzucenie na laptopa jakiegoś skina.
Postawa taka, zwykle budzi niedowierzanie u znajomych. To jak ja mogę powiedzieć, że znam się na komputerach, skoro nawet nie wiem, jaki dysk mam we własnym sprzęcie? Ano mogę. Bo zaczynałam od czarnego ekranu DOS. Tak, to było wtedy, kiedy nie było jeszcze ikonek, w które można sobie kliknąć. Tak, to był czas, kiedy komendy trzeba było znać na pamięć. I wiedzieć, co się robi. Tak jak w unixowym/linuxowym terminalu. Sama instalowałam wszystkie karty, rozszerzenia, drukarki, pierwszy modem. Tak, kiedyś komputery nie miały modemów w standardzie. Przeszłam wszystkie etapy rozwoju systemów. Próbowałam każdego – microsoftowego, linuxa, Apple. Teraz nie bawi mnie już kombinowanie, jak by tu zmusić sprzęt do działania. Taka zabawa jest fajna, o ile nic na owym sprzęcie nie robisz. Dla zabawy. A mnie ta zabawa się już znudziła.
Nie zmienia to faktu, że jeśli kiedykolwiek będę potrzebowała rozebrać laptopa na części pierwsze, będę wiedziała jak to zrobić i zestaw śrubokrętów mam w pogotowiu. Ale nie muszę i to właśnie nazywam jednym ze stadiów wolności. Można być wolnym bo serwisant zrobi wszystko za Ciebie, można być wolnym bo wiesz, że wszystko możesz zrobić bez pomocy serwisanta.
Patrząc na to ze współczesnej perspektywy, większość nowoczesnych sprzętów, tak czy inaczej, jest niemożliwa do naprawienia. Kiedyś, gdy komputery składały się z płyty głównej i wymiennych kart, można było kombinować. Teraz, w dobie zintegrowanych, mikroskopijnych układów można wymienić płytę (co w większości przypadków jest nie opłacalne) albo sprzęt w całości. Niewielka różnica.
Do tej pory lubię myśleć, że tak długo, jak długo sprzęt spełnia nasze oczekiwania, nie ma potrzeby go wymieniać. Bo i po co? Megahertzowy wyścig to tylko marketingowy chwyt, by zmusić nas do kupowania coraz to nowych, droższych urządzeń.
Bycie prawdziwym macuserem to, moim zdaniem, właśnie owo beztroskie użytkowanie sprzętu. Oczywiście, z biegiem czasu, również sprzęt Apple traci na trwałości i niezawodności. W sumie komponenty, z których składane są ich komputery, to te same części, które znajdziemy w komputerach innych firm. No i wszyscy chcą produkować taniej i zarabiać więcej. Przecież 40 miliardów dolarów nie pojawiło się w kasie Apple bez powodu. Ale czy rzeczywiście musimy się nad tym zastanawiać?
Lepiej czerpać przyjemność z użytkowania sprzętu. I nie dać się ponieść marketingowej gorączce i potrzebie lansu. Macbook, Mac Pro, iPhone, iPod, iPad. Czy to ważne, co mają w środku? Dla zwykłego usera? Docelowym użytkownikiem nie jest geek. Docelowym użytkownikiem są masy. I naprawdę nie muszą wiedzieć.
Dokładnie tak samo jak ja. Z wyboru. Bo jestem macuserem.
Komentarze: 13
Ale ja jestem geekiem! Wiem wbrew swojej woli!! Nieeeeeee…. ;-)
Zgadzam sie Po przejscu na maca zapomnialem co to niebieski ekran jak i tresci namolnych komunikatow Teraz mam zabawke w ladnym opakowaniu i sie delektuje tym do czego to tak naprawde kupile
Fajny artykuł.Sam borykałem się latami( jakieś 12 lat w sumie ) pracując na 2 systemach jednocześnie.Rok temu postanowiłem przejść definitywnie na Aplle z jednego konkretnego powodu komfort pracy a reszta to dodatek i to jaki bardzo miły , ładny czasami szpanerski.Teraz mam to co chciałem i z miłą chęcią włączam komputery i inne produkty Aplle nie martwiąc się o rzeczy które mnie wcześniej martwiły czyli niespodziewany reset w PC czy Blue screen.
Trudno się nie zgodzić z autorką artykułu. Od 3 lat używam iMaca i…przestało mi spędzać sen z powiek pytanie “Czemu ten program się zawiesza – może z a mało RAM-u, może dysk wymienić, może…itd. itp.”
Wcześnie przeciętnie 2x w roku “heblowałem” dysk. Teraz rzeczywiście nie umiem odpowiedzieć na pytanie o RAMy prędkości, pojemności mojego iMaca, macbooka, bo po co skoro działa i to co jest w zupełności mi wystarcza. Czasami jednak, gdy za oknem leje deszcz i pesymizm się wkrada w każdy szmer myśli… budzi się stary demon pecetowca – a może by RAMu dołożyć :-)
A ja umiem odpowiedzieć na wszystkie pytania związane z moimi Mac’ami, i nie pracuje w branży komputerowej.
Ot uważam, że ludzie inteligentni powinni wycisnąć ze świata najwięcej wiedzy jak tylko się da.
Swoją drogą, faktycznie po przesiadce na Mac’a zniknęło wiele problemów zarówno soft jak i hardware’owych. Teraz komputer stał się narzędziem rozrywki czy jakiś zadań i nie przypomina to rodeo, kiedy dobra przejażdzka wymaga ujarzmienia potwora.
Apple to komfort pracy i nie że nie potrafiłbym się znów przestawić, czy z niego zrezygnować, po prostu nie widzę takiego sensu ani potrzeby. Coś jak ewolucja.
Tym niemniej stwierdzenie że ten sprzęt można używać beztrosko to wielki mit.
Mac’i ostatnimi czasy starzeją się dużo szybciej niz 5 czy 10 lat temu, a Apple z Think Different przeskoczył na “I want to be a millionaire” i nagle okazuje się że iPhone 3G po ponad roczku jest do wymiany, bo multitasking nie zadziała, że iMac ma za mało RAMu (a więcej nie wciśniesz panie) czy GHz, że w MacBooku bateria trzyma 3 nie 10 godzin itd…
Troszkę drażni to rozróżnienie na “prawdziwy macuser” i gadżeciaż (to określenie ode mnie).
Wszystko zależy, do czego wykorzystuje się komputer – jeśli do montażu wideo, to potrzebujesz szybkich dysków, najlepiej w RAIDzie, jeśli do grafiki 3D, to z kolei procesor i ilość RAMu ma gigantyczne znaczenie… I właśnie jako świadomy swoich potrzeb user (macuser) powinno się wiedzieć co i jak – choćby po to, żeby wybrać odpowiedniego do swoich potrzeb maczka i później nie bredzić, że działa nie tak jak powinno.
Takie moje trzy grosze.
Zgadzam się z macuserami. Nie wiem czy mogę się już do nich zaliczać ale też nie wiem, nie pamiętam, nie chcę pamiętać jakie i ile “krasnoludków” napędza mój sprzęt od Apple. Po prostu mam, używam, cieszę się z tego że mam i że używam. Jestem Applepozytywny (Apple+). (ps. część tekstu już “gdzieś” czytałem…).
Stary artykuł z któregoś Mojego-jabłuszka… ale sama prawda.. :)
Po co znać konfiguracje ?? Choćby po to, że czasem znajomi się pytają, chcąc porównać swój nowy zakup do naszego, albo po to, by komuś doradzić czego potrzebuje. Tak jak Jarek napisał. Dla różnych ludzi różne konfiguracje. Gdyby było tak jak pisze Pani Kinga, to byłby jeden MacBook i jeden iPhone. Tak nie jest, bo różne są potrzeby i zasoby portfeli.
Podejście, jako takie, jest normalne i niezależne od komputera. Jak komuś nie sypie się Windows, ma bardzo podobne odczucie – po co wiedzieć, co on ma w środku. Działa, to działa.
Trzeba też powiedzieć, czego nie ma w tekście, że w takiej sytuacji i odniesieniu do IT, żeby poczuć różnicę, musimy czegoś dotknąć, poużywać, co z kolei oznacza, że nie łażąc do sklepów co rok i nie próbując x komputerów, nie jesteśmy świadomi, czy to co mamy, nam wystarcza. To czy nam coś wystarcza, czy nie, nie zależy tylko od tego, że możemy robić jakąś czynność na sprzęcie. Zaraz ktoś powie – o tym decyduje nasze zadowolenie z tego, jak się na sprzęcie pracuje. Zgadza się, ale ta ocena jest subiektywna i wynika wyłącznie od tego, jakich doznań już doznaliśmy. Dopóki nie poznamy lepszego, nie poczujemy tego ssania, nie zaczniemy patrzeć krytycznym okiem na swój sprzęt. Człowiek ma przecież pewną dozę cierpliwości. Dopiero jak się ona skończy, zaczyna narzekać tak sam z siebie, to z kolei może w niektórych przypadkach trwać latami. Oczywiście nie wszystkim chce się tego lepszego dobra szukać, bo uważają, że lepiej, pożyteczniej spędzonym czasem, będzie robiąc to i tamto ;). Dlatego, są ludzie, którzy nie znają Apple, nie znają iPodów, skrótów klawiaturowych itd. Nie chcieli szukać, czytać, rozglądać się za tym, więc grubo często siedzą w przestarzałym sprzęcie, który dla kogoś innego robiącego to samo, ledwo albo w ogóle by nie wystarczał. Ma to również plusy – więcej czasu na coś innego xD. No i chyba tyle w temacie ;P.
A teraz zamiast tracić czas przed kompem, pójdę na szamę i połażę sobie na dworze, a co, tak dla zdrowia, Maczki i inne iGadżety mogą poczekać chwilę ;).
PS. Bardzo fajny tekst, gratuluje :). Chyba jak ktoś będzie mnie teraz pytał, czemu mac, to odeśle go do tego tekstu xD. Będzie prościej dać linka, niż plątać się w argumentach ;).
:)
Bardzo płytki pogląd na sprawe. Nie mam Maca, jestem MacUserem i czuje sie rownie wolny jak ktos kto nie ma zupelnie pojecia o tym co siedzi w jego komputerze. Jest w tym mala roznica, w tej wolnosci swojej mam jeszcze wiedzę by naprawić/zmodernizowac komputer bez serwisu który moim zdaniem ogranicza wolność o której wspominasz.
Siedzenie w ciemnogrodzie to niezupełnie wolność a droga do otępienia spoleczenstwa.
Takie troche smieszne. Tzn. dla mnie w porzadku, bo wciaz czekajac na swojego pierwszego MacBooka, dowiaduje sie niechcacy, ze juz jestem tzw. macuserem. To mile.
Dziekuje za ten artykul.